Obudził się pod łóżkiem.
Powietrze było tam suche, a podłoga pokryta włosami i tumanami kurzu, które
osadziły się nawet na jego wąsach. Ziewnął szeroko; czuł się wypoczęty, ale
sądził, że mógłby jeszcze trochę podrzemać. Nie jadł już od kilku dni, lecz nie
stanowiło to dla niego problemu, ponieważ nie czuł jeszcze głodu. Mimo że jego
miska była zawsze pełna, tym razem zimne już kawałki pieczonej ryby pozostawały
nietknięte i zaczęły cuchnąć. Przeciągnął się rozkosznie i wygrzebał spod
łóżka. Wszyscy jeszcze spali, spokojne oddechy ośmiu dziewcząt wypełniały
pokój. Chociaż… Zaraz, zaraz, jednej brakowało. Łóżko Mary Madeleine było puste
i solidnie zaścielone, jakby jego właścicielki nie było w nim przez całą noc.
W pewnej chwili gdzieś
na korytarzu rozległ się cichy trzask, jakby ktoś skradał się w kierunku jednej
z dziewczęcych sypialni. Jego ucho drgnęło instynktownie, a drzwi w tej samej
chwili uchyliły się delikatnie. Do środka wśliznęła się zaspana, rozczochrana
dziewczyna ubrana we wczorajsze szaty.
— Szaul, ty
śmierdzielu, w końcu się znalazłeś. — Mary Madeleine pochyliła się i wzięła
kota na ręce, a on nie pomyślał o niej zbyt pochlebnie. Jaką to ona jest panią,
skoro gubi swoich podopiecznych?
Poddał się jednak jej
pieszczotom, nie burknął nawet wtedy, kiedy pogładziła kilkakrotnie czubek jego
puszystej głowy. Chciał jej coś dać, coś, co znalazł, ale nie potrafił w
obecnej chwili wyzwolić się z jej silnego uścisku.
Coś poruszyło się na drugim końcu pokoju.
Ciemne, szmaragdowozielone zasłony rozsunęły się, a jego oczom ukazała się
blada, zaspana twarz Josephine. Wolał, kiedy to przyjaciółka jego właścicielki
gładziła jego futerko i bawiła się z nim sznurkiem, ponieważ zawsze dostawał od
niej kawałki suszonej wołowiny, które dziewczyna trzymała ukryte w swojej
szafce nocnej często gorliwie obwąchiwanej przez Szaula. Ślizgonka spojrzała
najpierw na zaścielone łóżko, później na przyjaciółkę i zmarszczyła groźnie
brwi.
— Byłaś u Lockharta
— wyszeptała tak cicho, że Mary Madeleine zrozumiała te słowa tylko po ruchach
jej zaciśniętych teraz warg.
— Tak, no i co z
tego? Jak masz psioczyć, to najlepiej w ogóle się nie odzywaj. Rok szkolny już
się kończy, zdałam egzaminy, mogę powiedzieć, że nie jestem już uczennicą tej
szkoły — oświadczyła wyniośle, drapiąc kota za uszami, który rozmruczał się z
rozkoszy.
Bardzo to lubił, lecz
nie mógł pozwolić, aby lenistwo i wygodnictwo zwyciężyło. Dlatego z cichym
miauknięciem wyswobodził się z uścisku swojej właścicielki i zeskoczył miękko
na podłogę. Mary Madeleine nie zwróciła na to uwagi, gdyż wciąż była
pochłonięta rozmową ze swoją przyjaciółką. Szaul wśliznął się pod łóżko i
wyciągnął spod niego małą, pożółkłą, nieco przykurzoną kopertę. Była zaklejona
i przeleżała tam już jakiś czas. Kot wskoczył z powrotem na kolana dziewczyny i
upuścił na jej podołek kopertę, którą natychmiast pochwyciła, mrużąc oczy ze
zdziwienia.
— Co to jest? - mruknęła
bardziej do siebie, niż do kota czy Josephine. Szybko wyciągnęła list, a raczej
maleńką, bardzo starą karteczkę z tylko jednym, krótkim zdaniem, które
przeczytała na głos: — Uważaj na niego.
Spojrzała na swego kota,
uśmiechając się do niego z podejrzeniem.
— Skąd żeś to
wytargał, futrzaku? — zapytała, jakby miała nadzieję, że jej odpowie. Ale Szaul
tylko patrzył na nią szeroko otwartymi, chłodnymi oczami, a koniec jego
puszystego ogona drgnął nerwowo.
— Nie ma podpisu? —
zdziwiła się Josephine i podeszła do Ślizgonki, aby obejrzeć list. — Nie podoba
mi się to, kto mógł wysłać ci ten anonim?
— Może Snape —
zadrwiła z nutką pogardy w głosie Mary Madeleine, szukając w kufrze ubrań. — W
końcu tylko on może sobie wejść do naszego dormitorium bez zwracania na siebie
uwagi. Nie znosi Lockharta.
Wciąż była zła na
nauczyciela eliksirów, że pozostawił ją tak bez słowa w ciemnym lochu i od
tamtego czasu nie odezwał się do niej choćby jednym, łaskawym słowem. Josephine
jednak potraktowała jej odpowiedź poważnie, bo zacmokała cicho i odparła:
— Raczej nie. To
kobiece pismo. Widziałaś je już kiedyś?
Ślizgonka pokręciła
tylko głową i wzruszyła lekko ramionami. W ogóle nie przejęła się tą karteczką,
interesowało ją jedynie, skąd jej kot miał wiadomość. Zapewne natknął się na
sowę lub innego ptaka, który przyniósł jej ów liścik, zagryzł go tak, jak to
koty mają w zwyczaju, a list ukrył pod łóżkiem jako trofeum ze swego udanego
polowania, którym teraz chciał się pochwalić swojej pani.
Szaul znudził się słuchaniem
słów, których nie rozumiał, więc wstał i opuścił pokój, zwłaszcza, że żadna z
dziewcząt nie poświęcała mu już uwagi. Nie miał z tym żadnych problemów, gdyż
Mary Madeleine nie zamknęła drzwi, przez które mógł się wyśliznąć na zewnątrz.
Szedł powoli, z wysoko podniesionym dumnie ogonem, mijając uczniów w piżamach,
którzy dopiero co wstali z łóżek. Utknął dopiero w korytarzu, przy wyjściu.
Przejście było zamknięte, więc jedyne, co mu pozostało, to czekać, dopóki jakiś
Ślizgon będzie opuszczał dormitorium, aby udać się na śniadanie do Wielkiej
Sali. Wszyscy ludzie byli mu obojętni, szanował tylko swoją właścicielkę i
tylko ją widział. Lecz takie podejście nie było niczym niezwykłym, każdy kot
gardzi wszystkimi osobami, oczywiście poza tymi, którzy go karmią. Od bardzo
dawna z nią był, to Mary Madeleine wzięła go z ulicy i troszczyła się o niego
tak dobrze, jak tylko potrafiła. W końcu, kiedy byli poza szkołą, mieli tylko
siebie.
Jakiś mały, jasnowłosy
chłopiec, chyba z drugiej klasy, przeszedł przez ukryte drzwi. Towarzyszyli mu
dwaj potężni, tępo wyglądający uczniowie. Ślizgoni za nic mieli środki
bezpieczeństwa i łamali je tak często, jak tylko mogli, aby wszystkim
udowodnić, iż potwór Slytherina potraktuje ich ulgowo i nie uczyni nim nic
złego. Zgodnie z zasadami wszyscy powinni zebrać się w pokoju wspólnym, a
prefekci byli zobowiązani zaprowadzić ich do Wielkiej Sali. Wyglądało jednak na
to, że ani Mary Madeleine, ani jej towarzysz nie kwapili się pomagać młodszym.
Drugoklasista opuścił dormitorium, a za nim pobiegł Szaul, nie zwracając nań
uwagi. Udał się w głąb lochu, tak, jak każdego ranka, pod drzwi gabinetu
nauczyciela eliksirów. Był bardzo inteligentnym kotem, może nieco zbyt
inteligentnym jak na zwierzę, czasami nawet można było dostrzec w nim wiele
ludzkich cech i zachowań. Stanął na tylnych łapkach i przednimi szarpnął
klamkę. Drzwi uchyliły się, skrzypiąc lekko. Szaul wśliznął się do środka,
mijając Mistrza Eliksirów stojącego gdzieś po środku gabinetu. Usiadł pod
biurkiem, obserwując, jak Snape zapina szatę. Najwyraźniej zamierzał za chwilę
wyruszyć do Wielkiej Sali na śniadanie. Już odwrócił się w kierunku drzwi,
kiedy nagle zatrzymał się i pochylił nisko, a jego ręce powędrowały w stronę
szpary pod biurkiem. To błysk bystrych oczu go wydał. Nauczyciel wyciągnął kota
spod stołu i przyjrzał mu się. Miał zmarszczony nos, gdyż całą głowę pokrywał
mu kurz. W czarnych, chłodnych oczach Snape'a błysnęło zrozumienie pomieszane z
rozbawieniem. Należało to do ich osobistych, małych, porannych rytuałów. Niemal
każdego dnia, kiedy zamierzał udać się do Wielkiej Sali, znajdował gdzieś w
swoim gabinecie tego wścibskiego zwierzaka, którego poczynań nie potrafił
zrozumieć. Nigdy nikomu o tym nie mówił, teraz jednak jego cierpliwość została
wystawiona na próbę, zwłaszcza, że drażniło go wszystko, co miało jakiś związek
z jego byłą ulubioną uczennicą. Szybko opuścił gabinet, mając nadzieję, że
spotka właścicielkę kocura jeszcze w lochach. Nie zawiódł się.
— Mary Madeleine! —
zawołał, a Szaul zabuczał cicho w jego ramionach.
Dziewczyna o długich,
kasztanowych włosach odwróciła się. Towarzyszyła jej nieodłącznie Josephine i
Poncjusz oraz dwójka ścigających z drużyny Ślizgonów. Wszyscy natychmiast
powitali gorliwie profesora, ale on nie odpowiedział, tylko zatrzymał się przed
dziewczyną i spojrzał na nią z góry, łaskawie i dobrotliwie ignorując fakt, iż
samotnie przechadzają się po zamku.
— To jest chyba twoje. Już chyba po raz
setny znajduję go w swoim gabinecie, dlatego proszę, abyś przypilnowała swego
kota. Do widzenia.
Wręczył jej Szaula i
odszedł, powiewając czarną szatą. Ślizgonka odprowadziła go wzrokiem i, choć
jej twarz w ogóle nie zmieniła wyrazu, oczy przygasły nieco, jakby mgła smutku
pokryła je cieniutką warstwą. Aby ukryć nagłą zmianę nastroju, uniosła swojego
kota i przemówiła do niego nieco zbyt gniewnie, niż zamierzała:
— No i po co tam łazisz?
Nie mam pojęcia, co mi odbiło, że przygarnęłam tego sierściucha. Uciekaj!
Upuściła go, a kot
wylądował miękko na kamiennej podłodze. Opuścił ogon, a jego serce ogarnął
smutek. Widział wściekłość na twarzy swojej właścicielki, a przecież chciał
dobrze, jego pani natomiast nakrzyczała na niego i zostawiła w lochach. Zaczął
lizać szorstkim, różowym języczkiem swoje pokryte kurzem futerko. Zamierzał opuścić
zamek i udać się na błonia, czuł, że pogoda tego dnia była wyjątkowo ładna.
Lubił słońce, delikatny, letni wiaterek i zapach drzew z Zakazanego Lasu. Planował
jakąś krótką drzemkę przed polowaniem; nagrzane kamienie na brzegu jeziora
zachęcały go już samą swoją wizją.
Podniósł się dopiero
wtedy, kiedy jego futro lśniło już czystością. W lochu nie było już ani jednej
osoby, tylko Krwawy Baron latał tuż pod niskim sufitem, pojękując boleśnie i
dzwoniąc perłowo białymi łańcuchami, którymi był opleciony. Przez jakiś czas
ganiał za nim, usiłując złapać w łapki ostatnie ogniwo łańcucha albo poszarpaną
szatę wiszącą bardzo nisko nad podłogą, dopóki duch nie wsiąknął w zimną,
wilgotną, kamienną ścianę. Szaul prychnął cicho, zirytowany zaistniałą
sytuacją, odwrócił się i pobiegł w stronę wyjścia z lochów. Nigdy nie wychodził
i wchodził przez drzwi główne, zawsze wydostawał się na zewnątrz przez okno w
sowiarni, dlatego tam też się udał. Stąpał ostrożnie po usłanej suchymi
odchodami słomie, która pokrywała kamienną podłogę, ptaki zaś łypały na niego
groźnie, wyczuwając w nim intruza, który wdarł się gwałtem do ich domostwa.
Szaul jednak nie zwracał na sowy najmniejszej uwagi, wskoczył z gracją na jeden
z nagrzanych parapetów i usiadł na nim, przez krótki moment napawając się
słonecznym dniem i ciepłymi promykami, które głaskały jego włochate policzki.
Już miał opuścić sowiarnię, kiedy nagle, gdzieś za jego plecami, dobiegły go
przyspieszone kroki jakiegoś mężczyzny. Odwrócił głowę i ujrzał elegancko ubraną,
roześmianą postać Lockharta. Choć koty w ogóle nie znają się ani na ubraniach,
ani na tym, co i gdzie wypada, od razu zauważył, że ów elegancki mężczyzna ani
trochę nie pasuje do miejsca, gdzie panował smród, a na podłodze leżało łajno.
Jednak na jego twarzy pojawił się jeszcze szerszy uśmiech, kiedy tylko ujrzał
siedzącego na parapecie kota. Poznał, że to zwierzak jego ukochanej, nawet
podszedł do niego i pogładził po grzbiecie, po czym zaczął przechadzać się
wśród siedzących na deskach sów. Musiał wybrać idealną. Zajęło mu to kilka
minut, a Szaul obserwował chłodnymi, żółtymi oczami, jak czarodziej przywiązuje
kopertę do nóżki ptaka. Gdyby potrafił czytać, dowiedziałby się, że na papierze
napisane było Hogsmeade i zacząłby
się zastanawiać, dlaczego Lockhart śle do wioski list, zamiast samemu się tam wybrać
i załatwić swoje sprawy. Kiedy sowa zniknęła z horyzontu, Gilderoy zrobił w
miejscu wdzięczny obrót i tanecznym krokiem opuścił sowiarnię. Szaul posiedział
jeszcze trochę na kamiennym parapecie, a kiedy już i to mu się znudziło,
zeskoczył z niego i zbiegł szybko po stromym, porośniętym gęsto pachnącą,
zieloną trawą zboczu prosto na błonia, gdzie odpoczywali i leniuchowali
uczniowie, oddając się beztroskim rozrywkom, oczekując końca drugiego semestru.
Przez jakąś godzinę
biegał brzegiem jeziora, usiłując dla zabawy schwytać motyla lub małego
ptaszka, zbliżając się i uciekając przed przyjemnie chłodną wodą, kładąc się na
rozgrzanych kamieniach i podrywając nagle z ziemi, jakby ta go sparzyła. Kiedy
udało mu się złapać zębami młodą, czarną wronę, poszturchał ją lekko łapami,
poszarpał pióra i wtedy pozwalał jej się oddalić, aby chwilę później znów
pochwycić ją w swe łapy. Nagle do jego uszu dobiegł cichy plusk dochodzący z
jeziora. Źrenice rozszerzyły mu się gwałtownie, kiedy ujrzał złoty błysk rybich
łusek. W mgnieniu oka z kocim wdziękiem rzucił się w stronę tego blasku, woda
ochlapała mu idealnie ułożone futerko, ale przestało mieć to dla niego
jakiekolwiek znaczenie, ponieważ pazurki już zacisnęły się na rybim ogonie.
Wyciągnął ją na brzeg i tam obserwował przez długą chwilę, jak się dusi,
wydymając z całych sił maleńkie, delikatne skrzela. W końcu drgnęła po raz
ostatni i znieruchomiała. Była martwa. Na to właśnie czekał Szaul. Rozerwał jej
bok, a woda opryskała kamienie. Zaczął pochłaniać ogromne kawałki ryby,
smakując w jej świeżości i słonawej miękkości. Co chwile prychał i kaszlał, bo
natrafiał na twarde ości, jednak to w ogóle nie zmieniło smaku jego ulubionego
posiłku. Kiedy skończył, oblizał się i rozciągnął, syty i rozluźniony. Na
chwilę położył się obok porozrywanego truchła ryby i powoli wdychał jej słony,
specyficzny zapach. Czuł się szczęśliwy, kiedy słońce ogrzewało tak rozkosznie
jego grzbiet, on sam był najedzony i patrzył na oświetlony pięknie zamek, z
oddali dobiegały go odgłosy równie szczęśliwej młodzieży. Niczego więcej nie
potrzebował.
Kilkanaście minut
później wstał, przeciągnął się, ziewnął i ruszył truchtem w stronę Zakazanego
Lasu. Chciał sobie zrobić długi, odprężający spacer pośród wysokich traw,
pachnącej igliwiem ściółki, czarujących, ptasich serenad oraz wysokich,
sięgających nieba drzew. Kiedy tylko wszedł między pierwsze krzaki, ogarnął go
mrok, na grzbiecie poczuł powiew chłodu, nozdrza zaś wypełniły mu najcudowniejsze
leśne aromaty. Czuł wilgoć ziemi pod łapami, rozkoszną twardość kory, kiedy
ocierał się o najbliższe, grube pnie drzew, a także ciszę dźwięczącą mu
cudownie w uszach.
Gdzieś w zaroślach
rozległ się niezwykle cichy, niewyraźny trzask, zupełnie niesłyszalny dla
człowieka. Tylko kocie uszy Szaula potrafiły to wychwycić. Z początku bardzo
się wystraszył, jego aksamitna sierść stanęła dęba, delikatne wąsiki
nastroszyły się, uszy zaś położył po sobie, wypatrując, skąd nastąpi atak na
jego bezbronne ciałko, dopóki nie poznał głosu osoby, która była sprawcą owego
hałasu. Kilka sekund później zdał sobie sprawę, że w Zakazanym Lesie znajduje
się ktoś jeszcze. Postawił uszy, a jego oczy zalśniły w półmroku niczym dwa
wielkie, piekielne bursztyny. Na ugiętych mocno łapach zaczął się czołgać do
miejsca, skąd dobiegł go trzask łamanych gałęzi. Nienaturalnie powoli i
bezszelestnie. Każdy centymetr jego ciała gotowy był do skoku, każdy mięsień
boleśnie napięty, czarne pazury wysunięte. Koty są mistrzami w ataku z
zaskoczenia. Napadają błyskawicznie jak duchy, z całą pasją ukrytą nie wiadomo
jak w tych wątłych, chudych ciałach, w tych maleńkich łapkach.
Był już niezwykle
blisko, już wyczuł znajomy zapach, którym tak często pachniała Mary Madeleine.
Poznał ten spokojny, lecz pełen skrytych emocji szept mężczyzny. Czuł dreszcz
biegnący od czubka głowy, przez kudłate plecy, aż do czubka ogona, jednak wciąż
był opanowany. Tak, jak tylko jego niezwykle błyskotliwy gatunek potrafi.
Pochylił lekko głowę, kiedy usłyszał gwałtowniejszy szelest i pomruk rozkoszy.
Szaul poczuł nagły przypływ diabelskiego gniewu, zupełnie tak, jakby był
człowiekiem, nie kotem, którego uczucia powinny być prostsze. Nagle ujrzał
lecący w jego kierunku kamień. W ostatniej chwili udało mu się zbiec, sycząc i
prychając wściekle. Jedyne, co ujrzał, to rąbek czarnej szaty powiewający tuż nad
ziemią i obcy okrzyk:
— To znowu ten
piekielny sierściuch!
___________
To ostatni rozdział w
2012 roku. Dlatego mam nadzieję, że w kolejnym spotkamy się w tym samym gronie.
Na początku stycznia wyjeżdżam, dlatego może mnie nie być dłuższy bądź krótszy
okres, nie potrafię teraz powiedzieć, jak długo. Ale postaram się coś jeszcze
napisać przez podróżą. Życzę Wam, aby wszystkie postanowienia noworoczne się
Wam spełniły. No i… udanego Sylwestra. :*
~Caitlin
OdpowiedzUsuń30 grudnia 2012 o 17:29
łaaa :) Bardzo podobał mi się rozdział z perspektywy kota. To takie… Nowatorskie ;) ale bardzo dobrze sobie poradziłaś, Hm, tak sobie myślę, masz kota? :D
Ah, jestem ciekawa, kto to mógł być, ale chyba się już domyślam:) Tylko kto wysłał Marii Magdalenie ten liścik. Tego jeszcze nie wiem. I jak ona to odkryje, huh… Ciekawa jestem, co wtedy zrobi ;) I tak nigdy nie lubiłam Lockharta
Tobie też wszystkiego dobrego na Nowy Rok, weny i sukcesów :)
30 grudnia 2012 o 17:59
UsuńPowiedz, kim była wg Ciebie osoba z lasu, jestem ciekawa xD Tzn to się w następnym odcinku wyjaśni, ale jestem ciekawa Twojego pomysłu. Co do autora listu to również – strzelaj xD
A kota nie mam, tzn miałam kiedyś, ale teraz mi została tylko świnka morska.
~Caitlin
Usuń30 grudnia 2012 o 18:03
Ah, nie, nie, bo jeszcze palnę głupotę :D troszkę sobie poczekam, o :) i wtedy Ci powiem czy dobrze mi się wydawało,czy nie ^^
Ah, bo odniosłam wrażenie, że dość dobrze rozumiesz koty:) stąd moje pytanie.
31 grudnia 2012 o 15:44
UsuńOkej, w takim razie muszę szybko kolejny rozdział napisać xD
No, akurat koty rozumiem bardzo dobrze, za to świnki morskie – za nic. Przetłumacz temu wieprzowi, żeby zjadł cokolwiek. Kupuję ogórki, sałatę, wszystko, co najlepsze, a ona grymasi.
~Enigmatyczna
OdpowiedzUsuń31 grudnia 2012 o 21:05
Rozdział z perspektywy kota fajny, ale gdyby kot wcześniej przeplatał się w fabule… no cóż. Jak zwykle, nowa postać pojawia się znikąd, zaledwie jedno zdanie informuje nas o relacji, jaka łączy główna bohaterkę z Szaulem. Może w następnym odcinku poznamy jej aligatora, którego jeszcze nie zdążyłaś nam, Frozenko, przedstawić?
31 grudnia 2012 o 21:11
UsuńPo odczytaniu komentarza na DF specjalnie sprawdziłam „Łzy” i się nie rozczarowałam. Szykuj się na kolejny okropny rozdział na DLR xD
Och, szkoda, że skasowano mi bohaterów, mogłabyś wtedy sobie zobaczyć, że pośród kilku najbardziej znaczących postaci jest tam także kot Szaul i nie jest on z pewnością niepotrzebny, wyrwany z kontekstu. Z dumą mogę rzec, że tu się mylisz, będzie on w przyszłości bardzo potrzebny, dlatego napisałam rozdział z jego perspektywy. Co do aligatora… hmm, niee, jest zbyt mało symboliczny, ale pomyślę nad jakimś bardziej wzniosłym gatunkiem xD
~Enigmatyczna
Usuń31 grudnia 2012 o 21:41
Chyba sobie zostawię DLR na jutro albo inny dzień… No cóż, jeśli dla Ciebie spis bohaterów zastępuje akcję opowiadania, to raczej nie znajdziemy porozumienia na tej płaszczyźnie.
Pozdrawiam!
31 grudnia 2012 o 22:09
UsuńNo, tu się chyba nie zrozumiałyśmy. Dla mnie bohaterowie są odzwierciedleniem ich „ważności” w opowiadaniu. Wystarczy porównać bohaterów w SCP czy choćby na DLR do bohaterów w czwórce bądź tutaj. Jeśli uważam, że bohater jest ważny dla fabuły, to go umieszczam w odpowiedniej podstronie, aby Czytelnik mógł się z nim zapoznać. Z doświadczenia wiem, że jeśli czytam jakieś opowiadanie i widzę postać opisaną, najczęściej ze zdjęciem, to myślę, że będzie ona istotna w opowiadaniu.
Miałam o tym napisać, jak Ci odpowiadałam na DF, ale zapomniałam – wiesz, ja mam raczej silny charakter i często gęsto głośno wyrażam swoje zdanie, nie dam się tak łatwo przekonać, a ludzie, którzy mnie negują, długo ze mną konwersują, co mnie nieco drażni. Ale jak tak rozmawiam z Tobą, to zupełnie inaczej do tego podchodzę, nie wiem, dlaczego. Piszę rozdział i sobie myślę: „No, no, ciekawa jestem, co tym razem powie Enigmatyczna, muszę się postarać, żeby mi nie zarzuciła, że kiepsko opisałam to czy tamto”. Motywujesz mnie, hahaha, zaczęłam nawet sprawdzać słowa w internecie, żeby mnie ortografów sadzić :D
~Marzycielka
OdpowiedzUsuń8 stycznia 2013 o 18:43
Ten rozdział niezwykle przypadł mi do gustu. Pomysł z ukazaniem akcji oczami kota wydał mi się nieco dziwny, ale także i oryginalny, a w ostateczności intrygujący. Nasz futerkowy pupil przemykał przez różne części zamku i dostrzegał rzeczy, które dla innych bohaterów byłyby niedostępne. Podobała mi się ta zmiana narracji. Zachęcam do zastosowania jej kiedyś jeszcze, oczywiście nie musi to być kot, ale jakiś inny nietypowy obserwator ;)
Nie skomentowałam poprzedniego rozdziału, za co przepraszam. W każdym razie teraz już nie jestem pewna, który mężczyzna jest odpowiedni dla MM. Ona oczywiście jest zakochana wyłącznie w Lockharcie, ale Snape, zwłaszcza po tej notce, wydał mi się bardziej zaufany i…pociągający. Nie mogę wyjść z podziwu, jak bardzo zależy mu na MM, choć ona ograniczyła z nim kontakt. No i ten jego stosunek do jej kota <3
Kto napisał ten list? Jakaś kobieta? Może zazdrosna kobieta? xD Albo oszukana kobieta? O ile slowa odnoszą się do Locharta.
Końcówka zaskakująca i ciekawa. Czy to też był Lockhart? Nie mogę się doczekać rozwiązania ;)
Aha i jeśli chodzi o wystrój bloga…Tak średnio podobają mi się kolory. Chodzi mi o to, że taka granatowa kolorystyka utrudnia mi czytanie ;)
Pozdrawiam.
19 stycznia 2013 o 16:59
UsuńRozumiem, dla mnie liczy się nie statystyka, lecz to, że czytacie