Bardzo chciałam natychmiast udać się do
Banku Gringotta, jednak po dłuższym zastanowieniu doszłam do wniosku, że
gobliny, które są z natury podejrzliwe, pomyślałyby, że nie przybywam do nich z
czystymi zamiarami — byłam brudna, cała przesiąkłam stęchlizną, którą było czuć
w całym domu, a moje szaty były w opłakanym stanie. Musiałam jeszcze przez ten
krótki moment zmusić umysł do planowania. Nie mogłam jednak zasnąć, więc
postanowiłam przeczytać listy, które przekazał mi Snape. Przez wszystkie dni
mojej tułaczki bardzo często myślałam o Josephine, aczkolwiek były to jedynie
jakieś mgliste wspomnienia i obrazy, które niczego nie wnosiły. Czasami nawet
kusiło mnie, aby w jakiś sposób się z nią skontaktować, spotkać się lub chociaż
wysłać sowę, aby się nie martwiła… Jednak kiedy już zaczynałam zastanawiać się,
co napisać, ogarniał mnie paraliżujący strach. Obawiałam się, że coś mogło mi
się coś stać. Uwielbiałam swoją szkolną przyjaciółkę, ale jakoś nie potrafiłam
w stu procentach jej zaufać.
Mary Madeleine,
już dawno miałam do Ciebie napisać, ale
ostatnie wydarzenia w Hogwarcie wymiotły mi to z głowy. Komnata Tajemnic,
śmierć Lockharta, a konkretniej jego morderstwo.
Rozmawiałam ze Snape’em o tym, co się
wydarzyło, ale nic mi nie chciał powiedzieć (burak jeden). Pewno musisz się
czuć strasznie. Przez chwilę nawet myślałam, że coś sobie zrobiłaś, ale Ty
przecież taka nie jesteś. Poza tym to faktycznie był głupi facet. Nie warto.
Kiedy dostaniesz ten list, proszę,
odpisz mi. Musimy się natychmiast spotkać!
Josephine
PS: Nie zabrałaś swoich rzeczy, więc
wzięłam je do siebie.
Kiedy przeczytałam postscriptum, serce
mi się uradowało. Kochana Josephine, o wszystkim pomyślała! Często w duchu
narzekałam na nią, że wciąż i wciąż się martwi, jest o wiele cichsza ode mnie i
ma nieco spaczony system wartości w życiu, ale, koniec końców, jej rozsądek i
dobre serce okazały się przydatne. Musiałam jak najszybciej zabrać od niej
swoje rzeczy, bo w walizce miałam przecież schowane wyniki z SUMÓW, które były
niezbędne, abym mogła starać się o jakąś lepszą pracę.
List od Poncjusza okazał się być o
wiele bardziej żartobliwy, co trochę poprawiło mi humor, ponieważ po wielu
tygodniach udręki bardzo tego potrzebowałam. Byłam pewna, że list ów napisany
był z o wiele większym taktem, gdyby Poncjusz znał całą sytuację.
Mary!
Nie mam pojęcia, dlaczego tak nagle
zniknęłaś. Na samym początku pomyślałem, że ma to związek z Komnatą Tajemnic,
lecz w końcu doszedłem do wniosku, że przestałaś znosić idiotyczne zachowanie
niektórych.
A, właśnie. Rozwiązała się sprawa z
Komnatą Tajemnic. Nie zgadniesz, kto ją otworzył! To ta smarkula, Ginny
Weasley, została opętana, tak przynajmniej mówią. Josephine podsłuchała, jak
Snape rozmawia o tym z Dumbledore’em. Nie mam pojęcia, co ona tam robiła,
myślisz, że mają jakiś romans czy coś? Ona mi na taką wygląda. A wybawcą Weasley
został nie kto inny, jak Harry Potter. Nie wiem jak Ty, ale z tego powodu się cieszę,
że opuszczam Hogwart. Ta szkoła schodzi na psy…
Zapewne uraduje Cię jeszcze jedno —
Lockharta ktoś zamordował. Josephine zamartwiała się tym tak, jakbyś to Ty go
zabiła i zbiegła z miejsca przestępstwa. Czasami jest taka naiwna… Ale w
gruncie rzeczy to dobra dziewczyna. Choć niejednokrotnie jest irytująca. I
zrzędliwa. I upierdliwa. No dobrze, może przesadzam.
Mam nadzieję, że się rychło spotkamy.
Poncjusz
Pierwsze, o czym pomyślałam po
przeczytaniu tego listu, to co Poncjusz sądził o mnie i czy faktycznie
podejrzewał, że mogłam zabić Lockharta. Zaciekawiło mnie, dlaczego to właśnie
Harry Potter ocalił porwaną uczennicę. Naturalnie, rozumiem — Gryffindor
zobowiązuje. Ale był on małym, niedouczonym kotem; jakim cudem otworzył wejście
do Komnaty? No i cóż to była za siła, która opętała Ginny Weasley? Czyżby w
Komnacie Tajemnic drzemały jakieś nieznane mi moce? Oznaczało to, że Czarny Pan
nie powiedział mi o wszystkim, aczkolwiek to było do przewidzenia. Nie było to
dla mnie zaskoczeniem, ponieważ, mimo że w ogóle nie znałam swego ojca,
wiedziałam, jaki on był. Wszyscy wiedzieli i wszyscy o tym mówili. Gardził
prawdą. Był samotnikiem i lubił to. Aż dziwne zdało mi się, że zadał się z
kobietą, a później zaakceptował dziecko, które począł. Musiał mieć w tym jakiś
cel. Zastanawiałam się, dlaczego w ogóle moja matka zniknęła. Nigdy nie
odnaleziono jej ciała, lecz raczej pewne było, że nie żyje. Ale kto ją zabił?
Nie umarła przy porodzie, to wiedziałam. A ja zostałam podrzucona na próg
sierocińca w środku nocy. Wielokrotnie zastanawiałam się, czy to nie mój własny
ojciec nie dopuścił się tej zbrodni; zapewne chciał pozbyć się jedynego świadka
jego uczuć. Albo nie chciał być krępowany i ograniczany przez kobietę, a
przecież dziecko można odpowiednio wychować. Niestety nie udało mu się to, bo
zaledwie kilka lat później zniknął. Jaka wielka szkoda. Nie przypominam sobie, abym z kimś mieszkała, zanim
trafiłam do sierocińca, żyłam tam od zawsze, jednak opiekunki zawsze mówiły mi,
że miałam już prawie rok, kiedy odnalazły mnie na progu. W koszyku, w którym
leżałam, znajdowała się także karteczka z moimi danymi. To wszystko. Cała
historia, która owiana była tajemnicą nawet dla mnie. Matki nie pamiętałam, a
ojciec był dla mnie zwykłym mężczyzną, jakich było wiele na ulicach Londynu. No,
może z jedną jedyną różnicą — był tylko mordercą. Tak, jak teraz ja. Nie
żywiłam do niego ani ciepłych, ani chłodnych uczuć, był mi zwyczajnie obojętny.
Miałam tylko nadzieję, że pewnego dnia powróci i wprowadzi mnie w końcu do
lepszego świata.
Kiedy tylko wzeszło słońce, natychmiast
zabrałam ze sobą Szaula i teleportowałam się. Nie było na co czekać. Nawet nie
zważałam na to, że mam na sobie brudną, połataną szatę, a sama wyglądałam jak
najgorszy włóczęga. Nareszcie mogłam żyć normalnie. Dziś miało się zmienić
moje… nasze życie.
Mimo wczesnej pory, na ulicy Pokątnej
znajdowało się całe mnóstwo ludzi. Co prawda byli bardzo zlęknieni i jakby
poirytowani, nie było w nich ani krzty dobrej energii, ale jednak robili zakupy.
Do sklepowych witryn oraz ścian kamienic przytwierdzone były ogromne plakaty z
czarno-białą fotografią brudnego, wychudzonego mężczyzny z długimi splątanymi
włosami. Poszukiwany nazywał się Syriusz Black; to on musiał uciec z Azkabanu,
tak, Snape coś o nim wczoraj wspominał. Nie miałam pojęcia, kim był ten
mężczyzna, ba, mało mnie to interesowało, więc nawet na chwilę nie zawiesiłam
na owym plakacie wzroku. Nie byłam w stu procentach pewna, ale bywalcy Pokątnej
przyglądali mi się tak, jakbym to ja była tym zbiegłym więźniem. Nie mogłam się
im jednak dziwić, wyglądałam strasznie.
Gobliny w Banku Gringotta również
patrzyły na mnie podejrzliwie. Wydawały się być obrażone i zbulwersowane
faktem, że ich królestwo odwiedził taki obdartus; jeden z nich, ten, który
pomagał mi w dotarciu do mojej krypty, trzymał się jak najdalej ode mnie i
zerkał w moją stronę z niepokojem, jakbym była roznosicielką jakiejś strasznej
choroby, do tego marszczył nos, ale nie dziwiłam mu się — musiałam wydzielać
okropne wonie. Dopiero wtedy, gdy otworzyły się ogromne, żelazne drzwi do
mojego depozytu, zdębiał. W mrocznym, zimnym wnętrzu znajdowały się ułożone
precyzyjnie w kolumny złote, srebrne i brązowe monety, a sięgały sufitu.
Zagarnęłam do jednej ze skórzanych sakiewek leżach pod ścianą tyle galeonów,
ile zmieściło się w woreczku, po czym wycofałam się na szeroki korytarz,
czekając, aż goblin zamknie drzwi i odda mi kluczyk.
Kiedy wyszłam na zewnątrz, byłam już
innym człowiekiem, przynajmniej dla społeczeństwa. Miałam złoto, więc coś dla
tych ludzi znaczyłam. Zaraz po odebraniu pieniędzy z depozytu w Banku Gringotta
udałam się do Dziurawego Kotła; tam mogłam wszystko przemyśleć i coś zjeść. Mój
pierwszy ciepły posiłek do syta od bardzo wielu tygodni. Z nabożną miną
przyglądałam się ogromnemu cielęcemu kotletowi, parującemu stosowi młodych
ziemniaków, a cudowne aromaty tak rozkosznie wypełniły moje nozdrza, że przez
moment nie robiłam nic, tylko wąchałam. Kiedy żułam powoli każdy kęs, czułam,
jak wypełnia mnie cudowne, paraliżujące człowieczeństwo. Wcześniej należałam do
upadłej podgrupy marginesu społecznego. Co prawda znalazłam się tam po części
ze swojej winy i głupoty, lecz mimo że fizycznie odbiłam się od dna, moja dusza
wciąż należała do świata morderców, prostytutek, oszustów i złodziei. Byłam
jedną z nich, przecież zabiłam człowieka. Ale… jakiego człowieka!
Lockhart był kłamcą i zdrajcą, chciał pozbawić mnie pamięci, wtrącić do
Azkabanu za śmierciożerstwo i stworzyć jakąś podniosłą historię, która po raz
kolejny zrobi z niego bohatera. Lecz ja mu na to nie pozwoliłam. Byłam
pierwsza, silniejsza, a przede wszystkim szybsza. Gdybym cofnęła się w czasie i
na nowo ujrzała tę pamiętną scenę, uczyniłabym to samo. Żałowałam tylko
jednego: że pozwoliłam uciec tej wywłoce.
Po spożyciu śniadania pierwszy raz od
bardzo — dawna syta i spokojna — stwierdziłam, że najrozsądniej będzie zakupić
nowe szaty, doprowadzić się do porządku, a dopiero później zacząć szukać
mieszkania i pracy. Oczywiście pierwsze, o czym pomyślałam, to Szpital Świętego
Munga, ale tam leczyli naprawdę znakomici uzdrowiciele. Musiałabym przejść
wiele kursów i szkoleń, aby mieć nadzieję na jakieś zatrudnienie. Oczywiście
nie była to prywatna klinika, lecz zawsze to coś. Nie mogłam jednak zacząć
starać się o pracę w takim stanie. Pierwsze, co powinnam zrobić, to zrobić
podstawowe badania, upewnić się, czy z moim nienarodzonym dzieckiem wszystko w
porządku, no i wrócić do formy. Przecież wyglądałam jak żebraczka, nikt by mi
nie zaufał.
Dlatego natychmiast zakupiłam Proroka Codziennego, odnalazłam stronę z
ogłoszeniami i wczytałam się w nią. Chciałam wynająć mieszkanie, ale nie w
jakiejś mugolskiej dzielnicy, tylko pomiędzy czarodziejami. Byłam teraz całkiem
sama, musiałam czuć, że jestem wśród swoich. Po tak długim czasie przeżytym w
skrajnej samotności potrzebowałam towarzystwa ludzi, po prostu potrzebowałam! Jednak ogłodzenia nie były zbyt
zachwycające. Albo zbyt drogo i za miastem, albo w mugolskich kamienicach.
Rozważałam nawet zakupienie małego mieszkanka w Hogsmeade, dopóki nie natknęłam
się na ogłoszenie z ulicy Pokątnej. Oczywiście pięćdziesiąt sześć galeonów na
kwartał to trochę dużo jak na dwupokojowe mieszkanko z łazienką i kuchnią, ale
to w końcu centrum Londynu. Po prostu musiałam się zdecydować. Dlatego
natychmiast wysłałam sowę do właściciela mieszkania z prośbą o spotkanie.
Zaczynałam nowe życie i faktycznie — nikt nie zamierzał mi go zniszczyć.
*
— Proszę wejść i obejrzeć, proszę bardzo…
Tu jest kuchnia.
Właściciel mieszkania przy ulicy
Pokątnej na pierwszym piętrze postanowił spotkać się ze mną dopiero na drugi
dzień, więc tę noc musiałam spędzić w Dziurawym Kotle. W ten czas doprowadziłam
się do porządku i zakupiłam nowe szaty, aby nie odstraszyć od siebie pana, od
którego chciałam wynająć lokal. Klatka schodowa nie zachwyciła mnie; ściany
ciemne i odrapane, z sufitu złuszczała się poszarzała farba, a ja nie
dostrzegłam ani jednej pochodni czy świecy, ale kuchnia zaraz naprzeciwko drzwi
okazała się być naprawdę przytulna, łazienka zaś — mimo że maleńka i naprawdę
ciasna — czysta i jasna. Jeden pokoik z raczej wąskim dwuosobowym żelaznym łóżkiem
łączył się z mniejszym, który najprawdopodobniej musiał służyć za salonik. Nie
był to pięciogwiazdkowy apartament, ale wyglądał o wiele lepiej niż pokój w
Czarnym Neptunie albo w sierocińcu, w którym się wychowałam.
Chciałam zacząć nowe życie i to miejsce z całą pewnością mi w tym pomoże.
— I co, podoba się? — zapytał starszawy
właściciel mieszkania, kiedy rozglądałam się po czystej, lecz nieco ubogo
umeblowanej kuchni.
Wszystkie sprzęty były sprawne i nawet
ładne, lecz bardzo proste i jasne, co mogło działać na moje zmysły
przygnębiająco, jednak mieszkanie ulokowane było w centrum Londynu, wszędzie
miałam blisko… Nie miałam potrzeby zastanawiać się dłużej, nawet nie
pomyślałam, dlaczego tak wygodnie ulokowana kawalerka jeszcze nie znalazła
mieszkańców. Uśmiechnęłam się chyba pierwszy raz od wielu tygodni, a moja twarz
wydała mi się jakaś sztywna.
— Bardzo mi się podoba, chciałabym
wynająć — odparłam.
— Nie chce się zastanowić?
— Nie.
Żadnego wahania. Jeszcze tego samego
dnia podpisałam umowę i wpłaciłam właścicielowi mojego nowego zakwaterowania
tyle złota, aby wystarczyło na pół roku wynajmowania. Nie musiałam nigdzie
wracać, nie miałam przecież żadnych rzeczy, które miałabym przenieść. Teraz
musiałam znaleźć pracę, aby utrzymać siebie i, oczywiście w rychłej
przyszłości, dziecko. Mój maleńki majątek nie mógł wystarczyć na długo, głupio
byłoby przejeść wszystkie spoczywające w podziemnej skrytce oszczędności, dlatego
musiałam jak najszybciej udać się do Świętego Munga. Miałam wszystko, czego
wymagali od stażystów, był tylko jeden problem: wkrótce miałam powić swe
pierworodne dziecko. To mogło utrudnić mi znalezienie pracy w tak poważnym i
odpowiedzialnym zawodzie przez bardzo wiele lat. Ale teraz postanowiłam
odpocząć. Choć przez chwilkę.
Wprowadziłam się tak szybko, jak
mogłam, czyli natychmiast. Nie posiadałam żadnych rzeczy osobistych, więc
zamieszkałam na Pokątnej jeszcze tego samego dnia, przyrzekając sobie, że już
nigdy nie odwiedzę tych obskurnych, ponurych pubów na Śmiertelnym
Nokturnie.
Gdy zamknęłam drzwi za właścicielem
mieszkania, przycisnęłam wielkie żelazne klucze do piersi i poczułam się w
końcu bezpiecznie. Miałam swój kąt, w którym nikt nie mógł mnie skrzywdzić, do
tego moje życie było minimalnie ustabilizowane, czego tak bardzo brakowało mi
przez ostatnie tygodnie. Myśli o Lockharcie wciąż sprawiały mi ból, ale sam
fakt, że udało mi się podnieść po tej tragedii był dla mnie sporym
pocieszeniem. Jeszcze tego samego dnia udałam się do Dziurawego Kotła na
kolację, do tego postanowiłam jadać tam tak często, jak tylko się dało. Nie
potrafiłam gotować. Wciąż czułam się trochę nieswojo w miejscach publicznych,
przez które przewijało się zbyt wielu obcych, obawiałam się, że już nigdy nie
będę taka jak dawniej. I nie miałam na myśli morderstwa Gilderoya Lockharta,
tylko to, jak idiotycznie się po tym zachowałam. Mogłam zostać w Hogwarcie,
gdzie miałam osoby, na które zawsze mogłam liczyć, miałam Snape’a, który zawsze
mógł mi pomóc… A teraz wszystkie mosty już spalone. Mogłam tylko iść naprzód,
mając nadzieję, że będę mieć takie szczęście, jakie spotkało mnie dawno temu i
które zaprzepaściłam przez moją własną głupotę.
Mimo plotek, które krążyły o ucieczce
Syriusza Blacka, ja żyłam tak normalnie, jak tylko się dało. Pomyślałam sobie,
że nadszedł czas, aby poszukać sobie jakiegoś zajęcia. Nie mogłam wiecznie
leniuchować, szybko zaczęłam się dusiłam z bezczynności. Postanowiłam udać się
do Szpitala Świętego Munga, gdzie chciałam zapisać się na jakiś kurs i być może
otrzymać kiedyś pracę. Uzdrowicielką nie będę, a przecież od czegoś trzeba
zacząć. Wciąż nie wyglądałam najlepiej, miałam króciutkie włosy, byłam szczupła
aż do przesady, choć tragiczny stan mojej twarzy i ciała nieco się poprawił.
Mimo to kobieta siedząca w informacji zmierzyła mnie natychmiast wzrokiem
wyrażającym krytykę. Gapiła się na mnie, kiedy szłam powoli w kierunku biurka,
za którym siedziała.
— Dzień dobry, chciałabym zapytać,
czy można jeszcze zapisać się na kurs do uzdrowiciela Dianthusa Waste’a —
odezwałam się, a jasnowłosa czarownica odszukała w stercie różnokolorowych
ulotek i broszurek jedną — prostą i błękitną, na którą rzuciła okiem i
mruknęła:
— Tu jest napisane, że pan Waste
przyjmuje kursantów do czwartego września.
— Dokładnie, czyli do jutra. Mogę
dostać arkusz?
Z uśmiechem czekałam, aż blondynka
znajdzie odpowiedni dokument, a wzdychała i krzywiła się przy tym tak
ostentacyjnie, aż miło było posłuchać i popatrzeć. Kiedy nareszcie wręczyła mi
kilka pergaminowych kartek, usiadłam nieopodal magicznego wejścia i zajęłam się
wypełnianiem arkusza. W międzyczasie zastanawiałam się, na czym ów kurs będzie
polegał. Z całą pewnością rozpocznie się testami, Dianthus Waste musiał być
szanowanym i cenionym uzdrowicielem, więc na praktyki do niego pewnie będzie
bardzo ciężko się dostać. Nie miałam pojęcia, jak mógł wyglądać, ale kiedy
byłam tutaj kilka dni wcześniej, aby dowiedzieć się, czy można dostać tu jakąś
pracę, słyszałam o nim różne plotki, głównie to, że był specyficzny, lecz nie miałam zielonego pojęcia, co mogło to
oznaczać.
Pół godziny później, kiedy
odpowiedziałam już na wszystkie pytania zawarte w arkuszu i oddałam plik kartek
kobiecie siedzącej za biurkiem, ta poinformowała mnie z wielką łaską:
— Siódmego ma się pani zgłosić o
godzinie ósmej rano w sali numer pięć. I radzę się nie spóźnić.
Uniosłam lekko brwi, ale nie
skomentowałam tego, podziękowałam za wiadomość i opuściłam szpital, mając
nadzieję, że nie będzie to moja przedostatnia wizyta w tym miejscu.
Przynajmniej w celu znalezienia pracy.
Jako że była pora obiadowa, natychmiast
powróciłam na Pokątną i udałam się do restauracji Vieux Sirene. Od momentu,
kiedy udało mi się wyciągnąć z Banku Gringotta trochę pieniędzy, zaczęłam
przywiązywać do posiłków bardzo dużą wagę, a obiady jadałam w przeróżnych
miejscach, aby zaspokoić swą nienasyconą potrzebę poznawania nowych smaków. Vieux
Sirene. Było to zupełnie nowe, eleganckie, lecz niezbyt drogie miejsce, które
lubiłam od czasu do czasu odwiedzać. Usiadłam na zewnątrz pod ładnym parasolem
i otworzyłam kartę. Zanim jednak zdążyłam cokolwiek wybrać, poczułam na karku
ból i okropny, nieprzyjemny chłód, który sprawił, że poderwałam się z miejsca.
___________
No i Mary Madeleine zaczyna nowe życie,
skończyło się nudne smęcenie, mam nadzieję, że to się Wam bardziej spodoba.
Dedykacja dla Blackie :* Do tego zapraszam Was na nowego bloga,
gdzie publikować będę aktualności dotyczące wszystkich moich fanfików. xD
~Caitlin
OdpowiedzUsuń24 czerwca 2013 o 10:58
Pewnie, że się podoba;) zacznie się wartka akcja :>
Hmm, chyba nie doczytałam, ale wktórym ona miesiącu ciąży jest? :D
Ale Ci dobrze, że masz już wolne. Ja mam jeszcze sesję do dokończenia, jutro i w czwartek. :)
24 czerwca 2013 o 15:03
UsuńWiesz, to dopiero początek. Skoro tu jest początek września, to pewnie jakoś 2-3 miesiąc xD
~Caitlin
Usuń24 czerwca 2013 o 17:10
Ah, bo sie zastanawiałam, na ile zdążył się jej zaokrąglic brzuch :)
24 czerwca 2013 o 17:21
UsuńWiesz, jak się jest takim szkieletem, jakim była MM, to widać nawet i 3 miesiąc xD
~Marzycielka
OdpowiedzUsuń24 czerwca 2013 o 16:20
Wybacz, że na chwilę zamilkłam. Przeczytałam oba zaległe rozdziały i zaraz trochę się o nich wypowiem.
Jestem w szoku, że MM jest w ciąży. Niby oczywiste, skoro tyle razy kochała się z Lockhartem, ale… mówiąc szczerze nie sądziłam, że obarczysz ją jeszcze tym. Domyślam się, że noszenie w brzuchu dziecka od mężczyzny, który ją zdradził i którego ona własnoręcznie zabiła, musi być niewygodne – łagodnie mówiąc.
Podobało mi się spotkanie z Severusem, a zwłaszcza sama postawa nauczyciela. Zachował się naprawdę wspaniale. I to jest mężczyzna. Od początku widziałam w nim lepszą partię dla MM. Może i nie jest taki czarujący jak Lockhart, ale nawet w momencie, gdy dziewczyna była na dnie, nie odwrócił się od niej.
Zaskoczyła mnie wiadomość, że MM wcale nie jest podejrzewana. Okazało się, że cierpiała na darmo, ale przynajmniej zrozumiała kilka rzeczy, doceniła swoich przyjaciół i nauczyła się samodzielności.
Nie mogę się niestety oprzeć wrażeniu, że troszkę idealizujesz MM. Wiem, brzmi to dziwnie, w końcu daleko jej do ideału. Ale patrząc na jej oceny z owutemów, gdzie miała same pozytywne stopnie (ja rozumiem, że jest zdolna, ale przecież musiała jej się gdzieś podwinąć noga) wydaje mi się, że poszło jej zbyt dobrze. Poza tym Severus, Poncjusz i Josephine traktuja ją ciut za ulgowo i jeszcze to, że nikt jej nie podejrzewa… Nie wiem, czy nie wyssałam sobie tego z palca, sama osądź. Po prostu mam wrażenie, że MM potrzebuje, aby ktoś na nią porządnie nakrzyczał xD
List Poncjusza faktycznie był żartobliwy i dziwnie mi się spodobał.
Cieszę się, że MM wreszcie wyszła z cienia, wynajęła pokój, a nawet zaczęła szukać pracy. Dziewczyna niewątpliwie jest zdolna i jakoś sobie poradzi.
Pozdrawiam :)
24 czerwca 2013 o 16:42
UsuńNo cóż, ale wiadomo – kobiety zawsze wybierają takich gnojów, a wartościowi mężczyźni są przez nie odtrącani.
Co do jej ocen – zdaję sobie sprawę z tego, w jakim kierunku chce ona iść, więc jest to tylko i wyłącznie na potrzeby opowiadania. No i nie zapominajmy – nie jest głupia, ma tylko olewackie podejście do wszystkiego, jak jej ojciec, Czarny Pan.
Noo, dopiero jest rozdział…. zaraz sprawdzę, który… 20. Więc wszystko przed Mary Madeleine, jeszcze sobie zobaczy xD No, już nawet od następnego odcinka, można rzec.
~Blackie.
OdpowiedzUsuń26 czerwca 2013 o 17:16
No, wreszcie przeczytałam ten rozdział xD Dziękuję za dedykację.
Cieszę się, że MM wynajęła mieszkanie i zaczęła szukać pracy :3 Mam nadzieję, że załapie się na kurs i wszystko się ułoży. Przydałaby jej się taka chwila, gdy wszystko się układa. Hm, powtarzam się? Tak jakby. Nie mam kompletnie weny na komentarze, więc napiszę tylko, że czekam na kolejny rozdział ;d
26 czerwca 2013 o 21:44
UsuńNom, następne rozdziały będą takim oderwaniem od takiego…. strikte świata czarodziejów w HP xD
~Magda
OdpowiedzUsuń4 lipca 2013 o 09:06
No i jest ocena. Numer 914.
4 lipca 2013 o 11:12
UsuńZadzieram kiecę i lecę! <3
~Dafne
OdpowiedzUsuń5 lipca 2013 o 22:20
Witaj!
W imieniu swoim i całej Załogi Ocenialni(www.Shiibuya.blogspot.com) z przyjemnością zapraszam Cię w nasze skromne progi. Chcesz uzyskać obiektywną opinię na temat swojego bloga? Jesteś ciekawy, co możesz poprawić, edytować, ulepszyć? Zastanawiasz się nad jakością Twych postów? Pragniesz, by ktoś zdiagnozował Twoją poprawność? Chcesz rozwijać się i tym samym sprawić, by inni chętniej odwiedzali Twoją stronę?
Nasi Oceniający pomogą Ci rozwiać wszelkie wątpliwości, zanalizują treść, wyłapią słowne potyczki, przyjrzą się dokładnie Twojemu szablonowi i ramkom, doradzą Ci, jaki napis na belce będzie odpowiedni, postarają się zrozumieć adres i przesłanie bloga. Jesteś na to gotowy? Wspaniale! Nie czekaj i zgłoś się, jesteśmy tu dla Ciebie!
Jeśli chciałbyś/chciałabyś dołączyć do naszej Załogi, serdecznie zapraszam do zakładki „Rekrutacja”, ponieważ nabór jest aktualnie otwarty.
PS Przepraszam za spam. Wiem, jak bardzo potrafi on człowieka zirytować, ale myślę, że rozumiesz, iż czasem bez niego nie da się przekazać innym usług Ocenialni. Jeśli uważasz to za stosowne, skasuj komentarz zaraz po przeczytaniu.
Pozdrawiam!
6 lipca 2013 o 12:29
UsuńEj, dobra, zgłaszam się, ale po nowym rozdziale xD
~Vici
OdpowiedzUsuń23 lipca 2013 o 15:58
Uwielbiam Twoje opowiadania :3 Świetne, na prawdę, świetne. :) Właśnie, mam pytanko. Ile Mary Madeleine ma lat? Bo się tak zastanawiam… Jest wyjątkowo dojrzała. :D
23 lipca 2013 o 21:17
UsuńDopiero skończyła Hogwart, więc ma 18 lat (jest z marca) xD