Przez chwilę patrzyłyśmy sobie w oczy. To milczenie stawało się z
sekundy na sekundę coraz bardziej niepokojące, a wzrok Josephine coraz bardziej
świdrował, jakby moja przyjaciółka chciała wywiercić mi w głowie dziurę. Mogłam
albo skłamać i próbować wszystko odkręcić, albo w końcu wyznać całą prawdę,
ulżyć swemu sumieniu i mieć nadzieję, że Josephine wszystko zrozumie. Prawdę,
która od dawna jej się należała.
— Mary Madeleine, powiedz coś… To ty atakowałaś tych uczniów? — wyszeptała, a w jej oczach błysnęły
łzy.
— Zgłupiałaś? — syknęłam ostro, ale mój głos zadrżał. — Ja… ja wiem
wszystko o Komnacie Tajemnic, ale bałam się ci powiedzieć, bo gdyby to wyszło
na jaw, Dumbledore wyrzuciłby mnie ze szkoły albo nawet mogłabym trafić do
Azkabanu. Ale to nie ja otworzyłam Komnatę, przyrzekam.
Wzięłam głęboki oddech i opowiedziałam jej o wszystkim. O tym, że moim
ojcem jest sam Lord Voldemort (Josephine wydała z siebie zduszony okrzyk, kiedy
ta wiadomość do niej dotarła), wyznałam też, że to ja jestem Dziedziczką
Slytherina i wiem o potworze ukrytym w Komnacie, lecz natychmiast wyjaśniłam,
że nie mam pojęcia, kto jest sprawcą tych wszystkich napaści w Hogwarcie.
Zawahałam się, lecz skoro już powiedziałam jej o swoim pochodzeniu, mogłam
powiedzieć jej i to.
— Spałam ze Snape'em.
Ślizgonka zrobiła taką minę, jakby się jej zbierało na wymioty.
Zakryła sobie usta dłonią, między brwiami zaś pojawiła się podłużna, pionowa bruzda,
na co parsknęłam i ukryłam twarz w dłoniach. Jeszcze chwilę temu byłam okropnie
zdenerwowana, lecz teraz po prostu nie mogłam powstrzymać śmiechu.
— To obrzydliwe! — wyszeptała, a jej głos stał się wysoki i
piskliwy. — On jest straszny.
— Oj tam, pieprzysz — żachnęłam się, wzruszając ramionami. — Ale
to już przeszłość.
Dziewczyna uniosła brwi, a ja, chcąc nie chcąc, opowiedziałam jej całą
prawdę o Lockharcie. Skoro już postanowiłam wyznać jej dokładnie wszystko, nie
mogłam pominąć tego istotnego faktu. Żadnego zatajania informacji. Kiedy
skończyłam, Ślizgonka zdawała się być jeszcze bardziej zaskoczona niż
wcześniej.
— Czy ciebie interesują tylko takie stare pryki? Kto będzie
następny? Flitwick?
Przez chwilę milczała, a oburzenie szybko ustąpiło miejsca
rozbawieniu, które natychmiast zawładnęło jej obliczem. Zaczęła się śmiać, na
co ja tylko wykrzywiłam się złośliwie.
— Nadal nie mogę w to uwierzyć. Jak mogłaś to przede mną zataić! —
odezwała się Foxy, kiedy już uspokoiła atak śmiechu. — To jest całkowity brak
zaufania! Przecież się przyjaźnimy.
— Wiem, chciałam ci powiedzieć, ale wygodniej było mi to trzymać
w tajemnicy. Taka jest prawda — wyznałam, wzruszyłam ramionami i spuściłam
wzrok.
Teraz musiałam już zaakceptować fakt, że mogłam wszystko stracić.
Wierzyłam w lojalność przyjaciółki, a ta wiedza po prostu się jej należała. Miałam
tylko nadzieję, że nie przejadę się na swojej ufności. Nie mogłam mieć do niej
żadnych pretensji, ona zawsze była ze mną szczera. Lecz czy to nie ja głupio
uchyliłam jej rąbka tajemnicy? To była tylko i wyłącznie moja wina, nie mogłam
się na nią boczyć tylko dlatego, że byłam nieuważna.
*
Idąc na obronę przed czarną magią, spotkałam na korytarzu Snape'a.
Poczułam się bardzo nieswojo, głównie dlatego, że Josephine poszła jeszcze do
łazienki, więc pozostałam teraz całkiem sama. Przyspieszyłam kroku, aby go
ominąć, lecz Mistrz Eliksirów zastąpił mi drogę. Jego twarzy była jak zwykle
nieprzenikniona, ale ja już wiedziałam, że czeka mnie poważna rozmowa.
— Mary Madeleine, nie przyszłaś do mojego gabinetu ani razu. Jak
mam to rozumieć? — odezwał się cicho.
Zatrzymałam się, patrząc mu prosto w oczy. Wiedziałam, co robi, lecz
ja od dawna potrafiłam się ochronić. Mój umysł był doskonale zabezpieczony
przed nieproszonymi gośćmi. Sam Snape naciskał, abym opanowała tę umiejętność,
a teraz użyłam jej przeciw niemu. To była jedyna umiejętność, która nareszcie
przydała mi się w prawdziwym życiu.
— Przepraszam, profesorze. Byłam zajęta. Egzaminy, rozumiesz…
— Doprawdy?
Zatrzymał się bardzo blisko mnie. Musiałam to przyznać — brakowało mi
jego towarzystwa. Byliśmy zgranymi kompanami i zawsze dobrze się rozumieliśmy.
Jednak na rzecz Lockharta musiałam całkowicie zrezygnować ze spotkań z
profesorem. Nie ufałam sobie i bardzo nie chciałam zdradzić mężczyzny, którego
kochałam. Czułam, że chyba… Chyba byłabym do tego zdolna.
— Za chwilę mam lekcje…
Powoli zbliżał się w moim kierunku, a ja instynktownie odsuwałam się
do tyłu. Coraz szybciej i szybciej… Moje plecy napotkały kamienną ścianę, która
uniemożliwiła mi dalszą ucieczkę. A Snape był już bardzo blisko. Jego kierowane
zaborczością ciało niemalże stykało się z moim, drżącym i niepewnym, a on sam
wycedził przez zaciśnięte zęby:
— Co ty ukrywasz?
— Niczego nie ukrywam. Jesteś przewrażliwiony — odparłam.
Mistrz Eliksirów chwycił mój podbródek i wpił się w moje usta.
Przypominał mi smak jego dawno już zapomnianych pocałunków, który z chęcią
odwzajemniłam. Kiedy jego dłonie zsunęły się na moje piersi, a potem
powędrowały gdzieś w okolice talii, szybko odepchnęłam go od siebie i z
wściekłością rozejrzałam się dookoła. Wargi piekły mnie okropnie, jakbym
umoczyła je w jakiejś palącej truciźnie.
— Profesorze! Ktoś mógł nas zobaczyć! — wysyczałam.
Choć moje włosy płonęły jeszcze szkarłatem, na policzkach czułam
kwitnące szkarłatem plamy, a na ustach błąkał się nieumiejętnie skrywany
uśmiech, złość prędko ustępowała miejsca niepokojowi. Snape wykorzystał to. Pochylił
się powoli i złożył na moim zaróżowionym lekko czole krótki pocałunek.
— Czy zniesiesz takie zagrożenie? — zapytał zjadliwie i odszedł.
Moje serce natychmiast wypełniła absurdalna mieszanina uczuć.
Odrzucenie nacierało na narastającą niechęć, zwłaszcza, że Mistrz Eliksirów po
prostu zostawił mnie po środku korytarza i nawet nie obejrzał się za siebie.
Przez jakąś minutę próbowałam otrząsnąć się z lekkiego szoku, ale dopiero
dzwonek przywołał mnie do porządku. Pobiegłam na lekcję, wciąż czując rodzące
się w moim sercu upokorzenie.
Na obronie przed czarną magią czytaliśmy tylko te głupie podręczniki
Gilderoya i odgrywaliśmy scenki opisane w niektórych rozdziałach. Byłam
naprawdę zakochana, lecz nawet uczucie nie mogło mi tak uderzyć do głowy, aby
nie doceniać stopnia nudy, która panowała na tych lekcjach. Jak do tej pory
udało mi się uniknąć brania udziału w odgrywaniu wilkołaków, wampirów, gnomów
czy wściekłych testrali, lecz doskonale wiedziałam, czym było to spowodowane.
Moje stosunki z nauczycielem obrony przed czarną magią były tak intymne, że
niemal każda uczennica zrobiłaby wszystko, aby znaleźć się na moim miejscu.
Nikt nie potrafił rozbawić mnie tak, jak on i nikt nie żywił do mnie tak
bezwarunkowych uczuć. Po prostu wiedziałam, że Lockhart nigdy mnie nie
wykorzysta. Tak mówiło mi nie tylko serce, ale i intuicja.
Tym razem Lockhart zmusił Poncjusza do wcielenia się w rolę ghula,
którego pokonał za pomocą zwykłego, skórzanego bicza służącego do panowania nad
końmi. Było to raczej średnio interesujące widowisko, dlatego opierałam
policzek o przybrudzony blat biurka i gryzmoliłam bardziej nieokreślone
kształty na jednej ze stron mojego używanego egzemplarza Jak zaprzyjaźnić się z ghulami. Kiedy Gilderoy zachowywał się w tak
idiotyczny sposób, czułam się naprawdę zażenowana. Choć wiedziałam, że to tylko
maska, drażnił mnie wtedy jak nikt inny.
Nareszcie rozbrzmiał dzwonek. Była teraz długa przerwa na obiad, więc
uczniowie czym prędzej udali się do Wielkiej Sali, ja natomiast zostałam w
klasie, wymieniwszy uprzednio znaczące spojrzenia z Josephine. Lockhart
ustawiał na swoim biurku swoje książki, nie podnosząc nawet wzroku. Podeszłam
do niego i usiadłam na jego wysokim krześle, po czym oparłam obie stopy na
brzegu stołu.
— Spóźniłaś się na lekcję, co cię zatrzymało? — zapytał, patrząc
na mnie zza kurtyny gęstych, złoto blond włosów.
W jego błękitnych, błyszczących oczach zobaczyłam radosne, aczkolwiek
niepokojące iskierki, na ustach zaigrał uśmiech. Ja również się rozpromieniłam i
przygryzłam lekko dolną wargę.
— Zatrzymała mnie McGonagall, nic takiego — skłamałam. Myśl, że
Lockhart mógł dowiedzieć się, co łączyło mnie kiedyś ze Snape'em była nie do
zniesienia. — Wciąż nie mogę przywyknąć do tego dziecinnego Gilderoya Lockharta
z lekcji. Drażni mnie. Myślisz, że Dumbledore wie, jaki naprawdę jesteś?
Nauczyciel milczał przez krótki moment, nie odwracając wzroku od moich
szeroko otwartych oczu. Twarz mu złagodniała, a on sam w końcu pocałował mnie
delikatnie w policzek.
— Byłem uczniem Ravenclawu, myślisz, że jestem głupi? Nie martw
się, kochana. Nie urodziłem się wczoraj i wiem, jak oszukiwać ludzi. A teraz
już idź, zobaczymy się wieczorem.
Jeszcze raz mnie pocałował, tym razem w czoło i szybko opuścił klasę,
pozostawiając mnie samą. Westchnęłam ciężko i również udałam się do Wielkiej
Sali na obiad, a miejsce, które dotknęły wcześniej usta Snape’a i Lockharta
piekło mnie nieznośnie.
*
Czternastego lutego stało się coś, czego się nie spodziewałam. Kiedy
tylko weszłam do Wielkiej Sali, moim oczom ukazała się przerażająca scena.
Zupełnie jak z mojego najgorszego snu. Ściany pokryte były ogromnymi, bladoróżowymi
kwiatami, z sufitu zaś spadały wielkie, czerwone konfetti w kształcie serca
przypominające płatki śniegu. Przez nieokreśloną ilość czasu stałam w drzwiach
z szeroko otwartymi oczami i ustami, z twarzą zastygłą w wyrazie przerażenia i
obrzydzenia. Dopiero w momencie, kiedy minął już pierwszy wstrząs, zdałam sobie
sprawę z tego, że nie tylko ja zareagowałam w ten sposób na pomysł… No właśnie,
czyj to był pomysł? Robiłam, co mogłam, aby odsunąć od siebie myśl, że autorem
tego żenującego pomysłu był Lockhart. Jak można wykazać tak porażający brak
gustu i na dodatek pochwalić się tym publicznie? Moje oczy po prostu krzyczały
z rozpaczy, a kiedy ujrzałam siedzącego przy stole nauczycielskim Lockharta
ubranego w bladoróżową szatę oraz tiarę w takim samym kolorze osadzoną
pieczołowicie na złotych, idealnie ułożonych lokach, poczułam nieodpartą wręcz
ochotę wydłubania ich sobie widelcem. Snape miał taką minę, jakby właśnie obserwował kogoś wymiotującego malowniczo do jego
talerza, w którym zresztą utkwił swój wzrok, byle tylko nie patrzeć na
dekoracje i nauczyciela obrony przed czarną magią. Oczywiście jego owsianka
pozostała nietknięta.
Nie wszyscy wyglądali jednak na zniesmaczonych. Dziewczęta były raczej
podniecone i co najmniej rozchichotane. Zdarzały się na szczęście wyjątki,
Josephine, którą spotkałam przy stole Ślizgonów, miała obrzydzenie wymalowane
na twarzy. Gdy usiadłam obok niej i nalałam sobie kawy do filiżanki, pochyliła
się ku mnie z grobową miną i oświadczyła:
— Spóźniłaś się na mowę Lockharta. Dostał od uczennic
czterdzieści sześć kartek walentynkowych. Chyba nie…
— Żartujesz?! — przerwałam jej tak jadowitym sykiem, że siedzący
naprzeciwko mnie Draco Malfoy zerknął w naszą stronę i uniósł lekko brwi. — Ja
nie obchodzę walentynek! Czuję, jak mi coś podchodzi do gardła na samą myśl o
tym… święcie. I to jest chyba kupa.
Prychnęłam pogardliwie i posmarowałam sobie kromkę chleba dżemem
truskawkowym. Kiedy rano wstałam z łóżka, byłam wściekle głodna, lecz po tym,
co zobaczyłam po wkroczeniu do Wielkiej Sali, apetyt opuścił mnie prawie
całkowicie. Chciałam jak najszybciej udać się na lekcje. Otaczający mnie
zewsząd róż i konfetti w kawie wystarczyło, by zepsuć mi początek dnia.
Szok, który przeżyłam podczas śniadania, opuścił mnie dopiero pod
koniec popołudnia. Zaraz po lekcjach udałyśmy się z Josephine do pokoju
wspólnego Ślizgonów, aby zagrać z chłopcami z naszego roku w eksplodującego
durnia, co było przyjemnym odpoczynkiem od biegających po szkole cherubinków,
które były nie tylko grube, ale i szkaradne. Natomiast około siedemnastej
przyjaciółka pobiegła do toalety za potrzebą, a ja ruszyłam powoli w stronę
biblioteki, gdzie miałyśmy się spotkać, aby napisać wypracowanie dla Flitwicka.
Jako Ślizgonka i przede wszystkim Mary Madeleine, całkowicie zignorowałam zakaz
samotnego przechadzania się po korytarzach. Takich osób jak ja było naprawdę
niewiele, gdyż wszyscy wciąż mieli przed oczami unoszącego się bez życia Prawie
Bezgłowego Nicka, więc po drodze nie spotkałam żywej duszy. Przynajmniej do pewnego
momentu. Natychmiast rozpoznałam te rażące, różowe szaty oraz miłą dla serca i
oczu twarz.
— Niebezpiecznie jest się teraz włóczyć po korytarzach — rzekł
Gilderoy, kiedy był już wystarczająco blisko mnie, abym mogła usłyszeć jego
szept. — Do kolacji jeszcze dwie godziny.
— Złego diabli nie biorą — odparłam, wzruszając ramionami.
Czułam się niepewnie, bo lada chwila mogła nadejść Josephine, a nie
chciałam, by zastała nas w dwuznacznej sytuacji. Poza tym nauczyciel nie
wiedział, że moja przyjaciółka wie o naszym romansie.
Lockhart jednak zdawał się tym kompletnie nie przejmować. Podszedł do
mnie i chwycił w obie dłonie moją twarz. Nasze usta złączyły się w upragnionym,
namiętnym pocałunku. Zapragnęłam oddać się mu natychmiast, w tym miejscu,
chociażby w sali profesor McGonagall, która była najbliżej. Jego duże, gładkie
dłonie penetrujące moje ciało doprowadzały mnie do szaleństwa. Chciałam, by
zrobił to brutalnie, by choć raz zawładnął mną, jak…
Gdzieś za zakrętem rozległy się ciche kroki, których niestety w porę
nie usłyszałam. Gdy zdążyłam jakoś zareagować, było już za późno. Snape stanął
jak wryty, patrząc to na mnie, to na Lockharta. Trudno było powiedzieć, co
wyrażała jego twarz. Nienawiść czy może raczej obrzydzenie pomieszane ze
złością. Blondyn powoli, bez żadnej gwałtowności odsunął się ode mnie.
Spodziewałam się, że w obecności Snape'a Gilderoy założy maskę pustego lalusia,
lecz nie. Jego twarz wyrażała chłodne opanowanie. Przez chwilę obaj mężczyźni
mierzyli się wzrokiem, a ja modliłam się, aby jeden z nich po prostu odszedł.
Wiedziałam, że jeśli Snape lub Lockhart podniesie głos choć odrobinę, to będzie
koniec. Apokalipsa. W tej sytuacji uznałam, że najlepiej jest milczeć. Kochałam
Gilderoya, lecz ślizgońska natura zawsze dominowała nad uczuciami. Musiałam
najpierw zadbać o siebie.
— Wszystko widziałem, Lockhart — przemówił Mistrz Eliksirów, a w
moim żołądku coś się przewróciło, mimo że byłam przygotowana na taką wiadomość.
— Żadne twoje idiotyczne paplanie nic tutaj nie pomoże, więc możesz sobie tego
oszczędzić.
— Myślisz, że mnie przejrzałeś? Tak, jak tego głupca Quirrella? O
nie, ze mną nie pójdzie ci tak łatwo — zadrwił Lockhart, a jego głos zabrzmiał
nisko i poważnie; nie było w nim śladu beztroski i komicznego patosu, z którym
zawsze przemawiał. — Wiem, co robisz, Snape,
ale to ci się nie uda.
Zaśmiał się kpiąco i zerknął na mnie. Ja jednak byłam na tyle
przerażona, że nie mogłam się nawet zmusić do spojrzenia w jego stronę.
Wpatrzyłam się tylko w Mistrza Eliksirów, zastanawiając się, co właściwie
zobaczył. Tymczasem on odpowiedział:
— Skoro ja nie jestem w stanie cię przejrzeć, to może zrobi to
profesor Dumbledore, hmm? Bo wydaje mi się, że takie stosunki z uczennicami są zabronione. Jestem tego pewien, że
pan dyrektor chętnie dowiedziałby się, jak zachowuje się jego ulubiony
nauczyciel. Ale tego już chyba nie umieścisz w swojej najnowszej książce, co,
Lockhart?
Teraz na twarzy Snape'a pojawiła się najczystsza złośliwość, mnie zaś
zrobiło się jednocześnie gorąco i niedobrze. Wizyta w gabinecie Dumbledore'a to
ostatnia rzecz, która była mi teraz potrzebna. Nie mogłam się nie odezwać.
— Ale… profesorze, może się jakoś dogadamy…
— Zamilcz — warknął Snape.
— A może ty po prostu zazdrościsz, że każdą kobietę odrzuca na twój widok — rzekł Gilderoy, w
dawny sposób ukazując swoje olśniewająco białe zęby.
To trwało zaledwie sekundę, zanim rozpętało się piekło. Snape rzucił
się na Lockharta z pięściami jak zwykły mugolski pijaczek. Z mojego gardła
wyrwał się zduszony okrzyk. Blondyn okładał pięściami Severusa po twarzy, ale
ten nie pozostawał mu dłużny. Byłam naprawdę skołowana i nie miałam pojęcia, co
robić. Nie mogłam przecież wezwać nauczyciela do bójki, ponieważ to właśnie
nauczyciele ją toczyli! A próba rozdzielenia ich… Nie chciałam oberwać ani od
jednego, ani od drugiego.
To wszystko trwało zaledwie kilka sekund, choć mi wydawało się, że
mężczyźni walczyli całymi godzinami. Kiedy już odetchnęłam, zdałam sobie
sprawę, że nie mogłam na to bezczynnie patrzeć. Wyszarpnęłam różdżkę z
wewnętrznej kieszeni, wycelowałam nią w dwóch mężczyzn, chwilę potem błysnęło,
na korytarzu rozległ się huk, który poniósł się echem chyba po całym pierwszym
piętrze, a Lockharta i Snape'a odrzuciło. Każdego pod inną ścianę. Obaj dyszeli
ciężko, łypiąc na siebie w sposób tak nienawistny, jak tylko się dało. Gilderoy
miał podbite oko i rozciętą wargę, policzki mocno zaczerwienione, a idealnie
ułożone włosy w nieładzie. Tiara spadła mu z głowy i teraz leżała porzucona jakieś
kilka stóp od właściciela. Severus natomiast miał posiniaczoną twarz, z dużej
pręgi tuż nad łukiem brwiowym oraz z lewej dziurki nosa kapała krew. Na skroni
pulsowała szybko żyła. Szaty jednego i drugiego czarodzieja były potargane i
okropnie pomięte.
— Ja pierdolę — bluznęłam, a gniew nagle uderzył mi do głowy z
całą siłą. — Mugolaki!
Odwróciłam się na pięcie i pobiegłam w stronę schodów prowadzących na
parter. Serce waliło mi w piersi jak szalone, ja sama zaś czułam palącą mnie
złość. Nie chciałam z nimi mieć jak na razie nic wspólnego. Poczułam się
niezwykle upokorzona. Takie zachowanie nie przystoi dorosłym, wykształconym
czarodziejom na stanowiskach. Zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy na tym
etapie życia potrzebny jest mi mężczyzna.
___________
Kończą się wakacje, a wraz z nimi - era blogów na Onecie. Boję się
tego. Nie chcę zmian. Co dalej z nami będzie? Wiem jedynie, że nie przestanę
pisać i publikować, mam nadzieję też, że Wy nie przestaniecie czytać. Dedykacja
dla Kiry. :*
~olka
OdpowiedzUsuń11 września 2012 o 18:11
Dobrze że Mary nie mieszała się w tą bójkę.
11 września 2012 o 22:16
UsuńStwierdziła, że to bez sensu xD
kuki1992@op.pl
OdpowiedzUsuń11 września 2012 o 20:29
haha, ej, genialny rozdział! kocham go normalnie! I tekst „W łóżku jest świetny, mnie tam zadowala” powalił mnie na kolana. No, no, Mary szaleje. Dwóch na raz? i to Snape z Lockhartem? Nie wiem skąd bierzesz pomysły, ale są przeboskie!Coś myślę, że Snape zdenerwuje się troszkę za to określenie „mugolaki”, ale ciii.Rozdział mi się podoba, oczywiście! jak już mówiłam jest genialny!Ciekawe czy Mary prześpi się z Filtwickiem. Nie no, zartuję oczywiście ;)Zapraszam do siebie, gdzie pojawił się nowy rozdział.Pozdrawiam: Najarana ;)Try-to-go.blog.onet.pl
11 września 2012 o 22:21
UsuńNie! Z Flitwickiem się nie prześpi! xD Ot, macie pomysły xD Nie możecie narzekać na brak kreatywności. Już się nie mogę doczekać rozdziału z porwaniem Ginny xD
~Enigmatyczna
OdpowiedzUsuń11 września 2012 o 23:23
Tragiczne walentynki – no, rzeczywiście tragiczne. Nic dodać nic ująć. Snape, który tyle w życiu przeszedł, potrafił być opanowany w każdej sytuacji, wścieka się jak przedszkolak o jakiś głupi docinek, i jeszcze reaguje jak mugol… Zwłaszcza będąc na takim stanowisku. Rzeczywiście, szczyt pomysłowości… Nawet 12-letni Harry nie zrobiłby czegoś takiego, tylko wyciągnąłby różdżkę. Pomijam już kompletnie naciągane historyjki z obmacywaniem na korytarzu. Czy to Snape, czy Lockhart, żaden z nich aż takim idiotą nie był. No ale tak, to Twoje opowiadanie i Ty tu urządzisz xD
12 września 2012 o 16:24
UsuńDokładnie, ja tu urządzę xD I urządzam, że z 17-letniem Mary Madeleine robię dziewczynę na poziomie 14-latki xD Nie mogę przecież pisać cały czas o tym samym, bo byłabym jak modelka/aktorka jednej twarzy/miny. Snape nie będzie w każdym moim opowiadaniu opanowanym cynikiem, a Lockhart strachliwym lalusiem xD
~Marzycielka
OdpowiedzUsuń23 września 2012 o 20:22
Witaj, Frozenko :) Na Twojego bloga trafiłam właściwie przez przypadek, bo zaciekawił mnie adres. Notek też nie było dużo, zatem je przeczytałam wszystkie i muszę powiedzieć, że jestem mile zaskoczona. Ten blog jest naprawdę intrygujący, właśnie czegoś takiego potrzebowałam :)Zacznę od głównej bohaterki – Mary Madelaine. Zazwyczaj głównie postacie są ,,dobre”, Twoja natomiast wdała się w ojca ;) I to mi się podoba, bo jest inna, a zarazem wzbudza sympatię. Polubiłam jej charakter. No i te zmieniające kolor włosy xDReszta postaci także jest ciekawie wykreowana. Gilderoy tutaj to absolutne zaskoczenie, za które biję pokłony! W książe mnie irytował, natomiast Twoja koncepcja maski wydaje się całkiem realistyczna. Cały pomysł na opowiadanie jest ciekawy. Dobre umieszczenie akcji w czasie, przeplatanie się scen z oryginału, no i fajnie, że Mary Madelaine od razu wiedziała o swoim pochodzeniu, to też jest nietuzionowe. No i Twój styl – przyjemny, plastyczny i barwny, bardzo mi się podoba. Żeby nie było tylko słodzenia, dodam, że nie podoba mi się tutaj nawiązanie religijne, zwłaszcza prolog. Po prostu nie lubię mieszania HP z chrześcijaństwem. Zgrzyta mi także troszkę związek MM i GL – trochę za szybko na te uczucie moim zdaniem. MM uległa nieco hormonom. Poza tym, czy Lockhart naprawdę ją kocha, czy tylko szuka pomysłu do książki? Według mnie trochę pośpieszyli się ze spaniem ze sobą, no ale z drugiej strony MM już taka jest – lubi łóżko. Zaciekawiły mnie także jej ralacje ze Snape’m. Mam wrażenie, że jemu naprawdę na niej zależy. Co do bieżącej notki – do tego pojedynku musiało dojść, czułam to. MM zachowała sie dość chłodno, ale końcowe zdania powiały taką…kobiecą siłą. Może faktycznie sprawy miłosne powinny jeszcze poczekać? W końcu dziewczyna jest młoda. W każdym razie ten blog bardzo mi się spodobał i oczywiście będę go już czytała na bieżąco. Mogłabyś mnie informować na http://www.poki-nie-przyjdzie-smierc.blogspot.com?Zauważyłam też, że dodajesz notki w dłużych odstępach. Szkoda, ale rozumiem, że masz też inne sprawy na głowie. Bedę czekać *Pozdrawiam.
24 września 2012 o 19:11
UsuńAach, inne sprawy… chciałabym mieć inne sprawy na głowie xD Nie mam worda, tylko jakiś office, który zlepia mi wszystkie wyrazy i zmienia czcionkę, kiedy publikuję rozdział na onecie, więc muszę chadzać do biblioteki i tam publikować. No. Oczywiście, właśnie umieściłam Twojego bloga w linkach i będę Cię informować o nowościach. Postaram dodać się coś w tym tygodniu. Trafnie oceniłaś MM, Snape’a i Lockharta. Dokładnie o to mi chodziło. Osobiście uważam, że każdy Czytelnik powinien mieć swoje zdanie, ale jeżeli zaczyna myśleć tak, jak ja, to jestem w siódmym niebie xD Co prawda fabuła umieszczona w HP2 nie potrwa długo, jest raczej taką rozgrzewką przed opowiadaniem, dlatego Mary Madeleine być może będzie miała jeszcze wielu partnerów bądź partnerki, tego nie wyjawię xD Co do wątku religijnego, to lubię wzbudzać nie tylko pozytywne emocje, każdy chyba widział ową legendarną wojnę na komentarze, która wybuchła pod prologiem albo 1 rozdziałem, już nie pamiętam. No, ale nie chcę zostać pisarką jednej epoki, jednego tematu bądź jednej emocji, więc muszę pisać o różnych rzeczach xD
~Marzycielka
Usuń24 września 2012 o 19:54
Och, współczuję takiego chaosu w programie tekstowym…Rozumiem. Religijne motywy faktycznie mogą stanowić ,,wabik” :)No to czekam na notkę i pozdrawiam ;)
24 września 2012 o 20:44
UsuńWiesz, nie chcę, żeby ludzie czytali moje opowiadania, bo mieszam HP z motywami religijnymi. To, że jedno opowiadanie jest o takiej tematyce, nie znaczy to, że inne nie będzie zupełnie odmienne.
~Marzycielka
Usuń24 września 2012 o 21:49
Miałam na myśli, że motyw religijny, który występuje choćby w adresie, przyciąga czytelnika na tę stronę. Tak jak na przykład mnie. Weszłam tutaj, przeczytałam kawałek, zaciekawiła mnie postać MM, no a potem pochnęłam wszystko. O tym wabiku mówiłam :)A co do Twoich innych opowiadań – gratuluję, że jest ich tak dużo i że tak wytrwale je prowadzisz. Twoje blogi są długie, ale mam w planach odwiedzić także kochanka muz :)
25 września 2012 o 19:04
UsuńTak, to objaśnienie SCP, które jest tak długie, że niektórzy się chyba trochę gubią xD
~Najarana
OdpowiedzUsuń2 października 2012 o 17:24
U mnie nn, zapraszam ;)try-to-go.blog.onet.pl