W poniedziałek profesor McGonagall obeszła cztery domy i zapisała na
listę wszystkich uczniów, którzy zamierzali pozostać w Hogwarcie na Boże
Narodzenie. Natychmiast kazałam się jej wpisać, ponieważ nie zamierzałam wracać
do sierocińca. Już nigdy. Natomiast zdecydowana większość czym prędzej
zadeklarowała swój powrót do rodzinnego domu, co musiało być spowodowane
plotkami dotyczącymi Komnaty Tajemnic, nie było innej możliwości. Nie
rozumiałam, dlaczego uczniowie tak panikowali. Było dla mnie logiczne, że jeśli
potwór Slytherina już wypatrzył sobie ofiarę, to i tak ją dopadnie. Bez względu
na to, czy ta osoba wróci do domu na święta, czy nie. Sama oczywiście czułam
się bezpieczna, bo nie wierzyłam w bajki o dziedzicu Slytherina, ponieważ byłam
jedynaczką, choć w głowie niejednokrotnie pojawiła się myśl: czyżbym miała
siostrę lub brata, o którym nic nie wiem?
Ślizgoni w ogóle nie przejęli się napaścią na pierwszoroczniaka z
Gryffindoru, natomiast mieszkańcy pozostałych trzech domów trzęśli portkami,
jakby potwór za chwilę miał wyskoczyć na nich z umywalki. Ja natomiast miałam
kolejny problem, który stawał się z dnia na dzień coraz poważniejszy — Josephine patrzyła na mnie coraz bardziej podejrzliwie. Coraz
częściej przyłapywałam się na układaniu mowy wyjaśniającej wszystkie dziwaczne
sytuacje, które działy się wokół mnie, lecz wyznanie prawdy było niemożliwe.
Ufałam Josephine, ale gdyby ktoś poznał moją przeszłość, mógłby to wykorzystać
albo donieść o wszystkim Dumbledore’owi. I ta cholernie niewygodna historia ze
Snape’em… Zaczynałam żałować, że nasz mały romans nie zakończył się na tym
jednym jedynym razie kilka lat temu. Dlaczego do tej pory ukrywanie prawdy szło
mi tak gładko, a teraz, kiedy jestem zaledwie o krok od wyrwania się z
Hogwartu, wszystko zaczyna się sypać?
Tego ranka jakaś nieznana mi sowa wylądowała miękko na szczycie mojego
pucharu z herbatą, którzy przewrócił się z brzękiem i zalał swoją zawartością
nie tylko blat stołu, ale i kolana siedzących obok mnie uczniów. Całkowicie
ignorując jęki rozgniewanych Ślizgonów, sięgnęłam po pergaminowy rulonik, który
sowa wrzuciła mi do talerza z owsianką. Ptak zamachał kilkakrotnie burymi
skrzydłami i tyle go widziałam. Kiedy rozwinęłam karteczkę, zdziwiłam się,
widząc nieznajome pismo. Tak naprawdę nie domyślałam się ani trochę, od kogo
mógł przyjść ten liścik; nie miałam przecież rodziny, która nagle mogła do mnie
napisać, dlatego ciekawość natychmiast zapłonęła mi w trzewiach, ale
dostrzegłam zaniepokojone spojrzenie Josephine, więc wrzuciłam zwinięty
pergamin do torby. Jadłam coraz szybciej, wciąż myśląc o podejrzanej
wiadomości, a gdy skończyłam, zwróciłam się do przyjaciółki:
— Za chwilę wrócę, idę do kibla. Chyba że się nie wyrobię, to
przyjdę od razu na transmutację.
Foxy tylko skinęła głową, patrząc na mnie znad swojego kielicha z
sokiem dyniowym. W jej oczach błyszczała ciekawość, a ja już wiedziałam, że po
powrocie Ślizgonka zasypie mnie pytaniami. Ale teraz to nie było ważne. Szybkim
krokiem opuściłam Wielką Salę i pobiegłam do łazienki na pierwszym piętrze. Przebiegłam
przez całkiem puste pomieszczenie, zamknęłam się w pierwszej lepszej kabinie i
odszukałam w torbie list. Nie miałam pojęcia, kto mógł mi go wysłać, ale miałam
nadzieję prędko się tego dowiedzieć.
Mary Madeleine —
Na wstępie pragnę Cię poinformować, że
nie jestem wrogiem, lecz przyjacielem. Znam nie tylko Twoją historię, ale i
historię Lorda Voldemorta.
Mój list może być dla Ciebie
zaskoczeniem, ale stwierdziłem, że wysłanie go będzie dobrym pomysłem i może on
wnieść coś pozytywnego w życie całego społeczeństwa czarownic i czarodziejów.
Zacznę od tego, że za czasów potęgi Lorda Voldemorta byłem jego wiernym sługą.
I nadal nim jestem, dlatego nie zaprzeczysz, że skontaktowanie się z jego córką
był świetnym pomysłem. Najchętniej spotkałbym się z Tobą, ale niestety jest to
niemożliwe, przynajmniej na chwilę obecną. Bardzo chciałbym odnaleźć naszego
pana i pomóc mu w odzyskaniu ciała. Później już wszystko poszłoby gładko i
śmierciożercy nareszcie odzyskaliby potęgę, a Ty nie musiałabyś się ukrywać.
Jeszcze kiedyś do Ciebie napiszę. Tym
razem jednak spal pergamin i wyrzuć ten anonim z pamięci do czasu, aż nawiążę z
Tobą kontakt.
Przeczytałam list jeszcze dwa razy i obejrzałam pergamin, szukając
jakichś ukrytych znaków. Bardzo mnie zdziwił i brzmiał tak podejrzanie… Jakby
autor miał mi coś jeszcze do powiedzenia. Ale skoro Czarny Pan miał jeszcze
wiernego sługę, to nie musiałam już martwić się o jego przyszłość. Wszystko
brzmiało tak bajkowo, że narodziła się we mnie podejrzliwość. Nie mogłam
uwierzyć, że ktoś tak bezinteresownie chciał mi pomóc. Gdyby mój ojciec
powrócił, odzyskałabym wszystko, a ten anonimowy czarodziej… Musiał mieć jakieś
korzyści z tego, że się ze mną skontaktował, bo przecież nikt nie ofiaruje
obcemu człowiekowi przysługi za frajer. Chyba że… Liczy na przysługę z mojej
strony i pewnego dnia się o nią upomni… A może… może jest to tylko prowokacja?
Wyciągnęłam różdżkę i podpaliłam jej końcem pergamin. Zgodnie z
życzeniem nadawcy. Liścik natychmiast spłonął, a popiół opadł miękko na podłogę,
gdzie nie był już widoczny gołym okiem. Pchnęłam nieheblowane, drewniane drzwi
i podeszłam do wiszącego na ścianie pękniętego lustra, aby poprawić włosy i
wydłubać z zębów resztki ze śniadania. W tym samym czasie gdzieś na korytarzu
dobiegł mnie przytłumiony szkolny dzwonek, więc szybko zapięłam torbę i
pobiegłam na transmutację. Choć serce wciąż szalało mi w piersi, musiałam
(zgodnie ze słowami anonimowego nadawcy) wyrzucić z pamięci treść listu i żyć
tak, jakbym nigdy go nie dostała. To było rozsądne. Snape byłby ze mnie dumny.
Wpadłam do klasy tuż za Poncjuszem i zamknęłam drzwi. Mało brakowało.
Profesor McGonagall nie lubiła, kiedy uczniowie spóźniali się na jej lekcje i nagradzała
ich często dodatkową pracą domową lub szlabanem, a Ślizgonów karała ze
szczególną lubością. Opadłam na krzesło obok Josephine, nie mówiąc ani słowa. Wciąż
byłam rozgrzana i zdyszana, a w boku coś kłuło mnie nieznośnie.
— Od kogo był ten list? — zapytała szeptem
Ślizgonka, nie patrząc na mnie, aby nie zwrócić na siebie uwagi nauczycielki.
Nic na to nie odpowiedziałam.
*
Dwa dni później odwiedziłam Lockharta. Tęskniłam za jego towarzystwem,
a jakoś ostatnio nie miałam sposobności się z nim spotkać. Wciąż rozmyślałam
nad podejrzanym anonimem i często gęsto wytężałam umysł, aby sobie przypomnieć,
kto mógłby być autorem tej wiadomości, lecz nic nie przychodziło mi do głowy.
Zrobiłam sobie nawet listę osób, ale moje pomysły były tak naciągane, że na nic
się to zdało. Oczywiście na samym szczycie zapisałam nazwiska rodziców
Poncjusza, ale przecież Bellatriks i jej mąż znajdowali się teraz w Azkabanie i
nie mieli możliwości wysłania z więzienia czegokolwiek, a już na pewno nie
wiadomości do córki swego pana. Zaraz za nimi pojawił się Lucjusz Malfoy, lecz
i ten trop okazał się całkowicie nietrafiony. W końcu musiałam przyznać, że
dopóki autor listu się do mnie nie odezwie, będę musiała naprawdę wyrzucić to
zdarzenie z pamięci.
Gdy zapukałam i weszłam do środka, zauważyłam siedzącego przy biurku
Lockharta pochylonego nad jakimś pergaminem, prawdopodobnie nad kartką od
kolejnej zakochanej w nim fanki. Bez słowa zamknęłam drzwi, przeszłam cicho
przez pokój i usiadłam na brzegu stolika. Gilderoy w końcu odłożył pióro i
uniósł głowę, by na mnie spojrzeć. Był zmęczony, ale dobrze to maskował.
— Widziałem na liście od McGonagall, że zostajesz w Hogwarcie na
Boże Narodzenia — odezwał się.
Moje wargi rozciągnął uśmiech, a ja przewróciłam oczami z
politowaniem.
— Zostaję w szkole przez cały rok, od kiedy się tu pojawiłam.
Uważasz, że z ochotą wsiądę w pociąg i wrócę do tego mugolskiego sierocińca? — zapytałam, nie kryjąc kpiny.
— Nie ironizuj, nie ironizuj…
Choć Lockhart uśmiechnął się w swój firmowy, powalający i jednocześnie
niedziałający na mnie sposób, było już za późno, wróciły dawne, zakurzone
wspomnienia. Miałam osiem lat i nikt mnie nie lubił. Wszystkie dzieci w
sierocińcu unikały tej samolubnej, brzydkiej dziwaczki. W poranek Bożego
Narodzenia wszystkie paplały wesoło, zajadając się kanapkami z indyka i
śliwkowym puddingiem przywiezionym przez pastora, a ja siedziałam samotnie w
kącie i przyglądałam im się z ponurą miną. Nigdy nie czułam atmosfery świąt.
Ocknęłam się, zupełnie jakbym popadła w jakiś trans. Lockhart
przyglądał mi się uważnie z cieniem niepokoju na twarzy. Uśmiechnęłam się
uspokajająco, lecz wciąż czułam się nieswojo.
— Oczekuj jutro wiadomości na tablicy ogłoszeń, sądzę, że to może
ci się spodobać.
W jego lśniących w chybotliwym blasku świec oczach dostrzegłam podłą
satysfakcję. Od razu zdałam sobie sprawę, że nie powie mi już na ten temat ani
słowa.
*
Informacja, o której wspomniał mi Lockhart pojawiła się na tablicy
ogłoszeń już następnego ranka.
O godzinie ósmej wieczorem zapraszamy
wszystkich zainteresowanych do Wielkiej
Sali, gdzie odbędzie się pierwsze spotkanie
nowopowstałego klubu pojedynków.
Josephine głośno pochwaliła ten pomysł.
— W obecnych czasach przyda się takie doświadczenie — mruknęła groteskowo podniosłym tonem głosu.
— Ciekawa jestem, kto poprowadzi te zajęcia — powiedziałam, myśląc o nauczycielu obrony przed czarną magią. Byłam
pewna prawie, że to on będzie nam pokazywał, jak się bronić przed złem, choć
sam nie posiadał na ten temat żadnej wiedzy.
Tak, jak się domyślałam, kiedy tylko pojawiliśmy się w Wielkiej Sali o
ustalonej godzinie, na podium wspiął się Gilderoy Lockhart. Włosy lśniły mu w
świetle świec, a on sam ubrany był w szatę koloru śliwkowego. Za nim natomiast czaił
się Severus Snape. Moje usta wykrzywił nikły, cyniczny uśmiech. O taak, na
scenie stali teraz dwaj mężczyźni, którzy byli mi w jakiś sposób bliscy. Z
jednym łączyła mnie silna więź emocjonalna, z drugim zaś — jedynie fizyczna. To, co łączyło mnie ze Snape’em trwało już dość
długo, dlatego ciężko mi będzie to zakończyć. Wiedziałam, że Lockhart w końcu
zacznie oczekiwać kolejnego kroku w naszym związku,
więc nie mogłam go oszukiwać. Dlatego teraz w ogóle nie odwiedzałam Severusa,
choć… Nie powiem, czasami czułam ogromną pokusę. Snape chyba przez to się na
mnie trochę obraził, bo na lekcjach nie traktował mnie już tak wyjątkowo i odnosił
się do mnie nieco chłodniej niż zwykle. Ale musiałam myśleć przyszłościowo. Mój
związek z Lockhartem miał rację bytu, ponieważ więź między nami opierała się na
emocjonalności i uczuciach, a ze Snape’em łączył mnie wyłącznie seks. Wątpiłam
też, aby Mistrz Eliksirów kiedykolwiek myślał o mnie poważnie.
Lockhart zaczął przemawiać. Powitał nas w niezwykle dystyngowany
sposób, przedstawił również Snape’a, który wyglądał na bardzo niezadowolonego
ze swojej obecności tutaj. Nie odezwał się ani słowem. Kiedy nauczyciel obrony
przed czarną magią dał znak, ustawili się naprzeciwko siebie z wyciągniętymi
różdżkami, które przywodziły na myśl szable gotowe do zadania ciosu. Patrząc na
Mistrza Eliksirów stwierdziłam, że nie chciałabym być na miejscu Gilderoya. Ten
demoniczny wzrok jego czarnych oczu przyprawiał mnie o dreszcze…
— Jak widzicie, trzymamy różdżki w przyjętej pozycji bojowej — wyjaśnił Lockhart takim tonem, jakby była to sprawa całkiem oczywista.
— Jak policzę do trzech, rzucimy pierwsze
zaklęcie. Oczywiście żaden z nas nie zamierza drugiego zabić.*
Zerknęłam na Snape’a, który obnażył zęby w taki sposób, jakby
zamierzał ugryźć swojego przeciwnika. Po jego wyrazie twarzy poznałam, że z całą
pewnością nie zgadzał się z Lockhartem, który sprawiał takie wrażenie, jakby
nie zauważył zniechęcającej miny Mistrza Eliksirów. Zapewne w jego głowie
kłębiły się teraz myśli, w jaki sposób mógłby ośmieszyć Gilderoya. Ten zaś
policzył do trzech, po czym obaj jednocześnie machnęli różdżkami. Snape
krzyknął:
— Expelliarmus!
Błysnęło oślepiające, szkarłatne światło, które z ogromną siłą ugodziło
Lockharta prosto w pierś. Wzdrygnęłam się gwałtownie, a jego odepchnęło w taki
sposób, że uderzył plecami o ścianę i zsunął się na podłogę. Niektórzy parsknęli
śmiechem, większość dziewcząt zakryła sobie usta rękami, Malfoy i jego dwaj
goryle uśmiechnęli się drwiąco, a ja stłumiłam chichot. Snape wyglądał jak
tygrys, który dopadł swoją ofiarę i właśnie zabierał się za jej konsumpcję. Ale
Gilderoy nie zamierzał dać się pożreć — wstał,
rozcierając sobie biodro; usiłował też zamaskować ból szerokim, przypominającym
grymas uśmiechem. Tiara przekrzywiła się na jego lekko rozczochranych, złotych
włosach. W tej chwili było mi wstyd przed samą sobą, że związałam się z takim…
Nie chciałam tego powiedzieć, ale musiałam — nieudacznikiem.
— No więc sami widzicie! — oświadczył, kiedy powrócił na podium. — To było Zaklęcie Rozbrajające… Jak widzicie, utraciłem różdżkę… Ach,
dziękuję, panno Brown. Tak, to był wyśmienity pomysł, żeby im to pokazać,
profesorze Snape, ale jeśli wolno mi uczynić pewną uwagę, z góry było wiadomo,
co pan zamierza zrobić. Gdybym chciał pana powstrzymać, byłoby to zbyt łatwe.
Zgadzam się jednak, że dla młodzieży było to bardzo pouczające…
Tak, dokładnie tak było, Gilderoy.
Nie mogłam powstrzymać potoku ironicznych myśli. Przeniosłam wzrok na Snape’a,
który wyglądał tak, jakby chciał go wypatroszyć gołymi rękami. Może to i
lepiej, że jego przeciwnik zaproponował, abyśmy teraz sami sprawdzili nasze
umiejętności w pojedynkowaniu się, ponieważ nie skończyłoby się to dla
Lockharta zbyt dobrze.
Dobraliśmy się w pary (ja stanęłam obok Josephine), a nauczyciel
obrony przed czarną magią chodził pomiędzy nami i robił uwagi dotyczące stylu
walki. Udało mi się kilkakrotnie rozbroić moją przeciwniczkę, ale Foxy nie
pozostała mi dłużna — użyła Klątwy Galaretowatych Nóg, czym
całkowicie mnie zaskoczyła; musiał minąć dobry kwadrans, zanim wróciłam do
siebie, ponieważ żadna z nas nie znała skutecznego przeciwzaklęcia, aby nadać
dawną sztywność moim pląsającym nieustannie nogom.
Ku mojemu zaskoczeniu, Snape połączył Malfoya z Harrym Potterem.
Napięcie między nimi było praktycznie widoczne gołym okiem. Zarówno
jasnozielone, błyszczące oczy Gryfona, jak i szaro lazurowe tęczówki Ślizgona
ciskały błyskawicami. Nie obserwowałam ich do czasu, kiedy z różdżki Dracona
wystrzelił oślepiający błysk, który rozświetlił najciemniejsze zakątki Wielkiej Sali, po czym w powietrzu
przeleciał ze świstem wielki, czarny wąż i wylądował tuż przed Harrym. Teraz
już wszyscy wgapiali się bezczelnie w dwójkę drugoklasistów, oczekując na
dalszy rozwój akcji. Stało się coś dziwnego. Lockhart już ruszył z wyciągniętą
różdżką w kierunku chłopców, dzięki której przetransportował go przypadkowo
przed jakiegoś grubawego Puchona o ciastowatej twarzy. Rozwścieczony tą
gwałtowną wycieczką wąż zasyczał gniewnie, uniósł łuskowaty łeb i ukazał
wszystkim swoje kły. Po plecach przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz. Każdy
przyglądał się tej scenie z niepokojem, a tłum zamarł w podnieceniu. Harry
powoli podszedł do niego i przemówił syczącym, cichym szeptem:
— Zostaw go!
Wąż położył łeb na podłodze i utkwił swoje żółte oczy w Potterze. Puchon
rzucił mu przerażone spojrzenie i wyleciał z Wielkiej Sali tak szybko, jakby
ktoś wystrzelił go z procy. Wszyscy wpatrywali się w Gryfona z przerażeniem, nikt
nie odważył się odezwać nawet słówkiem. Snape jako pierwszy ocknął się z magicznego
odrętwienia. Machnął różdżką, a wąż zmienił się w strzęp dymu, który szybko rozpłynął
się w powietrzu.
Ron Weasley chwycił Pottera za ramię i wyprowadził go z Wielkiej Sali
w towarzystwie podejrzliwych, oskarżających, uczniowskich spojrzeń. Kiedy drzwi
zamknęły się za nimi, Lockhart nagle klasnął w dłonie, a wszyscy wzdrygnęli się
gwałtownie.
— No, uważam, że na dzisiaj wystarczy — rzekł takim tonem, jakby nic się w ogóle nie stało. — O następnym spotkaniu klubu pojedynku poinformujemy was już niebawem.
Do widzenia!
Uśmiechnął się jeszcze, ukazując nam swoje olśniewająco białe, wielkie
zęby, a uczniowie zaczęli pchać się w stronę wyjścia. Wymieniłam z Josephine
zaskoczone, nieco przerażone spojrzenia. Ona obawiała się kolejnego ataku, ja
zaś — pokrewieństwa Harry’ego Pottera z Lordem Voldemortem. Najpierw ten
dziwny anonim, teraz wężousty Potter… Nie, to nie mogło się dla nas dobrze
skończyć…
___________
I znowu klapa. Jestem naprawdę okropną cholerą, bo rozdział daję
prawie pół roku po poprzednim, ale się poprawię. Zrozumiem, jeśli mi nie
uwierzycie, ale utrzymać tyle blogów, liceum, chłopak… to problematyczne. Na
szczęście już niedługo przerwa majowa, więc pozostawię „Wiedźmina” i nadrobię
zaległości. Dedykacja dla Kiry :* A
Was wszystkich zapraszam na mój facebook’owy fanpage. xD
* Dialog pochodzi z książki „Harry Potter i Komnata Tajemnic”,
rozdział 11 Klub pojedynków.
~Semirkowa
OdpowiedzUsuń23 kwietnia 2012 o 18:14
Hejj ;)))Zauważyłam, że każde twoje opowiadanie nawiązuje do Harry Pottera xDWidac, że uwielbiasz tą tematykę xD ja raczej b ym nie odważyła się pisać takich opowiadań ;) gdybym już chciała ,to z pewnością musiała przeczytać wszystkie książki o HP. a mi się nie aż tyle czytać hahah xD Kiedyś oglądałam jakąś częśc tego filmu, ale to dawno temu. Rzeczywiście dawno tu nic nie piałaś, ale to normalne, gdybym miala tyle blogów, też bym miała opóźnieni. pOZDrawiam ;)(sonia-und-semir.blog.onet.pl
23 kwietnia 2012 o 19:37
UsuńWiadomo, co kto lubi xD ja osobiście czytałam każdą książkę conajmniej kilkadziesiąt razy. No, może za wyjątkiem ostatniej części, ją chyba jakieś 6 lub 7 razy, za bardzo jestem do HP przywiązana xD
~olka
OdpowiedzUsuń23 kwietnia 2012 o 19:05
Mary Madelaine pewnie będzie chciała się dowiedzieć kto jej przysłał ten list.Pozdrawiam.
~olka
OdpowiedzUsuń23 kwietnia 2012 o 19:16
Mary Madeleine pewnie będzie chciała się dowiedzieć kto wysłał jej ten list.Pozdrawiam.
23 kwietnia 2012 o 19:42
UsuńTo oczywiste xD
~Kira
OdpowiedzUsuń2 maja 2012 o 00:04
Szablon jest prześliczny, bardzo mi się podoba, ja mam takie szczęście, że nie potrafię robić dobrych szablonów, chociaż podstawy opanowałam xD Dziękuję za dedykację, znowu się uśmiecham! Nie gniewam się, że nie dodawałaś rozdziałów, nawet cię rozumiem. Sama nie mam czasu i chęci do pisania czegoś nowego, ja mam takie szczęście, że wszystko zawieszam :D Nasza bohaterka otrzymała list od anonima, sługi Czarnego Pana, jestem ciekawa, kim jest ta osoba; stawiam, że to będzie nowa postać, ewentualnie stawiam na Lucjusza lub Glizdogona, chociaż ten drugi wydaje się zbyt głupi na pisanie listu xD Lockhart znowu oberwał, ten człowiek ma wiecznego pecha! – szkoda, że musi udawać takiego debila… aaa… dzisiaj coś znalazłam, nie wiem, czy cię to ucieszy: http://www.sierzantundsaper.fora.pl/propozycje-i-zgloszenia,4/lzy-marii-magdaleny,2799.html Powiem szczerze, że nieco się zdenerwowałam… zobaczymy, co ty na to powiesz xD
2 maja 2012 o 09:35
UsuńNie zdradzę, przynajmniej jak na razie, kim jest autor anonimu, ale sądzę, że kiedy już to ujawnię, moja decyzja może Was zaskoczyć xD Cóż, jestem dość „internetowa”, ale może trochę pod innym względem i nie mam pojęcia, co to jest za strona. Nie wiem, czy służy do obrażania, czy to po prostu forma ocen, ale szczerze powiedziawszy, jeżeli osoba, która napisała tam o tym blogu, nie ma na celu pustego zmieszania z błotem mnie i mojego opowiadania, to nie mam nic przeciwko, aby tam sobie o „Łzach” pisała. Jeżeli miałaby jakieś rady dla mnie, to z chęcią ich wysłucham. Zazwyczaj moja kontrowersja wzudza w naszym nieco „zacofanym” kraju agresję i drwinę, w Internecie zaś – niechęć lub wręcz przeciwnie – uznanie. No cóż, zobaczymy, jak sprawa dalej się rozwinie xD
~Kira
Usuń2 maja 2012 o 11:23
To ja jestem ciekawa, czym nas zaskoczysz ;) Ja również nic do takiego czegoś nie mam, teraz trzeba czekać, aż wszystko się rozwinie ;)
2 maja 2012 o 11:50
UsuńAle to dopiero się okaże, jak zakończę analizę „Komnaty Tajemnic” i Mary skończy szkołę xD
~Kira
OdpowiedzUsuń2 maja 2012 o 17:11
Ja już wiem, kto jest tym anonimem!! – Przecież to moja ukochana postać, w dodatku… [ dobra, nie odzywam się, bo wszystko zepsuję xd ]
2 maja 2012 o 18:12
UsuńSnape? Hahaha, nie xD On by powiedział jej to prosto w twarz, ufa Mary i nie chce wprowadzać jej w błąd xD