12 sierpnia 2011

3. Typowe zagranie

Eliksiry, które były ostatnią lekcją tego dnia, minęły mi zaskakująco szybko. Snape, pomijając fakt, że przez pół godziny mówił jedynie o owutemach, ukarał szlabanem dwóch Gryfonów, odjął ich domowi dwadzieścia trzy punkty i prawie ochrypł, krzycząc na Billy’ego Browna, który wysadził w powietrze jego biurko, gdy ten odstawił na nie napełnioną eliksirem kolbę. Kiedy tylko rozbrzmiał dzwonek, a uczniowie zaczęli opuszczać klasę, Mistrz Eliksirów zatrzymał mnie. Naprawił już biurko i teraz układał w szufladzie jakieś zapisane kartki.
— I jak pierwszy dzień w szkole? — zapytał, patrząc na mnie kątem oka, tym. Zaskoczyło mnie jego nagłe zainteresowanie moją pierwszą lekcją. — Przyjdziesz dzisiaj?
Westchnęłam ciężko i oparłam się plecami o grube, drewniane, nieheblowane drzwi. Moja klasa musiała już opuścić lochy, bo po drugiej stronie kamiennej ściany panowała kompletna cisza. Wiedziałam jednak, że nie mogłam zostać tu dłużej, ponieważ za kwadrans Mistrz Eliksirów miał kolejne zajęcia, tym razem chyba z dzieciakami z trzeciej klasy. A ja od zawsze starałam się zachowywać ostrożność.
— Nie dam rady — odparłam z niechęcią. — Lockhart dał mi szlaban, bo nie przeczytałam jego głupich książek.
— Ja przeczytałem i żałuję tego — stwierdził. Zauważyłam, że wyglądał na zawiedzionego. Teraz musiał znienawidzić Lockharta jeszcze bardziej. Stuknął różdżką w gałkę przy szufladzie, a ta przekręciła się, wydając z siebie mechaniczny dźwięk. — Dał ci szlaban? Kretyn. Pójdę do niego i każę mu go odwołać…
— Nie, daj spokój — przerwałam mu, machając beztrosko ręką. Podeszłam do niego, by pogładzić go po ramieniu i spojrzeć w jego puste niczym dwa przepastne tunele czarne tęczówki. — Odwalę dla niego ten szlaban, nie chcę, żebyś wciąż się za mną wstawiał, profesorze. Sam przecież mówiłeś, że nasze relacje nie mogą wyjść na jaw. Do zobaczenia.
Uśmiechnęłam się lekko i opuściłam klasę, nie oglądając się za siebie. Obiad miał być dopiero za godzinę, więc udałam się do biblioteki, aby napisać potwornie długi esej dla McGonagall na temat transmutacji ludzi w zwierzęta; opiekunka Gryfonów nie byłaby sobą, gdyby nam odpuściła w pierwszy dzień szkoły. Nakreśliłam drobnym pismem kilka zdań na pergaminie i przeczytałam je. Nie uczyłam się dobrze, ale bardzo się starałam, aby moje prace domowe były jak najlepsze. Kiepskie stopnie otrzymywałam głównie przez moje osobliwe stroje, ale nie przejmowałam się tym. Nie zamierzałam się zmieniać dla oceny wyższej o dwa stopnie.

Uniosłam wzrok znad sztywnej, pożółkłej kartki, bo obok mnie ktoś przeszedł. Bardzo blisko. Prawie poczułam delikatny powiew. Tą osobą był Poncjusz. Zdziwiła mnie jego obecność w bibliotece, a już tym bardziej to, że usiadł przy moim stoliku i położył dłonie na jego przybrudzonym blacie. Przez moment oboje przyglądaliśmy się sobie, nie mówiąc ani słowa. Utkwiłam wzrok w jego czole, obserwując wciąż pogłębiającą się poziomą zmarszczkę.
— Powiedz mi, dlaczego nigdy nie patrzysz ludziom w oczy? — zapytał znienacka, a mimo że głos z jego gardła brzmiał jak szept, wzdrygnęłam się nieznacznie. Spuściłam wzrok, patrząc tym razem na nagłówek znajdujący się na szczycie kartki pergaminu.
— Co? Jesteś dziwny, skoro o to pytasz — mruknęłam, unosząc wysoko brwi. — Ale skoro już pytasz… To nie wiem. Czy to ważne? Nie lubię, kiedy ludzie mi się narzucają.
— A ja się narzucam? Mam sobie iść?
— Nie. Nie, zostań. Nikt poza Josephine nigdy nie próbował mnie poznać — odparłam, unosząc lekko głowę. Obok stolika przemknęła pani Pince, przyglądając się nam podejrzliwie. Kiedy zniknęła pomiędzy regałami, zapytałam: — Co tutaj robisz? Nigdy wcześniej nie spotkałam cię w bibliotece.
Lestrange parsknął stłumionym śmiechem. Splótł dłonie ze sobą, przyglądając im się bezmyślnie.
— Stwierdziłem, że przydałoby się pouczyć. To ostatnia klasa, owutemy… Sama wiesz.
Ale tak naprawdę powód jego wizyty w Królestwie Książek mnie nie interesował; ciekawił mnie sam Poncjusz. Skoro już usiadł przy moim stoliku i zadał mi tak osobiste pytanie, ja mogłam zrobić to samo. Postukałam nerwowo długim paznokciem o blat stołu. Lubiłam ten odgłos.
— Twoja matka… Podobno jest teraz w Azkabanie — zaczęłam niepewnie.
         Dobrze znałam całą prawdę, ale chciałam, aby to on mi o wszystkim opowiedział. Żeby mi zaufał, mimo że ja mu nie ufałam.
— Tak, jest. Ona i ojciec. To śmierciożercy, nie liczy się dla nich nic poza Czarnym Panem, nie wiedziałaś? Chyba każdy o tym słyszał… Oni wszyscy tacy są. Bezwzględni i obłudni. Mają obsesję — rzekł przyciszonym głosem, a w jego oczach rozbłysły iskierki radości. — Ja też kiedyś taki będę.
— Uważasz, że on żyje? — zapytałam.
Przeszliśmy na temat, który bardzo mnie interesował. Byłam bardzo zaskoczona, że Poncjusz tak chętnie poruszył ten temat. Albo był głupi i naiwny, albo coś podejrzewał… Od pierwszego dnia zniknięcia Voldemorta narodziło się wiele dziwnych plotek i podejrzeń dotyczących jego osoby. Choć ludzie chętnie snuli dziwaczne historie o wydarzeniu w Dolinie Godryka, ja sama nie miałam zdania na ten temat. Łudziłam się, że któregoś dnia nagle zjawi się i zabierze mnie z tego bagna, ale to były tylko zwykłe mrzonki.
Lestrange tylko wzruszył ramionami.
— Tak. Tak uważam. Ale ile czasu minie, zanim powróci… Nie mam pojęcia. W końcu jest nieśmiertelny — odrzekł i zerknął szybko na panią Pince czającą się przy najbliższym regale.

*

Kiedy wybiła dwudziesta pierwsza, a resztki potraw poznikały już z talerzy, udałam się na drugie piętro, gdzie znajdował się gabinet nauczyciela obrony przed czarną magią. Zapukałam do drzwi, a gdy usłyszałam stłumione, lecz radosne i pełne entuzjazmu „proszę”, weszłam do środka. Lockhart siedział przy biurku zawalonym kolorowymi kopertami i arkusikami pergaminu. Natychmiast poderwał głowę, kiedy zamknęłam za sobą drzwi.
— Siadaj, pomożesz mi odpowiadać na listy od fanek — zwrócił się do mnie z promiennym uśmiechem.
Wskazał mi twarde, niewygodne krzesło ustawione przy biurku naprzeciwko niego, na które osunęłam się ostrożnie, nie wierząc własnym uszom.
— Myślałam, że będę robić coś bardziej pożytecznego — mruknęłam i spojrzałam z nadzieją na profesora. — Oddzielać zgniłe gumochłony od dobrych, wyłupywać oczy zdechłym żabom…
— To nie ma być kara, ale raczej zachęta do przeczytania moich książek — odparł nauczyciel, zerkając na mnie i błyskając olśniewającymi zębami. Nic na to nie odpowiedziałam, tylko rzuciłam mu pogardliwe spojrzenie. — Będziesz adresować koperty i wkładać do nich zdjęcia z autografami.
Bez słowa chwyciłam pierwszą z brzegu kopertę i wepchnęłam do niej jedną z podpisanych fotografii. Była ruchoma, czarno-biała, przedstawiająca Lockharta lecącego z gracją na miotle. Do twarzy miał przyklejony głupkowaty wyraz tandetnego, mugolskiego bohatera, w oczach błyszczała radość, a na ustach — łobuzerski uśmiech. Musiałam to przyznać. Gdyby nie ta nadmierna, groteskowa wręcz godność, przekonanie, że jest najpiękniejszy, najmądrzejszy i w ogóle cały „naj”, byłby całkiem ciekawą osobistością. Może i uważał, że wkładanie do kopert jego zdjęć to wspaniałe zajęcie na ponure, wrześniowe wieczory, ale mój gust podpowiadał mi, że wolałabym segregować szczurze wątroby. Wypisałam po środku koperty adres kolejnej czarownicy, tym razem pochodzącej z Walii. Ręka bolała mnie od tego niemiłosiernie, ale postanowiłam, że nie zrobię sobie przerwy nawet na sekundę.

Zegar wybił dwudziestą trzecią. Przez te okrągłe dwie godziny Lockhart nie odezwał się ani słowem, podawał mi jedynie adresy fanek, bym mogła je wypisać liliowym atramentem na kopercie. Profesor nareszcie odłożył ogromne, pawie pióro i przeciągnął się, wzdychając cicho.
— Późno już. I co, dobrze się bawiłaś? — zapytał, chowając plik niepodpisanych zdjęć do szuflady. — To chyba lepsze od plotkowania z koleżankami.
— Nie — oświadczyłam i zakleiłam ostatnią kopertę. Odłożyłam ją na stosik takich samych, beżowych kopert zaadresowanych do fanek będących w wieku od zapewne trzynastu do sześćdziesięciu lat. — Ale ma pan rację. Późno już.
Wstałam i zarzuciłam ciężką torbę na ramię. Lockhart ruszył za mną, aby otworzyć mi drzwi. Przynajmniej ja tak pomyślałam. Położyłam dłoń na klamce, aby go uprzedzić i nacisnęłam ją, ale nauczyciel mocno trzymał ich framugę.
— Jesteś bardzo ładną, mądrą dziewczyną, to niewiarygodne, że jesteś też taką ignorantką — powiedział, a w jego oczach zapaliły się iskry, których jeszcze u niego nie widziałam. Zmarszczyłam czoło. To był już szczyt.
— Milcz, waćpan. — Mój głos zabrzmiał jak trzask zardzewiałej pułapki na myszy.
Pociągnęłam za klamkę, a drzwi otworzyły się. Wyszłam przez nie na korytarz i przyspieszonym krokiem ruszyłam w stronę głównych schodów. Poczułam się okropnie, a przystojna twarz nauczyciela zmieniła się niespodziewanie w pomarszczoną, wykrzywioną obleśnym grymasem gębę starucha. Miałam dość adresowania kopert do końca życia. Było już późno, a ja czułam się wykończona po pierwszym dniu w szkole, dlatego odpuściłam sobie esej dla McGonagall i udałam się do dormitorium Ślizgonów.

*

Stał przed wysokim zwierciadłem w drewnianej, pozłacanej ramie i za pomocą różdżki kręcił sobie włosy na papilotach. Rano musiał wyglądać olśniewająco. Postacie ze zdjęć, którymi obwieszone były wszystkie ściany, śledziły uważnie każdy jego ruch. Po raz pierwszy nie był spokojny, a to źle wpływało na urodę.
Panna Francis mocno zamieszała mu w głowie. Myślał o niej już od pierwszej lekcji z jej klasą. Pierwszy raz natrafił na kobietę, która nie zarumieniałby się na jego widok. Mary Madeleine była zagadką, którą postanowił rozwiązać. Może i nie zachowywał się zbyt poważnie, ale był inteligentniejszy, niż wszystkim się zdawało. Zauważył coś, co nie tyle było niepokojące, ale wręcz niespotykane. Przez ten cały czas dziewczyna nie spojrzała mu w oczy ani razu, a przecież każda kobieta zatracała się w jego błękitnych, hipnotyzujących tęczówkach. Musiało to oznaczać, że zupełnie nie ufała ludziom. Tylko dlaczego…? Postanowił zmiękczyć jej serce. 
Odłożył różdżkę na blat biurka i narzucił na ramiona turkusowy, jedwabny szlafrok. Przeszedł przez całą szerokość gabinetu, otworzył na oścież wysokie, gotyckie okno z barwnymi witrażami, a chłodny, wrześniowy wiaterek owionął mu twarz. Niebo było koloru ciemnego granatu, gwiazdy lśniły na nim niczym maleńkie, drogocenne diamenciki. W drgającej nerwowo wodzie jeziora odbijały się mglistymi, białymi, rozmytymi kształtami.
Tym razem Lockhart nie był już tym roześmianym, napuszonym groteskowo czarodziejem, raczącym każdego promiennym i nieco głupkowatym uśmiechem. Był poważnym, chłodno myślącym mężczyzną, patrzącym w dal wzrokiem pełnym skupienia i spokoju. Wykrzywiona pogardą twarz Ślizgonki wciąż migotała mu przed oczami, a jego fotografie wodziły za nim wzrokiem, bardzo zafrasowane widokiem niepokoju swojego żywego pierwowzoru.
— Jak myślisz, co jest z nią nie tak? — zagadnął stojącego na biurku swojego popiersia wyrzeźbionego z kości słoniowej. — To w istocie pierwsza dziewczyna, która mnie ignoruje. Może warto byłoby ją sprawdzić? A może to, co powiadają…
— A nie pomyślałeś, że to może z tobą jest jakiś problem? — odezwał się ręcznie malowany portret wiszący nad drzwiami.
Gilderoy postukał palcem o blat stołu. Słowa jego podobizny brzmiały całkowicie bezsensownie. On przecież nie miał wad. Skoro każdej dziewczynie miękły na jego widok kolana, a tylko Mary Madeleine była tak oporna, to w niej tkwił problem. A on postanowił go szybko rozwikłać. Był przecież nauczycielem i miał władzę nad uczniami.
Wyciągnął z szafki białe pudełeczko i wziął z niego odrobinę zielonkawego, mocno pachnącego lawendą kremu, po czym nałożył sobie jego cienką warstwę na czoło i policzki. Perfekcja w każdym calu. Zamknął okno, aby w nocy nie naleciało do środka much i komarów, poza tym nie chciał, żeby od porannego, wilgotnego powietrza zepsuła mu się fryzura.

*

Spać położyłam się bardzo późno, dlatego kiedy rano wstałam z łóżka, oczy miałam trochę przekrwione i podkrążone. Josephine wciąż spała, mimo że jej budzik nieustannie hałasował na szafce nocnej zawalonej papierkami po czekoladowych żabach. Przeciągnęłam obolałe ramiona i stanęłam na nogach. Mimo że poprzedniego wieczora byłam zmęczona po pierwszym dniu w szkole, chłopaki z szóstej klasy zrobili imprezę i jakoś nie wypadało mi się na niej nie pojawić. Podeszłam do łóżka Josephine i ściągnęłam z niej kołdrę.
— Wstawaj, chyba nie chcesz się spóźnić na zielarstwo? — mruknęłam, lecz wątpiłam, by sens tych słów dotarł do przyjaciółki. Szturchnęłam ją mocno, ale ona tylko przewróciła się na drugi bok, więc postanowiłam dać sobie spokój.

Na zielarstwo przyszłyśmy spóźnione, ponieważ Josephine wstała dopiero za pięć ósma, przez co dotarłyśmy na śniadanie jako ostatnie z Domu Węża. Profesor Sprout nie była tym zachwycona, ale powstrzymała się od komentarza. Zajęłyśmy miejsca przy skrzyni wypełnionej nasionami czerwonej, strzelającej ogniem pokrzywy, przy której pracowały jakieś dwie Puchonki, ubrałyśmy ochronne rękawice ze smoczej skóry i zabrałyśmy się za łuskanie nasiona.
— Wczoraj zapomniałam cię zapytać — odezwała się przyciszonym głosem Josephine. — Jak było na szlabanie u Lockharta?
— Nie przypominaj mi — mruknęłam, patrząc na nią spode łba. — Adresowałam koperty i wkładałam do nich zdjęcia z autografami. Już bym wolała pomagać Filchowi czyścić kible.
— Było tak źle? Daj spokój, mówił coś?
— Nie. Pewnie stwierdził, że lepiej się do mnie nie odzywać — odparłam i odrzuciłam do osobnej skrzynki otręby nasion. — Pod koniec stwierdził tylko, że jestem ładna i bardzo dziwna, ale trzasnęłam mu drzwiami przed nosem i sobie poszłam. Jest kretynem i nic na to nie poradzę.
Oczy Josephine zrobiły się okrągłe ze zdziwienia.
— Lockhart stwierdził, że jesteś ładna? I nie popłynął z jego ust potok epitetów określających jego cudną urodę?
— No… Wydaje mi się, że on jest zupełnie inny, niż się wszystkim wydaje — stwierdziłam. — Ale już sam fakt, że tak się z tym kryje, jest poniżej krytyki. Choćby pod tą maską ukrywał się sam Bóg, nie chcę go poznawać.
Ślizgonka uśmiechnęła się złośliwie, a w jej oczach zaigrały radosne iskierki.
— Ty przecież robisz tak samo. Przed każdym grasz. A Lockhartowi nie można się dziwić, jest przecież osobą publiczną. Gdyby otworzył się przed wszystkimi, mógłby nie wytrzymać psychicznie — zauważyła, ale rzuciłam jej mrożące spojrzenie, więc spuściła wzrok i zajęła się łuskaniem wielkich, dygoczących lekko nasion.
Co chwile jedna z nich strzelała na oślep niewielkim, lecz gwałtownym płomieniem, trafiając jakiegoś ucznia prosto w twarz. Dlatego po godzinie ślęczenia nad pełnymi skrzyniami tego cholerstwa udaliśmy się z powrotem do szkoły z twarzami i włosami osmolonymi sadzą.  
Tego dnia nie mieliśmy obrony przed czarną magią, co przyjęłam z ogromną radością, czego nie można było powiedzieć o reszcie Ślizgonek z siódmej klasy. Miały gdzieś, że ten profesor nie przygotuje ich do owutemów, liczyło się tylko to, aby spojrzał na którą z nich i puścił do niej oko. Czułam się zażenowana za każdym razem, kiedy o tym myślałam.
Mimo że sezon meczów quidditcha zaczynał się dopiero na początku listopada, Ślizgoni już od drugiego dnia szkoły wynajęli sobie boisko i zaczynali ćwiczenia. Ja sama nie grałam, ponieważ nie potrafiłam latać na miotle, ale z przyjemnością oglądałam takowe mecze. Poncjusz podczas drugiej godziny zaklęć poinformował mnie i Josephine, że nasza drużyna posiada zupełnie nowego szukającego.
— Co? A kto to? — zdziwiła się Josephine.
Sama latała świetnie i od dawna chciała się zgłosić na puste miejsce szukającego, ponieważ była drobna i szczupła, ale najwidoczniej ktoś ją uprzedził. W jej głosie usłyszałam wyraźnie brzmiącą gorycz.
— To Draco.
Obie z Foxy spojrzałyśmy na siebie, po czym zaczęłyśmy chichotać, tłumiąc głośny śmiech, aby nie zwrócić na nas uwagi profesora Flitwicka, który właśnie demonstrował klasie, jak sprawić, żeby woda ze szklanki stojącej na stoliku obok drzwi jakimś magicznym sposobem pojawiła się nagle w spoczywającym na parapecie wazonie z chińskim, niebieskim wzrokiem.
— Malfoy? Mówisz poważnie? Przecież on ma dopiero dwanaście lat, myślisz, że pokona… Diggory’ego? Nie sądzą — stwierdziłam, kiedy się już opanowałam. Josephine wciąż dusiła się pod ławką ze śmiechu.
— Potter jest w jego wieku i zaczął grać już rok temu — oświadczył Lestrange, zły, że ośmieliłyśmy się zwątpić w jego kuzyna.
Tylko udawał, że bardzo nie lubił Dracona. Byli ze sobą bardzo związani, Poncjusz stał się dla niego starszym brat. Bardzo surowy, ale kochający i opiekuńczym.
— Masz rację. Ale Potter ma talent, nie zaprzeczysz temu — odparłam. — Bardzo chciałabym zobaczyć, jak Malfoy lata na miotle.
— I będziesz mieć ku temu okazję. — Na twarzy Ślizgona pojawił się uśmiech dumy. — Nasza drużyna ma na tę sobotę zamówione boisko. Będziemy testować szukającego i nowe miotły. Ojciec Dracona zakupił siedem Nimbusów Dwa Tysiące Jeden.
Znów wymieniłyśmy z Josephine rozbawione spojrzenia.
— No to mamy odpowiedź, dlaczego Malfoy dostał się do drużyny — mruknęła, kiedy profesor Flitwick zaczął przechadzać się po klasie i obserwować uczniów, którzy teraz próbowali przetransportować wodę ze szklanki do wazonu, pocąc się i denerwując, ponieważ jeszcze nie wszyscy opanowali zaklęcia niewerbalne.

*

Jak poradził nam Poncjusz, razem z Josephine udałyśmy się w sobotę z samego rana na boisko do quidditcha, na którym trwała już rozgrzewka. Drużyna zaczęła już trening, tyle że nie była to drużyna Ślizgonów. Siedem postaci w szkarłatnych szatach robiło właśnie zawzięcie skłony, kiedy usiadłyśmy na trybunach. Gryfoni nie zwrócili na nas uwagi, ale Hermiona Granger i Ronald Weasley — jak najbardziej. Byłyśmy od nich starsze i należałyśmy do Slytherinu, no i mój strój przypominający czerwoną skorupę kraba raczej odstraszał, więc rzucali na nas tylko zaniepokojone spojrzenia. Od pierwszego dnia mojego pobytu w Hogwarcie toczyłam zawziętą walkę z uczniami Domu Lwa, a szlam wprost nienawidziłam. Granger podpadła mi swoją zarozumiałością i, choć nigdy nie spędziłam z nią na osobności nawet jednej minuty, potrafiłam swoimi docinkami doprowadzić ją do płaczu.
Gryfoni właśnie wzbili się w powietrze, kiedy zauważyłam zmierzających przez trawnik Ślizgonów. Każdy ubrany był w ciemnozieloną szatę i niósł nowiutką miotłę. Draco skradał się za nimi z obłudnym uśmieszkiem na ustach. Wood chyba też musiał ich zauważyć, bo natychmiast wylądował i ruszył w ich stronę z rządzą mordu płonącą w oczach. Wszyscy wiedzieli, że kapitan drużyny Gryffindoru miał prawdziwą obsesję na punkcie quidditcha.
— *Flint! — ryknął, pryskając śliną. — To nasz czas treningu! Dostaliśmy specjalne pozwolenie! Zjeżdżajcie stąd!
Ślizgoni zatrzymali się przed nim. Sekundę później reszta Gryfonów wylądowała za Woodem, a każdy miał na twarzy ten sam zacięty wyraz, co ich obrońca. Skinęłam na Josephine, po czym obie dołączyłyśmy do drużyny Slytherinu, obserwując całą sytuację z szerokimi uśmiechami na twarzach.
— Tutaj jest dużo miejsca, Wood — odpowiedział kapitan drużyny Ślizgonów, wymieniając złośliwe uśmiechy z Poncjuszem, który był jednym z trzech ścigających. — Pomieścimy się.
— Ale to ja wynająłem boisko! — krzyknął Gryfon. — Zamówiłem je!
— Tak? A ja mam tutaj specjalne pisemko od profesora Snape’a. Proszę.
Podał Woodowi karteczkę, którą wyciągnął z wewnętrznej kieszeni szaty do quidditcha i obserwował, jak gniew na twarzy obrońcy znika, ustępując miejsca zdumieniu. Oddał Flintowi świstek pergaminu i spojrzał po Ślizgonach.
— Macie nowego szukającego? Kto to taki?
Zza pleców pozostałych sześciu członków drużyny wyłonił się Draco. Wyglądał naprawdę komicznie w porównaniu do pozostałych uczniach Domu Węża, którzy byli od niego wyżsi co najmniej o dwie stopy. Wszyscy jednak uśmiechali się identycznie, widząc zdziwienie na twarzach Gryfonów.
— Ty jesteś synem Lucjusza Malfoya, tak? — zapytał jeden z rudych bliźniaków Weasleyów, przyglądając się szukającemu.
— To śmieszne, że wspominasz akurat o ojcu Malfoya — rzekł Flint. — Spójrz, jak wspaniałomyślnie wyposażył naszą drużynę. To najnowszy model, wypuścili go w ubiegłym miesiącu. Podobno przewyższa Nimbusa Dwa Tysiące pod wieloma względami…
Przez trawnik ruszyli Ron i Hermiona, obydwoje z tym samym wyrazem gniewu i niepokoju na twarzach.
— Co to, jakaś inwazja? — zapytał Flint, a reszta jego drużyny zarechotała złośliwie.
— Dlaczego nie ćwiczycie? I co on tutaj robi? — wtrącił się najmłodszy Weasley, wskazując na Dracona, który wyprostował się dumnie i wyciągnął lekko w jego stronę swoją nową miotłę, aby Ronald mógł ją zobaczyć.
— Jestem nowym szukającym Ślizgonów. A wszyscy zachwycają się miotłami, które mój ojciec kupił dla całej drużyny. Niezłe, co? — rzucił beztrosko, kiedy Weasley wytrzeszczył oczy i rozchylił usta na widok siedmiu lśniących w porannym słońcu Nimbusów Dwa Tysiące Jeden. — Może wy też sypniecie złotem i kupicie takie dla waszej drużyny?
— U nas żaden z członków drużyny Gryfonów nie musiał się do niej wkupywać, bo każdy po prostu ma talent — powiedziała z pogardą Granger. Jej oczy ciskały piorunami.
— Nikt cię nie pytał o zdanie, ty nędzna szlamo — warknął Draco.
Jego twarz płonęła odrazą. Te słowa musiały Gryfonów bardzo urazić, bo Fred i George rzucili się na niego, jedna ze ścigających krzyknęła: „Jak śmiesz!”, a Ronald wygrzebał z fałdów szaty swoją poklejoną magiczną taśmą różdżkę i zawołał:
— Zapłacisz mi za to, Malfoy!
Błysnęło oślepiające, zielone światło, a po stadionie poniósł się echem donośny huk. Przez chwilę pomyślałam, że Weasley go zabił, że rzucił na niego Zaklęcie Niewybaczalne, ale przecież drugoklasiści nie miał prawa znać takiego zaklęcia, no i wiadome było, że Ron był marnym czarodziejem. Avada kedavra nie podziałałoby, kiedy rzuciłby je ktoś taki jak on. Na dodatek, zamiast ugodzić w Malfoya, podziałało zupełnie w drugą stronę. Gryfona odrzuciło do tyłu, gdzie runął na pokrytą jeszcze poranną rosą trawę. Ślizgoni ryknęli śmiechem, a ja poszłam w ich ślady, kiedy tylko zauważyłam, jak Weasley otwiera usta, a z nich na ziemię wylatuje garść wielkich, obślizgłych ślimaków. Wśród Gryfonów zapanowało niezwykłe poruszenie. Flint opierał się o własną miotłę, rycząc ze śmiechu, Malfoy zaś klęczał, bijąc pięściami w ziemię. Musiałam chwycić się Josephine, żeby nie upaść, śmiejąc się. Łzy popłynęły mi po policzkach, a włosy zapłonęły szkarłatem. Nie mogłam już ani razu spojrzeć na Rona, dopóki wciąż wymiotował ślimakami, bo bałam się, że ze śmiechu dostanę kolki. Potter i Granger wzięli przyjaciela pod ramiona i poprowadzili w kierunku chatki gajowego, pozostawiając Ślizgonów wciąż trzęsących się i prawie płaczących ze śmiechu.

___________
Nareszcie. Miałam ten rozdział w całości przepisany, ale jakoś miałam trudności, żeby go w końcu opublikować. Głównie z tego powodu, że Onet wariował przez ostatnie trzy dni. Sam szablon na SCP umieszczałam ze dwie godziny. Ten zaś miał być na pewne oceny, ale autorom bloga się nie spodobał, więc dodałam go tutaj. Następny odcinek już wkrótce. Pod informacją znajduje się link do mojej inspiracji, chętnych zapraszam do odwiedzenia strony. Dedykacja dla Cor. :*

* Dialogi pochodzą z książki „Harry Potter i Komnata Tajemnic”, rozdział siódmy – Szlamy i szepty. 

35 komentarzy:

  1. ~house
    12 sierpnia 2011 o 20:46

    Brawo Oneciku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 12 sierpnia 2011 o 20:57
      Tak, wielki dla niego pokłon xD

      Usuń
    2. ~house
      12 sierpnia 2011 o 21:12

      Widząc tytuł spodziewałam się makaronizmów, archaizacji i iinych sienkiewiczowskich cudów. Myślałam, że chcesz wszystkiego popróbować :D

      Usuń
    3. 12 sierpnia 2011 o 21:23
      Chcę, ale nie ten blog, waćpanna xD Jak opisywałam tamtem moment, akurat „Ogniem i mieczem” leciało, 1 odcinek xD Ach, Żanetka byłaby w niebie, Bohuna dużo było xD

      Usuń
    4. ~house
      12 sierpnia 2011 o 21:51

      Nie mówmy o bagnie, to trzeba omijać xd

      Usuń
    5. 12 sierpnia 2011 o 21:56
      Haahaa, cóż za błyskotliwa, acz sarkastyczna odpowiedź xD

      Usuń
    6. ~house
      13 sierpnia 2011 o 14:38

      Najważniejsza jest szczerość :D

      Usuń
    7. 13 sierpnia 2011 o 15:08
      Haha, to fakt, szczere to było, muszę przyznać xD

      Usuń
  2. ~olka
    12 sierpnia 2011 o 23:14

    To zadanie jakie Mary Madeleine miała faktycznie było nie fajne……..Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 13 sierpnia 2011 o 14:21
      Taaak, ja w sumie też bym wolała się w gumochłonach paprać xD

      Usuń
  3. ~fear
    13 sierpnia 2011 o 00:12

    Lockhart! O mój Boże! To mnie zaskoczyłaś! Tak, tak onet wariował i to strasznie. No cóż Poncjusz staje się caraz bardziej interesującą postacią. No cóż tu wiele napisać, czekam na kolejny rozdział. Pozdrawiam:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 13 sierpnia 2011 o 14:25
      Oj, tak, Poncjusz jest interesujący ;> Ale ja bym się wolała tutaj skupić na ocenianiu i obserwacji Lockharta, bo jego metamorfoza z książkowego narcyza we frozenkowego czarodzieja właśnie rozpoczenta xD

      Usuń
  4. ~Panna de Lenfert
    13 sierpnia 2011 o 01:05

    Hmmm… genialny pomysł z tym lekkim zmienieniem Lockharta. A właściwie nie zmienieniem, bo przecież taki właśnie mógł byc. Kto wie? Muszę przyznac, że zawsze strasznie mnie irytował, a tutaj, przy tym jego fragmencie, wcale nie dostałam szału. Może to wina tego, że u Ciebie nie jest tak przerysowany i banalny jak u pani Rowling. I wiesz co? Zaintrygowało mnie to jego zainteresowanie Mary. Mam tylko nadzieję, że nie zechce jej uwieśc. Chociaż to byłoby nawet ciekawe xD.Pozdrawiam ; *

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 13 sierpnia 2011 o 14:32
      Hmmm, powiem tak. Ja nie zmienię go tak bardzo, jakby się Wam wydawało. U pani Rowling był przecież też dwulicowy. Niby taki miły, niepoważny, banalny… a tu masz, z całkiem chłodną głową podchodził do wszystkiego. A jego zainteresowanie Mary Madeleine… nie jest też przypadkowe ;> Zobaczysz w przyszłym rozdziale xD No i wszystko wyjaśnię pod koniec Komnaty Tajemnic xD

      Usuń
  5. ~Cor
    13 sierpnia 2011 o 03:12

    Po pierwsze… Zrobię miejsce poniżej na moje infantylne zachowanie :)Och… Dziękuję za dedykację… Jestem, co najmniej wniebowzięta, bo rozdział jest świetny.Po drugie… Przejdźmy do normalnego zachowania :)Dziękuję za dedykację, naprawdę się nie spodziewałam. Rozdział przeczytałam jednym tchem i jestem zachwycona. Lockhart mnie rozbraja. Powoli poznajemy też młodego Lestrange’a i samą MM, co najbardziej mnie cieszy. Przedstawiasz jej złożoną osobowość w fantastyczny sposób. Scenka na boisku – wyśmienita, że tak to ujmę i chociaż w tym rozdziale zdecydowanie mniej Snape’a, to mam nadzieję, że pojawi się już w kolejnym i to może na dłużej ( chociaż niekoniecznie w sytuacji takiej, jak ta z rozdziału 2 ).Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz dziękuję za dedykację. No i przepraszam, jeśli mój komentarz wyda się nie składny, ale może godzina ( 3:12 ) mnie troszkę usprawiedliwi ;) :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 13 sierpnia 2011 o 14:36
      Ano, Snape pojawi się już niedługo, tylko troszkę podkręcę znajomość Lockharta z Mary Madeleine. Podoba mi się ten skrót, MM. Haha, House zaś wymyśliła skrót: lama zamiast lmm xD

      Usuń
    2. ~Cor
      13 sierpnia 2011 o 16:23

      Lama też jest całkiem niezły ;)

      Usuń
    3. 13 sierpnia 2011 o 16:34
      Hahaha, i wiesz, z czym mi się teraz ten skrót kojarzy? Obejrzyj ten filmik: xD http://www.youtube.com/watch?v=3_2FEKk9lj8&feature=related

      Usuń
  6. ~Aga ;)
    13 sierpnia 2011 o 16:30

    Świetny rozdział. Najbardziej mi się podoba trening quidditcha:)Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 13 sierpnia 2011 o 16:35
      Hahaha, powiem szczerze – mnie też xD

      Usuń
  7. ~Nadia
    13 sierpnia 2011 o 21:12

    Milcz waćpan – dobre :D Mogę sobie czasem pożyczyć na jednego gościa który lubi mnie wkurzać?Lockhart! Jak on mnie zawsze wkurzał! Że nie wiem co bym mu zrobiła, chyba bym rozgłosiła jaki z niego nędzny gad.Nagłówek to bardziej mi się podobał poprzedni, ten to taki śliczny. Ale ja mam specyficzny gust i nie należy na niego zwracać uwagi.Co do nagłówków – wielkie dzięki, że chcesz mi zrobić. Na pewno się zgłoszę, jak znajdę jakieś ciekawe zdjęcia. Niestety przez własną bezmyślność straciłam moją kolekcję po ostatniej reinstalce. Mam głupia nauczkę na przyszłość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 14 sierpnia 2011 o 22:56
      Na deviantart.com są super zdjęcia, kilka minut i znajdziesz bez problemu xD

      Usuń
  8. ~Anty
    13 sierpnia 2011 o 22:15

    Rozdział bardzo ciekawy. Naprawdę, wiem ze się powtarzam ale… Uwielbiam twój styl pisania! Prosze bardzo kogo ja widzę. Nasza napuszona blond gwiazdeczka! Pomysł z kara u tego kretyna jak wyjety z filmu ale ok. Część z rozmyslajacym Loghartem była dobra, naprawdę dobra. Preferuje co prawda opieranie się na własnej fantazji ale idealnie wpasowalas się w wymyślona przez autorkę scenę. Czekam niecierpliwie na następna notke ;) Co do szablonu to nie podoba mi się, jest zbyt jasny jak na mroczny charakter Twojej bohaterki ale to kwestia gustu.[badstoryofevans]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 14 sierpnia 2011 o 23:05
      Wieeem, ale musiałam ten szablon gdzieś wykorzystać. Długo tu nie zabawi, niedługo będzie już inny xD Powiem tak: ja lubie nieco opierać się na fundamentach fabuły, ale dodawanie swoich wątków i mieszanie ich z pierwotną wersją Rowling jest jeszcze fajniejsza, niż wszystko bym wymyśliła. Wiesz, szokowanie. Co do szlabanu… Lockhart mógł zaproponować TYLKO coś takiego, w końcu to Lockhart, nie? xD

      Usuń
  9. ~Isabelle
    14 sierpnia 2011 o 12:52

    Podoba mi się ten Poncjusz, ciekawa postać, no i Lockhard xD taaak teraz jest idealnie :D ta „misja” Mary była okropna ;D ogólnie podobało mi się:D czekam na kolejny rozdział zaraz idę komentować siostrzenicę :P http://everything-scares.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 14 sierpnia 2011 o 23:09
      Tak, Poncjusz będzie mi jeszcze tu potrzebny xD

      Usuń
  10. ~Isabelle
    14 sierpnia 2011 o 12:53

    Lockhart* poprawka :D

    OdpowiedzUsuń
  11. uaithne@onet.pl
    14 sierpnia 2011 o 12:56
    Co może uczynić człowiek, gdy pokocha nieodpowiednią osobę? Gdy przeznaczenie zechce zesłać nań zgoła inny los? W końcu, to ono rozdaje karty…Jednak, czy człowiek zdeterminowany nie walczyłby?Czy Ty byś zawalczyła?Shakespeare mawiał, iż należy mówić szeptem, jeśli mówi się o miłości.Pozwól, że zaproszę Cię na początek opowiadania o tym, co najważniejsze, co kieruje naszym życiem, wpycha w schematy i unicestwia.I pozwól, że opowiem Ci tę historię szeptem.www.dolina-potluczonego-szkla.blog.onet.pl/Pozdrawiam i przepraszam za SPAM.

    OdpowiedzUsuń
  12. Panna_de_Lenfent
    20 sierpnia 2011 o 15:05

    Na zapomnianych-szeptach pojawił się rozdział pierwszy. Zapraszam serdecznie ; ).PS Piękny szablon!

    OdpowiedzUsuń
  13. ~Sheirana
    23 sierpnia 2011 o 00:08

    Nie skomentowałam, bo wyjechałam, ale już nadrobiłam z czytaniem i mi się podobało, czyli jak zawsze. Z innej beczki – napiszesz coś wreszcie? ;P Pomińmy, że odezwała się ta, która ostatnią notkę ma z grudnia… xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 23 sierpnia 2011 o 20:42
      Hahah, przepisuję, przepisuję xD Dzisiaj albo jutro będzie xD

      Usuń
    2. ~Sheirana
      23 sierpnia 2011 o 23:40

      No niech Ci będzie… xD

      Usuń
    3. 24 sierpnia 2011 o 16:03
      Ostatnio ten styl mi się strasznie podoba xD

      Usuń
  14. ~Mortal.
    24 sierpnia 2011 o 14:12

    zacznę od tego, że szablon jest naprawdę śliczny. Mimo, że pamiętałam ten fragment z 2 części, to i tak się śmiałam z Weasely’a. :) Poza tym nie lubię Lockharta i pewnie tak zostanie nawet jak gdzieś głęboko (bardzo, bardzo, baaardzo głęboko) w sobie ukrywa to „lepsze” ja. No i uwielbiam charakter Marie, chociaż czasami denerwuje. xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 24 sierpnia 2011 o 16:08
      Powiem szczerze, że we mnie też to zostanie. O Bartym np. Rowling za mało powiedziała, byśmy go mogli znielubić. Ale za to o Lockharcie… obrzydziła nam tego bohatera. Gdyby może nie był takim narcyzem, można byłoby go jakoś naprawić.

      Usuń