19 czerwca 2013

Rozdział 20

         Bardzo chciałam natychmiast udać się do Banku Gringotta, jednak po dłuższym zastanowieniu doszłam do wniosku, że gobliny, które są z natury podejrzliwe, pomyślałyby, że nie przybywam do nich z czystymi zamiarami — byłam brudna, cała przesiąkłam stęchlizną, którą było czuć w całym domu, a moje szaty były w opłakanym stanie. Musiałam jeszcze przez ten krótki moment zmusić umysł do planowania. Nie mogłam jednak zasnąć, więc postanowiłam przeczytać listy, które przekazał mi Snape. Przez wszystkie dni mojej tułaczki bardzo często myślałam o Josephine, aczkolwiek były to jedynie jakieś mgliste wspomnienia i obrazy, które niczego nie wnosiły. Czasami nawet kusiło mnie, aby w jakiś sposób się z nią skontaktować, spotkać się lub chociaż wysłać sowę, aby się nie martwiła… Jednak kiedy już zaczynałam zastanawiać się, co napisać, ogarniał mnie paraliżujący strach. Obawiałam się, że coś mogło mi się coś stać. Uwielbiałam swoją szkolną przyjaciółkę, ale jakoś nie potrafiłam w stu procentach jej zaufać.

         Mary Madeleine,
         już dawno miałam do Ciebie napisać, ale ostatnie wydarzenia w Hogwarcie wymiotły mi to z głowy. Komnata Tajemnic, śmierć Lockharta, a konkretniej jego morderstwo.
         Rozmawiałam ze Snape’em o tym, co się wydarzyło, ale nic mi nie chciał powiedzieć (burak jeden). Pewno musisz się czuć strasznie. Przez chwilę nawet myślałam, że coś sobie zrobiłaś, ale Ty przecież taka nie jesteś. Poza tym to faktycznie był głupi facet. Nie warto.
         Kiedy dostaniesz ten list, proszę, odpisz mi. Musimy się natychmiast spotkać!
         Josephine
         PS: Nie zabrałaś swoich rzeczy, więc wzięłam je do siebie.

         Kiedy przeczytałam postscriptum, serce mi się uradowało. Kochana Josephine, o wszystkim pomyślała! Często w duchu narzekałam na nią, że wciąż i wciąż się martwi, jest o wiele cichsza ode mnie i ma nieco spaczony system wartości w życiu, ale, koniec końców, jej rozsądek i dobre serce okazały się przydatne. Musiałam jak najszybciej zabrać od niej swoje rzeczy, bo w walizce miałam przecież schowane wyniki z SUMÓW, które były niezbędne, abym mogła starać się o jakąś lepszą pracę.
         List od Poncjusza okazał się być o wiele bardziej żartobliwy, co trochę poprawiło mi humor, ponieważ po wielu tygodniach udręki bardzo tego potrzebowałam. Byłam pewna, że list ów napisany był z o wiele większym taktem, gdyby Poncjusz znał całą sytuację.

         Mary!
         Nie mam pojęcia, dlaczego tak nagle zniknęłaś. Na samym początku pomyślałem, że ma to związek z Komnatą Tajemnic, lecz w końcu doszedłem do wniosku, że przestałaś znosić idiotyczne zachowanie niektórych.
         A, właśnie. Rozwiązała się sprawa z Komnatą Tajemnic. Nie zgadniesz, kto ją otworzył! To ta smarkula, Ginny Weasley, została opętana, tak przynajmniej mówią. Josephine podsłuchała, jak Snape rozmawia o tym z Dumbledore’em. Nie mam pojęcia, co ona tam robiła, myślisz, że mają jakiś romans czy coś? Ona mi na taką wygląda. A wybawcą Weasley został nie kto inny, jak Harry Potter. Nie wiem jak Ty, ale z tego powodu się cieszę, że opuszczam Hogwart. Ta szkoła schodzi na psy…
         Zapewne uraduje Cię jeszcze jedno — Lockharta ktoś zamordował. Josephine zamartwiała się tym tak, jakbyś to Ty go zabiła i zbiegła z miejsca przestępstwa. Czasami jest taka naiwna… Ale w gruncie rzeczy to dobra dziewczyna. Choć niejednokrotnie jest irytująca. I zrzędliwa. I upierdliwa. No dobrze, może przesadzam.
         Mam nadzieję, że się rychło spotkamy.
         Poncjusz

         Pierwsze, o czym pomyślałam po przeczytaniu tego listu, to co Poncjusz sądził o mnie i czy faktycznie podejrzewał, że mogłam zabić Lockharta. Zaciekawiło mnie, dlaczego to właśnie Harry Potter ocalił porwaną uczennicę. Naturalnie, rozumiem — Gryffindor zobowiązuje. Ale był on małym, niedouczonym kotem; jakim cudem otworzył wejście do Komnaty? No i cóż to była za siła, która opętała Ginny Weasley? Czyżby w Komnacie Tajemnic drzemały jakieś nieznane mi moce? Oznaczało to, że Czarny Pan nie powiedział mi o wszystkim, aczkolwiek to było do przewidzenia. Nie było to dla mnie zaskoczeniem, ponieważ, mimo że w ogóle nie znałam swego ojca, wiedziałam, jaki on był. Wszyscy wiedzieli i wszyscy o tym mówili. Gardził prawdą. Był samotnikiem i lubił to. Aż dziwne zdało mi się, że zadał się z kobietą, a później zaakceptował dziecko, które począł. Musiał mieć w tym jakiś cel. Zastanawiałam się, dlaczego w ogóle moja matka zniknęła. Nigdy nie odnaleziono jej ciała, lecz raczej pewne było, że nie żyje. Ale kto ją zabił? Nie umarła przy porodzie, to wiedziałam. A ja zostałam podrzucona na próg sierocińca w środku nocy. Wielokrotnie zastanawiałam się, czy to nie mój własny ojciec nie dopuścił się tej zbrodni; zapewne chciał pozbyć się jedynego świadka jego uczuć. Albo nie chciał być krępowany i ograniczany przez kobietę, a przecież dziecko można odpowiednio wychować. Niestety nie udało mu się to, bo zaledwie kilka lat później zniknął. Jaka wielka szkoda. Nie przypominam sobie, abym z kimś mieszkała, zanim trafiłam do sierocińca, żyłam tam od zawsze, jednak opiekunki zawsze mówiły mi, że miałam już prawie rok, kiedy odnalazły mnie na progu. W koszyku, w którym leżałam, znajdowała się także karteczka z moimi danymi. To wszystko. Cała historia, która owiana była tajemnicą nawet dla mnie. Matki nie pamiętałam, a ojciec był dla mnie zwykłym mężczyzną, jakich było wiele na ulicach Londynu. No, może z jedną jedyną różnicą — był tylko mordercą. Tak, jak teraz ja. Nie żywiłam do niego ani ciepłych, ani chłodnych uczuć, był mi zwyczajnie obojętny. Miałam tylko nadzieję, że pewnego dnia powróci i wprowadzi mnie w końcu do lepszego świata.

         Kiedy tylko wzeszło słońce, natychmiast zabrałam ze sobą Szaula i teleportowałam się. Nie było na co czekać. Nawet nie zważałam na to, że mam na sobie brudną, połataną szatę, a sama wyglądałam jak najgorszy włóczęga. Nareszcie mogłam żyć normalnie. Dziś miało się zmienić moje… nasze życie.
         Mimo wczesnej pory, na ulicy Pokątnej znajdowało się całe mnóstwo ludzi. Co prawda byli bardzo zlęknieni i jakby poirytowani, nie było w nich ani krzty dobrej energii, ale jednak robili zakupy. Do sklepowych witryn oraz ścian kamienic przytwierdzone były ogromne plakaty z czarno-białą fotografią brudnego, wychudzonego mężczyzny z długimi splątanymi włosami. Poszukiwany nazywał się Syriusz Black; to on musiał uciec z Azkabanu, tak, Snape coś o nim wczoraj wspominał. Nie miałam pojęcia, kim był ten mężczyzna, ba, mało mnie to interesowało, więc nawet na chwilę nie zawiesiłam na owym plakacie wzroku. Nie byłam w stu procentach pewna, ale bywalcy Pokątnej przyglądali mi się tak, jakbym to ja była tym zbiegłym więźniem. Nie mogłam się im jednak dziwić, wyglądałam strasznie.
         Gobliny w Banku Gringotta również patrzyły na mnie podejrzliwie. Wydawały się być obrażone i zbulwersowane faktem, że ich królestwo odwiedził taki obdartus; jeden z nich, ten, który pomagał mi w dotarciu do mojej krypty, trzymał się jak najdalej ode mnie i zerkał w moją stronę z niepokojem, jakbym była roznosicielką jakiejś strasznej choroby, do tego marszczył nos, ale nie dziwiłam mu się — musiałam wydzielać okropne wonie. Dopiero wtedy, gdy otworzyły się ogromne, żelazne drzwi do mojego depozytu, zdębiał. W mrocznym, zimnym wnętrzu znajdowały się ułożone precyzyjnie w kolumny złote, srebrne i brązowe monety, a sięgały sufitu. Zagarnęłam do jednej ze skórzanych sakiewek leżach pod ścianą tyle galeonów, ile zmieściło się w woreczku, po czym wycofałam się na szeroki korytarz, czekając, aż goblin zamknie drzwi i odda mi kluczyk.
         Kiedy wyszłam na zewnątrz, byłam już innym człowiekiem, przynajmniej dla społeczeństwa. Miałam złoto, więc coś dla tych ludzi znaczyłam. Zaraz po odebraniu pieniędzy z depozytu w Banku Gringotta udałam się do Dziurawego Kotła; tam mogłam wszystko przemyśleć i coś zjeść. Mój pierwszy ciepły posiłek do syta od bardzo wielu tygodni. Z nabożną miną przyglądałam się ogromnemu cielęcemu kotletowi, parującemu stosowi młodych ziemniaków, a cudowne aromaty tak rozkosznie wypełniły moje nozdrza, że przez moment nie robiłam nic, tylko wąchałam. Kiedy żułam powoli każdy kęs, czułam, jak wypełnia mnie cudowne, paraliżujące człowieczeństwo. Wcześniej należałam do upadłej podgrupy marginesu społecznego. Co prawda znalazłam się tam po części ze swojej winy i głupoty, lecz mimo że fizycznie odbiłam się od dna, moja dusza wciąż należała do świata morderców, prostytutek, oszustów i złodziei. Byłam jedną z nich, przecież zabiłam człowieka. Ale… jakiego człowieka! Lockhart był kłamcą i zdrajcą, chciał pozbawić mnie pamięci, wtrącić do Azkabanu za śmierciożerstwo i stworzyć jakąś podniosłą historię, która po raz kolejny zrobi z niego bohatera. Lecz ja mu na to nie pozwoliłam. Byłam pierwsza, silniejsza, a przede wszystkim szybsza. Gdybym cofnęła się w czasie i na nowo ujrzała tę pamiętną scenę, uczyniłabym to samo. Żałowałam tylko jednego: że pozwoliłam uciec tej wywłoce.
         Po spożyciu śniadania pierwszy raz od bardzo — dawna syta i spokojna — stwierdziłam, że najrozsądniej będzie zakupić nowe szaty, doprowadzić się do porządku, a dopiero później zacząć szukać mieszkania i pracy. Oczywiście pierwsze, o czym pomyślałam, to Szpital Świętego Munga, ale tam leczyli naprawdę znakomici uzdrowiciele. Musiałabym przejść wiele kursów i szkoleń, aby mieć nadzieję na jakieś zatrudnienie. Oczywiście nie była to prywatna klinika, lecz zawsze to coś. Nie mogłam jednak zacząć starać się o pracę w takim stanie. Pierwsze, co powinnam zrobić, to zrobić podstawowe badania, upewnić się, czy z moim nienarodzonym dzieckiem wszystko w porządku, no i wrócić do formy. Przecież wyglądałam jak żebraczka, nikt by mi nie zaufał.
         Dlatego natychmiast zakupiłam Proroka Codziennego, odnalazłam stronę z ogłoszeniami i wczytałam się w nią. Chciałam wynająć mieszkanie, ale nie w jakiejś mugolskiej dzielnicy, tylko pomiędzy czarodziejami. Byłam teraz całkiem sama, musiałam czuć, że jestem wśród swoich. Po tak długim czasie przeżytym w skrajnej samotności potrzebowałam towarzystwa ludzi, po prostu potrzebowałam! Jednak ogłodzenia nie były zbyt zachwycające. Albo zbyt drogo i za miastem, albo w mugolskich kamienicach. Rozważałam nawet zakupienie małego mieszkanka w Hogsmeade, dopóki nie natknęłam się na ogłoszenie z ulicy Pokątnej. Oczywiście pięćdziesiąt sześć galeonów na kwartał to trochę dużo jak na dwupokojowe mieszkanko z łazienką i kuchnią, ale to w końcu centrum Londynu. Po prostu musiałam się zdecydować. Dlatego natychmiast wysłałam sowę do właściciela mieszkania z prośbą o spotkanie. Zaczynałam nowe życie i faktycznie — nikt nie zamierzał mi go zniszczyć.

*

         — Proszę wejść i obejrzeć, proszę bardzo… Tu jest kuchnia.
         Właściciel mieszkania przy ulicy Pokątnej na pierwszym piętrze postanowił spotkać się ze mną dopiero na drugi dzień, więc tę noc musiałam spędzić w Dziurawym Kotle. W ten czas doprowadziłam się do porządku i zakupiłam nowe szaty, aby nie odstraszyć od siebie pana, od którego chciałam wynająć lokal. Klatka schodowa nie zachwyciła mnie; ściany ciemne i odrapane, z sufitu złuszczała się poszarzała farba, a ja nie dostrzegłam ani jednej pochodni czy świecy, ale kuchnia zaraz naprzeciwko drzwi okazała się być naprawdę przytulna, łazienka zaś — mimo że maleńka i naprawdę ciasna — czysta i jasna. Jeden pokoik z raczej wąskim dwuosobowym żelaznym łóżkiem łączył się z mniejszym, który najprawdopodobniej musiał służyć za salonik. Nie był to pięciogwiazdkowy apartament, ale wyglądał o wiele lepiej niż pokój w Czarnym Neptunie albo w sierocińcu, w  którym się wychowałam. Chciałam zacząć nowe życie i to miejsce z całą pewnością mi w tym pomoże.
         — I co, podoba się? — zapytał starszawy właściciel mieszkania, kiedy rozglądałam się po czystej, lecz nieco ubogo umeblowanej kuchni.
         Wszystkie sprzęty były sprawne i nawet ładne, lecz bardzo proste i jasne, co mogło działać na moje zmysły przygnębiająco, jednak mieszkanie ulokowane było w centrum Londynu, wszędzie miałam blisko… Nie miałam potrzeby zastanawiać się dłużej, nawet nie pomyślałam, dlaczego tak wygodnie ulokowana kawalerka jeszcze nie znalazła mieszkańców. Uśmiechnęłam się chyba pierwszy raz od wielu tygodni, a moja twarz wydała mi się jakaś sztywna.
         — Bardzo mi się podoba, chciałabym wynająć — odparłam.
         — Nie chce się zastanowić?
         — Nie.

         Żadnego wahania. Jeszcze tego samego dnia podpisałam umowę i wpłaciłam właścicielowi mojego nowego zakwaterowania tyle złota, aby wystarczyło na pół roku wynajmowania. Nie musiałam nigdzie wracać, nie miałam przecież żadnych rzeczy, które miałabym przenieść. Teraz musiałam znaleźć pracę, aby utrzymać siebie i, oczywiście w rychłej przyszłości, dziecko. Mój maleńki majątek nie mógł wystarczyć na długo, głupio byłoby przejeść wszystkie spoczywające w podziemnej skrytce oszczędności, dlatego musiałam jak najszybciej udać się do Świętego Munga. Miałam wszystko, czego wymagali od stażystów, był tylko jeden problem: wkrótce miałam powić swe pierworodne dziecko. To mogło utrudnić mi znalezienie pracy w tak poważnym i odpowiedzialnym zawodzie przez bardzo wiele lat. Ale teraz postanowiłam odpocząć. Choć przez chwilkę.
         Wprowadziłam się tak szybko, jak mogłam, czyli natychmiast. Nie posiadałam żadnych rzeczy osobistych, więc zamieszkałam na Pokątnej jeszcze tego samego dnia, przyrzekając sobie, że już nigdy nie odwiedzę tych obskurnych, ponurych pubów  na Śmiertelnym Nokturnie.
         Gdy zamknęłam drzwi za właścicielem mieszkania, przycisnęłam wielkie żelazne klucze do piersi i poczułam się w końcu bezpiecznie. Miałam swój kąt, w którym nikt nie mógł mnie skrzywdzić, do tego moje życie było minimalnie ustabilizowane, czego tak bardzo brakowało mi przez ostatnie tygodnie. Myśli o Lockharcie wciąż sprawiały mi ból, ale sam fakt, że udało mi się podnieść po tej tragedii był dla mnie sporym pocieszeniem. Jeszcze tego samego dnia udałam się do Dziurawego Kotła na kolację, do tego postanowiłam jadać tam tak często, jak tylko się dało. Nie potrafiłam gotować. Wciąż czułam się trochę nieswojo w miejscach publicznych, przez które przewijało się zbyt wielu obcych, obawiałam się, że już nigdy nie będę taka jak dawniej. I nie miałam na myśli morderstwa Gilderoya Lockharta, tylko to, jak idiotycznie się po tym zachowałam. Mogłam zostać w Hogwarcie, gdzie miałam osoby, na które zawsze mogłam liczyć, miałam Snape’a, który zawsze mógł mi pomóc… A teraz wszystkie mosty już spalone. Mogłam tylko iść naprzód, mając nadzieję, że będę mieć takie szczęście, jakie spotkało mnie dawno temu i które zaprzepaściłam przez moją własną głupotę.

         Mimo plotek, które krążyły o ucieczce Syriusza Blacka, ja żyłam tak normalnie, jak tylko się dało. Pomyślałam sobie, że nadszedł czas, aby poszukać sobie jakiegoś zajęcia. Nie mogłam wiecznie leniuchować, szybko zaczęłam się dusiłam z bezczynności. Postanowiłam udać się do Szpitala Świętego Munga, gdzie chciałam zapisać się na jakiś kurs i być może otrzymać kiedyś pracę. Uzdrowicielką nie będę, a przecież od czegoś trzeba zacząć. Wciąż nie wyglądałam najlepiej, miałam króciutkie włosy, byłam szczupła aż do przesady, choć tragiczny stan mojej twarzy i ciała nieco się poprawił. Mimo to kobieta siedząca w informacji zmierzyła mnie natychmiast wzrokiem wyrażającym krytykę. Gapiła się na mnie, kiedy szłam powoli w kierunku biurka, za którym siedziała.
         — Dzień dobry, chciałabym zapytać, czy można jeszcze zapisać się na kurs do uzdrowiciela Dianthusa Waste’a — odezwałam się, a jasnowłosa czarownica odszukała w stercie różnokolorowych ulotek i broszurek jedną — prostą i błękitną, na którą rzuciła okiem i mruknęła:
         — Tu jest napisane, że pan Waste przyjmuje kursantów do czwartego września.
         — Dokładnie, czyli do jutra. Mogę dostać arkusz?
         Z uśmiechem czekałam, aż blondynka znajdzie odpowiedni dokument, a wzdychała i krzywiła się przy tym tak ostentacyjnie, aż miło było posłuchać i popatrzeć. Kiedy nareszcie wręczyła mi kilka pergaminowych kartek, usiadłam nieopodal magicznego wejścia i zajęłam się wypełnianiem arkusza. W międzyczasie zastanawiałam się, na czym ów kurs będzie polegał. Z całą pewnością rozpocznie się testami, Dianthus Waste musiał być szanowanym i cenionym uzdrowicielem, więc na praktyki do niego pewnie będzie bardzo ciężko się dostać. Nie miałam pojęcia, jak mógł wyglądać, ale kiedy byłam tutaj kilka dni wcześniej, aby dowiedzieć się, czy można dostać tu jakąś pracę, słyszałam o nim różne plotki, głównie to, że był specyficzny, lecz nie miałam zielonego pojęcia, co mogło to oznaczać.
         Pół godziny później, kiedy odpowiedziałam już na wszystkie pytania zawarte w arkuszu i oddałam plik kartek kobiecie siedzącej za biurkiem, ta poinformowała mnie z wielką łaską:
         — Siódmego ma się pani zgłosić o godzinie ósmej rano w sali numer pięć. I radzę się nie spóźnić.
         Uniosłam lekko brwi, ale nie skomentowałam tego, podziękowałam za wiadomość i opuściłam szpital, mając nadzieję, że nie będzie to moja przedostatnia wizyta w tym miejscu. Przynajmniej w celu znalezienia pracy.
         Jako że była pora obiadowa, natychmiast powróciłam na Pokątną i udałam się do restauracji Vieux Sirene. Od momentu, kiedy udało mi się wyciągnąć z Banku Gringotta trochę pieniędzy, zaczęłam przywiązywać do posiłków bardzo dużą wagę, a obiady jadałam w przeróżnych miejscach, aby zaspokoić swą nienasyconą potrzebę poznawania nowych smaków. Vieux Sirene. Było to zupełnie nowe, eleganckie, lecz niezbyt drogie miejsce, które lubiłam od czasu do czasu odwiedzać. Usiadłam na zewnątrz pod ładnym parasolem i otworzyłam kartę. Zanim jednak zdążyłam cokolwiek wybrać, poczułam na karku ból i okropny, nieprzyjemny chłód, który sprawił, że poderwałam się z miejsca.

___________

         No i Mary Madeleine zaczyna nowe życie, skończyło się nudne smęcenie, mam nadzieję, że to się Wam bardziej spodoba. Dedykacja dla Blackie :* Do tego zapraszam Was na nowego bloga, gdzie publikować będę aktualności dotyczące wszystkich moich fanfików. xD

14 komentarzy:

  1. ~Caitlin
    24 czerwca 2013 o 10:58

    Pewnie, że się podoba;) zacznie się wartka akcja :>
    Hmm, chyba nie doczytałam, ale wktórym ona miesiącu ciąży jest? :D

    Ale Ci dobrze, że masz już wolne. Ja mam jeszcze sesję do dokończenia, jutro i w czwartek. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 24 czerwca 2013 o 15:03
      Wiesz, to dopiero początek. Skoro tu jest początek września, to pewnie jakoś 2-3 miesiąc xD

      Usuń
    2. ~Caitlin
      24 czerwca 2013 o 17:10

      Ah, bo sie zastanawiałam, na ile zdążył się jej zaokrąglic brzuch :)

      Usuń
    3. 24 czerwca 2013 o 17:21
      Wiesz, jak się jest takim szkieletem, jakim była MM, to widać nawet i 3 miesiąc xD

      Usuń
  2. ~Marzycielka
    24 czerwca 2013 o 16:20

    Wybacz, że na chwilę zamilkłam. Przeczytałam oba zaległe rozdziały i zaraz trochę się o nich wypowiem.

    Jestem w szoku, że MM jest w ciąży. Niby oczywiste, skoro tyle razy kochała się z Lockhartem, ale… mówiąc szczerze nie sądziłam, że obarczysz ją jeszcze tym. Domyślam się, że noszenie w brzuchu dziecka od mężczyzny, który ją zdradził i którego ona własnoręcznie zabiła, musi być niewygodne – łagodnie mówiąc.
    Podobało mi się spotkanie z Severusem, a zwłaszcza sama postawa nauczyciela. Zachował się naprawdę wspaniale. I to jest mężczyzna. Od początku widziałam w nim lepszą partię dla MM. Może i nie jest taki czarujący jak Lockhart, ale nawet w momencie, gdy dziewczyna była na dnie, nie odwrócił się od niej.
    Zaskoczyła mnie wiadomość, że MM wcale nie jest podejrzewana. Okazało się, że cierpiała na darmo, ale przynajmniej zrozumiała kilka rzeczy, doceniła swoich przyjaciół i nauczyła się samodzielności.
    Nie mogę się niestety oprzeć wrażeniu, że troszkę idealizujesz MM. Wiem, brzmi to dziwnie, w końcu daleko jej do ideału. Ale patrząc na jej oceny z owutemów, gdzie miała same pozytywne stopnie (ja rozumiem, że jest zdolna, ale przecież musiała jej się gdzieś podwinąć noga) wydaje mi się, że poszło jej zbyt dobrze. Poza tym Severus, Poncjusz i Josephine traktuja ją ciut za ulgowo i jeszcze to, że nikt jej nie podejrzewa… Nie wiem, czy nie wyssałam sobie tego z palca, sama osądź. Po prostu mam wrażenie, że MM potrzebuje, aby ktoś na nią porządnie nakrzyczał xD
    List Poncjusza faktycznie był żartobliwy i dziwnie mi się spodobał.
    Cieszę się, że MM wreszcie wyszła z cienia, wynajęła pokój, a nawet zaczęła szukać pracy. Dziewczyna niewątpliwie jest zdolna i jakoś sobie poradzi.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 24 czerwca 2013 o 16:42
      No cóż, ale wiadomo – kobiety zawsze wybierają takich gnojów, a wartościowi mężczyźni są przez nie odtrącani.
      Co do jej ocen – zdaję sobie sprawę z tego, w jakim kierunku chce ona iść, więc jest to tylko i wyłącznie na potrzeby opowiadania. No i nie zapominajmy – nie jest głupia, ma tylko olewackie podejście do wszystkiego, jak jej ojciec, Czarny Pan.
      Noo, dopiero jest rozdział…. zaraz sprawdzę, który… 20. Więc wszystko przed Mary Madeleine, jeszcze sobie zobaczy xD No, już nawet od następnego odcinka, można rzec.

      Usuń
  3. ~Blackie.
    26 czerwca 2013 o 17:16

    No, wreszcie przeczytałam ten rozdział xD Dziękuję za dedykację.
    Cieszę się, że MM wynajęła mieszkanie i zaczęła szukać pracy :3 Mam nadzieję, że załapie się na kurs i wszystko się ułoży. Przydałaby jej się taka chwila, gdy wszystko się układa. Hm, powtarzam się? Tak jakby. Nie mam kompletnie weny na komentarze, więc napiszę tylko, że czekam na kolejny rozdział ;d

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 26 czerwca 2013 o 21:44
      Nom, następne rozdziały będą takim oderwaniem od takiego…. strikte świata czarodziejów w HP xD

      Usuń
  4. ~Magda
    4 lipca 2013 o 09:06

    No i jest ocena. Numer 914.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 4 lipca 2013 o 11:12
      Zadzieram kiecę i lecę! <3

      Usuń
  5. ~Dafne
    5 lipca 2013 o 22:20

    Witaj!

    W imieniu swoim i całej Załogi Ocenialni(www.Shiibuya.blogspot.com) z przyjemnością zapraszam Cię w nasze skromne progi. Chcesz uzyskać obiektywną opinię na temat swojego bloga? Jesteś ciekawy, co możesz poprawić, edytować, ulepszyć? Zastanawiasz się nad jakością Twych postów? Pragniesz, by ktoś zdiagnozował Twoją poprawność? Chcesz rozwijać się i tym samym sprawić, by inni chętniej odwiedzali Twoją stronę?
    Nasi Oceniający pomogą Ci rozwiać wszelkie wątpliwości, zanalizują treść, wyłapią słowne potyczki, przyjrzą się dokładnie Twojemu szablonowi i ramkom, doradzą Ci, jaki napis na belce będzie odpowiedni, postarają się zrozumieć adres i przesłanie bloga. Jesteś na to gotowy? Wspaniale! Nie czekaj i zgłoś się, jesteśmy tu dla Ciebie!

    Jeśli chciałbyś/chciałabyś dołączyć do naszej Załogi, serdecznie zapraszam do zakładki „Rekrutacja”, ponieważ nabór jest aktualnie otwarty.

    PS Przepraszam za spam. Wiem, jak bardzo potrafi on człowieka zirytować, ale myślę, że rozumiesz, iż czasem bez niego nie da się przekazać innym usług Ocenialni. Jeśli uważasz to za stosowne, skasuj komentarz zaraz po przeczytaniu.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 6 lipca 2013 o 12:29
      Ej, dobra, zgłaszam się, ale po nowym rozdziale xD

      Usuń
  6. ~Vici
    23 lipca 2013 o 15:58

    Uwielbiam Twoje opowiadania :3 Świetne, na prawdę, świetne. :) Właśnie, mam pytanko. Ile Mary Madeleine ma lat? Bo się tak zastanawiam… Jest wyjątkowo dojrzała. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 23 lipca 2013 o 21:17
      Dopiero skończyła Hogwart, więc ma 18 lat (jest z marca) xD

      Usuń