30 grudnia 2012

Rozdział 13

         Obudził się pod łóżkiem. Powietrze było tam suche, a podłoga pokryta włosami i tumanami kurzu, które osadziły się nawet na jego wąsach. Ziewnął szeroko; czuł się wypoczęty, ale sądził, że mógłby jeszcze trochę podrzemać. Nie jadł już od kilku dni, lecz nie stanowiło to dla niego problemu, ponieważ nie czuł jeszcze głodu. Mimo że jego miska była zawsze pełna, tym razem zimne już kawałki pieczonej ryby pozostawały nietknięte i zaczęły cuchnąć. Przeciągnął się rozkosznie i wygrzebał spod łóżka. Wszyscy jeszcze spali, spokojne oddechy ośmiu dziewcząt wypełniały pokój. Chociaż… Zaraz, zaraz, jednej brakowało. Łóżko Mary Madeleine było puste i solidnie zaścielone, jakby jego właścicielki nie było w nim przez całą noc.
         W pewnej chwili gdzieś na korytarzu rozległ się cichy trzask, jakby ktoś skradał się w kierunku jednej z dziewczęcych sypialni. Jego ucho drgnęło instynktownie, a drzwi w tej samej chwili uchyliły się delikatnie. Do środka wśliznęła się zaspana, rozczochrana dziewczyna ubrana we wczorajsze szaty.
         — Szaul, ty śmierdzielu, w końcu się znalazłeś. — Mary Madeleine pochyliła się i wzięła kota na ręce, a on nie pomyślał o niej zbyt pochlebnie. Jaką to ona jest panią, skoro gubi swoich podopiecznych?
         Poddał się jednak jej pieszczotom, nie burknął nawet wtedy, kiedy pogładziła kilkakrotnie czubek jego puszystej głowy. Chciał jej coś dać, coś, co znalazł, ale nie potrafił w obecnej chwili wyzwolić się z jej silnego uścisku.
Coś poruszyło się na drugim końcu pokoju. Ciemne, szmaragdowozielone zasłony rozsunęły się, a jego oczom ukazała się blada, zaspana twarz Josephine. Wolał, kiedy to przyjaciółka jego właścicielki gładziła jego futerko i bawiła się z nim sznurkiem, ponieważ zawsze dostawał od niej kawałki suszonej wołowiny, które dziewczyna trzymała ukryte w swojej szafce nocnej często gorliwie obwąchiwanej przez Szaula. Ślizgonka spojrzała najpierw na zaścielone łóżko, później na przyjaciółkę i zmarszczyła groźnie brwi.
         — Byłaś u Lockharta — wyszeptała tak cicho, że Mary Madeleine zrozumiała te słowa tylko po ruchach jej zaciśniętych teraz warg.
         — Tak, no i co z tego? Jak masz psioczyć, to najlepiej w ogóle się nie odzywaj. Rok szkolny już się kończy, zdałam egzaminy, mogę powiedzieć, że nie jestem już uczennicą tej szkoły — oświadczyła wyniośle, drapiąc kota za uszami, który rozmruczał się z rozkoszy.
         Bardzo to lubił, lecz nie mógł pozwolić, aby lenistwo i wygodnictwo zwyciężyło. Dlatego z cichym miauknięciem wyswobodził się z uścisku swojej właścicielki i zeskoczył miękko na podłogę. Mary Madeleine nie zwróciła na to uwagi, gdyż wciąż była pochłonięta rozmową ze swoją przyjaciółką. Szaul wśliznął się pod łóżko i wyciągnął spod niego małą, pożółkłą, nieco przykurzoną kopertę. Była zaklejona i przeleżała tam już jakiś czas. Kot wskoczył z powrotem na kolana dziewczyny i upuścił na jej podołek kopertę, którą natychmiast pochwyciła, mrużąc oczy ze zdziwienia.
         — Co to jest? - mruknęła bardziej do siebie, niż do kota czy Josephine. Szybko wyciągnęła list, a raczej maleńką, bardzo starą karteczkę z tylko jednym, krótkim zdaniem, które przeczytała na głos: — Uważaj na niego.
         Spojrzała na swego kota, uśmiechając się do niego z podejrzeniem.
         — Skąd żeś to wytargał, futrzaku? — zapytała, jakby miała nadzieję, że jej odpowie. Ale Szaul tylko patrzył na nią szeroko otwartymi, chłodnymi oczami, a koniec jego puszystego ogona drgnął nerwowo.
         — Nie ma podpisu? — zdziwiła się Josephine i podeszła do Ślizgonki, aby obejrzeć list. — Nie podoba mi się to, kto mógł wysłać ci ten anonim?
         — Może Snape — zadrwiła z nutką pogardy w głosie Mary Madeleine, szukając w kufrze ubrań. — W końcu tylko on może sobie wejść do naszego dormitorium bez zwracania na siebie uwagi. Nie znosi Lockharta.
         Wciąż była zła na nauczyciela eliksirów, że pozostawił ją tak bez słowa w ciemnym lochu i od tamtego czasu nie odezwał się do niej choćby jednym, łaskawym słowem. Josephine jednak potraktowała jej odpowiedź poważnie, bo zacmokała cicho i odparła:
         — Raczej nie. To kobiece pismo. Widziałaś je już kiedyś?
         Ślizgonka pokręciła tylko głową i wzruszyła lekko ramionami. W ogóle nie przejęła się tą karteczką, interesowało ją jedynie, skąd jej kot miał wiadomość. Zapewne natknął się na sowę lub innego ptaka, który przyniósł jej ów liścik, zagryzł go tak, jak to koty mają w zwyczaju, a list ukrył pod łóżkiem jako trofeum ze swego udanego polowania, którym teraz chciał się pochwalić swojej pani.
         Szaul znudził się słuchaniem słów, których nie rozumiał, więc wstał i opuścił pokój, zwłaszcza, że żadna z dziewcząt nie poświęcała mu już uwagi. Nie miał z tym żadnych problemów, gdyż Mary Madeleine nie zamknęła drzwi, przez które mógł się wyśliznąć na zewnątrz. Szedł powoli, z wysoko podniesionym dumnie ogonem, mijając uczniów w piżamach, którzy dopiero co wstali z łóżek. Utknął dopiero w korytarzu, przy wyjściu. Przejście było zamknięte, więc jedyne, co mu pozostało, to czekać, dopóki jakiś Ślizgon będzie opuszczał dormitorium, aby udać się na śniadanie do Wielkiej Sali. Wszyscy ludzie byli mu obojętni, szanował tylko swoją właścicielkę i tylko ją widział. Lecz takie podejście nie było niczym niezwykłym, każdy kot gardzi wszystkimi osobami, oczywiście poza tymi, którzy go karmią. Od bardzo dawna z nią był, to Mary Madeleine wzięła go z ulicy i troszczyła się o niego tak dobrze, jak tylko potrafiła. W końcu, kiedy byli poza szkołą, mieli tylko siebie.
         Jakiś mały, jasnowłosy chłopiec, chyba z drugiej klasy, przeszedł przez ukryte drzwi. Towarzyszyli mu dwaj potężni, tępo wyglądający uczniowie. Ślizgoni za nic mieli środki bezpieczeństwa i łamali je tak często, jak tylko mogli, aby wszystkim udowodnić, iż potwór Slytherina potraktuje ich ulgowo i nie uczyni nim nic złego. Zgodnie z zasadami wszyscy powinni zebrać się w pokoju wspólnym, a prefekci byli zobowiązani zaprowadzić ich do Wielkiej Sali. Wyglądało jednak na to, że ani Mary Madeleine, ani jej towarzysz nie kwapili się pomagać młodszym. Drugoklasista opuścił dormitorium, a za nim pobiegł Szaul, nie zwracając nań uwagi. Udał się w głąb lochu, tak, jak każdego ranka, pod drzwi gabinetu nauczyciela eliksirów. Był bardzo inteligentnym kotem, może nieco zbyt inteligentnym jak na zwierzę, czasami nawet można było dostrzec w nim wiele ludzkich cech i zachowań. Stanął na tylnych łapkach i przednimi szarpnął klamkę. Drzwi uchyliły się, skrzypiąc lekko. Szaul wśliznął się do środka, mijając Mistrza Eliksirów stojącego gdzieś po środku gabinetu. Usiadł pod biurkiem, obserwując, jak Snape zapina szatę. Najwyraźniej zamierzał za chwilę wyruszyć do Wielkiej Sali na śniadanie. Już odwrócił się w kierunku drzwi, kiedy nagle zatrzymał się i pochylił nisko, a jego ręce powędrowały w stronę szpary pod biurkiem. To błysk bystrych oczu go wydał. Nauczyciel wyciągnął kota spod stołu i przyjrzał mu się. Miał zmarszczony nos, gdyż całą głowę pokrywał mu kurz. W czarnych, chłodnych oczach Snape'a błysnęło zrozumienie pomieszane z rozbawieniem. Należało to do ich osobistych, małych, porannych rytuałów. Niemal każdego dnia, kiedy zamierzał udać się do Wielkiej Sali, znajdował gdzieś w swoim gabinecie tego wścibskiego zwierzaka, którego poczynań nie potrafił zrozumieć. Nigdy nikomu o tym nie mówił, teraz jednak jego cierpliwość została wystawiona na próbę, zwłaszcza, że drażniło go wszystko, co miało jakiś związek z jego byłą ulubioną uczennicą. Szybko opuścił gabinet, mając nadzieję, że spotka właścicielkę kocura jeszcze w lochach. Nie zawiódł się.
         — Mary Madeleine! — zawołał, a Szaul zabuczał cicho w jego ramionach.
         Dziewczyna o długich, kasztanowych włosach odwróciła się. Towarzyszyła jej nieodłącznie Josephine i Poncjusz oraz dwójka ścigających z drużyny Ślizgonów. Wszyscy natychmiast powitali gorliwie profesora, ale on nie odpowiedział, tylko zatrzymał się przed dziewczyną i spojrzał na nią z góry, łaskawie i dobrotliwie ignorując fakt, iż samotnie przechadzają się po zamku.
         — To jest chyba twoje. Już chyba po raz setny znajduję go w swoim gabinecie, dlatego proszę, abyś przypilnowała swego kota. Do widzenia.  
         Wręczył jej Szaula i odszedł, powiewając czarną szatą. Ślizgonka odprowadziła go wzrokiem i, choć jej twarz w ogóle nie zmieniła wyrazu, oczy przygasły nieco, jakby mgła smutku pokryła je cieniutką warstwą. Aby ukryć nagłą zmianę nastroju, uniosła swojego kota i przemówiła do niego nieco zbyt gniewnie, niż zamierzała:
         — No i po co tam łazisz? Nie mam pojęcia, co mi odbiło, że przygarnęłam tego sierściucha. Uciekaj!
         Upuściła go, a kot wylądował miękko na kamiennej podłodze. Opuścił ogon, a jego serce ogarnął smutek. Widział wściekłość na twarzy swojej właścicielki, a przecież chciał dobrze, jego pani natomiast nakrzyczała na niego i zostawiła w lochach. Zaczął lizać szorstkim, różowym języczkiem swoje pokryte kurzem futerko. Zamierzał opuścić zamek i udać się na błonia, czuł, że pogoda tego dnia była wyjątkowo ładna. Lubił słońce, delikatny, letni wiaterek i zapach drzew z Zakazanego Lasu. Planował jakąś krótką drzemkę przed polowaniem; nagrzane kamienie na brzegu jeziora zachęcały go już samą swoją wizją.

         Podniósł się dopiero wtedy, kiedy jego futro lśniło już czystością. W lochu nie było już ani jednej osoby, tylko Krwawy Baron latał tuż pod niskim sufitem, pojękując boleśnie i dzwoniąc perłowo białymi łańcuchami, którymi był opleciony. Przez jakiś czas ganiał za nim, usiłując złapać w łapki ostatnie ogniwo łańcucha albo poszarpaną szatę wiszącą bardzo nisko nad podłogą, dopóki duch nie wsiąknął w zimną, wilgotną, kamienną ścianę. Szaul prychnął cicho, zirytowany zaistniałą sytuacją, odwrócił się i pobiegł w stronę wyjścia z lochów. Nigdy nie wychodził i wchodził przez drzwi główne, zawsze wydostawał się na zewnątrz przez okno w sowiarni, dlatego tam też się udał. Stąpał ostrożnie po usłanej suchymi odchodami słomie, która pokrywała kamienną podłogę, ptaki zaś łypały na niego groźnie, wyczuwając w nim intruza, który wdarł się gwałtem do ich domostwa. Szaul jednak nie zwracał na sowy najmniejszej uwagi, wskoczył z gracją na jeden z nagrzanych parapetów i usiadł na nim, przez krótki moment napawając się słonecznym dniem i ciepłymi promykami, które głaskały jego włochate policzki. Już miał opuścić sowiarnię, kiedy nagle, gdzieś za jego plecami, dobiegły go przyspieszone kroki jakiegoś mężczyzny. Odwrócił głowę i ujrzał elegancko ubraną, roześmianą postać Lockharta. Choć koty w ogóle nie znają się ani na ubraniach, ani na tym, co i gdzie wypada, od razu zauważył, że ów elegancki mężczyzna ani trochę nie pasuje do miejsca, gdzie panował smród, a na podłodze leżało łajno. Jednak na jego twarzy pojawił się jeszcze szerszy uśmiech, kiedy tylko ujrzał siedzącego na parapecie kota. Poznał, że to zwierzak jego ukochanej, nawet podszedł do niego i pogładził po grzbiecie, po czym zaczął przechadzać się wśród siedzących na deskach sów. Musiał wybrać idealną. Zajęło mu to kilka minut, a Szaul obserwował chłodnymi, żółtymi oczami, jak czarodziej przywiązuje kopertę do nóżki ptaka. Gdyby potrafił czytać, dowiedziałby się, że na papierze napisane było Hogsmeade i zacząłby się zastanawiać, dlaczego Lockhart śle do wioski list, zamiast samemu się tam wybrać i załatwić swoje sprawy. Kiedy sowa zniknęła z horyzontu, Gilderoy zrobił w miejscu wdzięczny obrót i tanecznym krokiem opuścił sowiarnię. Szaul posiedział jeszcze trochę na kamiennym parapecie, a kiedy już i to mu się znudziło, zeskoczył z niego i zbiegł szybko po stromym, porośniętym gęsto pachnącą, zieloną trawą zboczu prosto na błonia, gdzie odpoczywali i leniuchowali uczniowie, oddając się beztroskim rozrywkom, oczekując końca drugiego semestru.

         Przez jakąś godzinę biegał brzegiem jeziora, usiłując dla zabawy schwytać motyla lub małego ptaszka, zbliżając się i uciekając przed przyjemnie chłodną wodą, kładąc się na rozgrzanych kamieniach i podrywając nagle z ziemi, jakby ta go sparzyła. Kiedy udało mu się złapać zębami młodą, czarną wronę, poszturchał ją lekko łapami, poszarpał pióra i wtedy pozwalał jej się oddalić, aby chwilę później znów pochwycić ją w swe łapy. Nagle do jego uszu dobiegł cichy plusk dochodzący z jeziora. Źrenice rozszerzyły mu się gwałtownie, kiedy ujrzał złoty błysk rybich łusek. W mgnieniu oka z kocim wdziękiem rzucił się w stronę tego blasku, woda ochlapała mu idealnie ułożone futerko, ale przestało mieć to dla niego jakiekolwiek znaczenie, ponieważ pazurki już zacisnęły się na rybim ogonie. Wyciągnął ją na brzeg i tam obserwował przez długą chwilę, jak się dusi, wydymając z całych sił maleńkie, delikatne skrzela. W końcu drgnęła po raz ostatni i znieruchomiała. Była martwa. Na to właśnie czekał Szaul. Rozerwał jej bok, a woda opryskała kamienie. Zaczął pochłaniać ogromne kawałki ryby, smakując w jej świeżości i słonawej miękkości. Co chwile prychał i kaszlał, bo natrafiał na twarde ości, jednak to w ogóle nie zmieniło smaku jego ulubionego posiłku. Kiedy skończył, oblizał się i rozciągnął, syty i rozluźniony. Na chwilę położył się obok porozrywanego truchła ryby i powoli wdychał jej słony, specyficzny zapach. Czuł się szczęśliwy, kiedy słońce ogrzewało tak rozkosznie jego grzbiet, on sam był najedzony i patrzył na oświetlony pięknie zamek, z oddali dobiegały go odgłosy równie szczęśliwej młodzieży. Niczego więcej nie potrzebował.
         Kilkanaście minut później wstał, przeciągnął się, ziewnął i ruszył truchtem w stronę Zakazanego Lasu. Chciał sobie zrobić długi, odprężający spacer pośród wysokich traw, pachnącej igliwiem ściółki, czarujących, ptasich serenad oraz wysokich, sięgających nieba drzew. Kiedy tylko wszedł między pierwsze krzaki, ogarnął go mrok, na grzbiecie poczuł powiew chłodu, nozdrza zaś wypełniły mu najcudowniejsze leśne aromaty. Czuł wilgoć ziemi pod łapami, rozkoszną twardość kory, kiedy ocierał się o najbliższe, grube pnie drzew, a także ciszę dźwięczącą mu cudownie w uszach.
         Gdzieś w zaroślach rozległ się niezwykle cichy, niewyraźny trzask, zupełnie niesłyszalny dla człowieka. Tylko kocie uszy Szaula potrafiły to wychwycić. Z początku bardzo się wystraszył, jego aksamitna sierść stanęła dęba, delikatne wąsiki nastroszyły się, uszy zaś położył po sobie, wypatrując, skąd nastąpi atak na jego bezbronne ciałko, dopóki nie poznał głosu osoby, która była sprawcą owego hałasu. Kilka sekund później zdał sobie sprawę, że w Zakazanym Lesie znajduje się ktoś jeszcze. Postawił uszy, a jego oczy zalśniły w półmroku niczym dwa wielkie, piekielne bursztyny. Na ugiętych mocno łapach zaczął się czołgać do miejsca, skąd dobiegł go trzask łamanych gałęzi. Nienaturalnie powoli i bezszelestnie. Każdy centymetr jego ciała gotowy był do skoku, każdy mięsień boleśnie napięty, czarne pazury wysunięte. Koty są mistrzami w ataku z zaskoczenia. Napadają błyskawicznie jak duchy, z całą pasją ukrytą nie wiadomo jak w tych wątłych, chudych ciałach, w tych maleńkich łapkach.
         Był już niezwykle blisko, już wyczuł znajomy zapach, którym tak często pachniała Mary Madeleine. Poznał ten spokojny, lecz pełen skrytych emocji szept mężczyzny. Czuł dreszcz biegnący od czubka głowy, przez kudłate plecy, aż do czubka ogona, jednak wciąż był opanowany. Tak, jak tylko jego niezwykle błyskotliwy gatunek potrafi. Pochylił lekko głowę, kiedy usłyszał gwałtowniejszy szelest i pomruk rozkoszy. Szaul poczuł nagły przypływ diabelskiego gniewu, zupełnie tak, jakby był człowiekiem, nie kotem, którego uczucia powinny być prostsze. Nagle ujrzał lecący w jego kierunku kamień. W ostatniej chwili udało mu się zbiec, sycząc i prychając wściekle. Jedyne, co ujrzał, to rąbek czarnej szaty powiewający tuż nad ziemią i obcy okrzyk:
         — To znowu ten piekielny sierściuch!

___________

         To ostatni rozdział w 2012 roku. Dlatego mam nadzieję, że w kolejnym spotkamy się w tym samym gronie. Na początku stycznia wyjeżdżam, dlatego może mnie nie być dłuższy bądź krótszy okres, nie potrafię teraz powiedzieć, jak długo. Ale postaram się coś jeszcze napisać przez podróżą. Życzę Wam, aby wszystkie postanowienia noworoczne się Wam spełniły. No i… udanego Sylwestra. :* 

10 komentarzy:

  1. ~Caitlin
    30 grudnia 2012 o 17:29

    łaaa :) Bardzo podobał mi się rozdział z perspektywy kota. To takie… Nowatorskie ;) ale bardzo dobrze sobie poradziłaś, Hm, tak sobie myślę, masz kota? :D

    Ah, jestem ciekawa, kto to mógł być, ale chyba się już domyślam:) Tylko kto wysłał Marii Magdalenie ten liścik. Tego jeszcze nie wiem. I jak ona to odkryje, huh… Ciekawa jestem, co wtedy zrobi ;) I tak nigdy nie lubiłam Lockharta

    Tobie też wszystkiego dobrego na Nowy Rok, weny i sukcesów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 30 grudnia 2012 o 17:59
      Powiedz, kim była wg Ciebie osoba z lasu, jestem ciekawa xD Tzn to się w następnym odcinku wyjaśni, ale jestem ciekawa Twojego pomysłu. Co do autora listu to również – strzelaj xD
      A kota nie mam, tzn miałam kiedyś, ale teraz mi została tylko świnka morska.

      Usuń
    2. ~Caitlin
      30 grudnia 2012 o 18:03

      Ah, nie, nie, bo jeszcze palnę głupotę :D troszkę sobie poczekam, o :) i wtedy Ci powiem czy dobrze mi się wydawało,czy nie ^^
      Ah, bo odniosłam wrażenie, że dość dobrze rozumiesz koty:) stąd moje pytanie.

      Usuń
    3. 31 grudnia 2012 o 15:44
      Okej, w takim razie muszę szybko kolejny rozdział napisać xD
      No, akurat koty rozumiem bardzo dobrze, za to świnki morskie – za nic. Przetłumacz temu wieprzowi, żeby zjadł cokolwiek. Kupuję ogórki, sałatę, wszystko, co najlepsze, a ona grymasi.

      Usuń
  2. ~Enigmatyczna
    31 grudnia 2012 o 21:05

    Rozdział z perspektywy kota fajny, ale gdyby kot wcześniej przeplatał się w fabule… no cóż. Jak zwykle, nowa postać pojawia się znikąd, zaledwie jedno zdanie informuje nas o relacji, jaka łączy główna bohaterkę z Szaulem. Może w następnym odcinku poznamy jej aligatora, którego jeszcze nie zdążyłaś nam, Frozenko, przedstawić?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 31 grudnia 2012 o 21:11
      Po odczytaniu komentarza na DF specjalnie sprawdziłam „Łzy” i się nie rozczarowałam. Szykuj się na kolejny okropny rozdział na DLR xD
      Och, szkoda, że skasowano mi bohaterów, mogłabyś wtedy sobie zobaczyć, że pośród kilku najbardziej znaczących postaci jest tam także kot Szaul i nie jest on z pewnością niepotrzebny, wyrwany z kontekstu. Z dumą mogę rzec, że tu się mylisz, będzie on w przyszłości bardzo potrzebny, dlatego napisałam rozdział z jego perspektywy. Co do aligatora… hmm, niee, jest zbyt mało symboliczny, ale pomyślę nad jakimś bardziej wzniosłym gatunkiem xD

      Usuń
    2. ~Enigmatyczna
      31 grudnia 2012 o 21:41

      Chyba sobie zostawię DLR na jutro albo inny dzień… No cóż, jeśli dla Ciebie spis bohaterów zastępuje akcję opowiadania, to raczej nie znajdziemy porozumienia na tej płaszczyźnie.

      Pozdrawiam!

      Usuń
    3. 31 grudnia 2012 o 22:09
      No, tu się chyba nie zrozumiałyśmy. Dla mnie bohaterowie są odzwierciedleniem ich „ważności” w opowiadaniu. Wystarczy porównać bohaterów w SCP czy choćby na DLR do bohaterów w czwórce bądź tutaj. Jeśli uważam, że bohater jest ważny dla fabuły, to go umieszczam w odpowiedniej podstronie, aby Czytelnik mógł się z nim zapoznać. Z doświadczenia wiem, że jeśli czytam jakieś opowiadanie i widzę postać opisaną, najczęściej ze zdjęciem, to myślę, że będzie ona istotna w opowiadaniu.

      Miałam o tym napisać, jak Ci odpowiadałam na DF, ale zapomniałam – wiesz, ja mam raczej silny charakter i często gęsto głośno wyrażam swoje zdanie, nie dam się tak łatwo przekonać, a ludzie, którzy mnie negują, długo ze mną konwersują, co mnie nieco drażni. Ale jak tak rozmawiam z Tobą, to zupełnie inaczej do tego podchodzę, nie wiem, dlaczego. Piszę rozdział i sobie myślę: „No, no, ciekawa jestem, co tym razem powie Enigmatyczna, muszę się postarać, żeby mi nie zarzuciła, że kiepsko opisałam to czy tamto”. Motywujesz mnie, hahaha, zaczęłam nawet sprawdzać słowa w internecie, żeby mnie ortografów sadzić :D

      Usuń
  3. ~Marzycielka
    8 stycznia 2013 o 18:43

    Ten rozdział niezwykle przypadł mi do gustu. Pomysł z ukazaniem akcji oczami kota wydał mi się nieco dziwny, ale także i oryginalny, a w ostateczności intrygujący. Nasz futerkowy pupil przemykał przez różne części zamku i dostrzegał rzeczy, które dla innych bohaterów byłyby niedostępne. Podobała mi się ta zmiana narracji. Zachęcam do zastosowania jej kiedyś jeszcze, oczywiście nie musi to być kot, ale jakiś inny nietypowy obserwator ;)

    Nie skomentowałam poprzedniego rozdziału, za co przepraszam. W każdym razie teraz już nie jestem pewna, który mężczyzna jest odpowiedni dla MM. Ona oczywiście jest zakochana wyłącznie w Lockharcie, ale Snape, zwłaszcza po tej notce, wydał mi się bardziej zaufany i…pociągający. Nie mogę wyjść z podziwu, jak bardzo zależy mu na MM, choć ona ograniczyła z nim kontakt. No i ten jego stosunek do jej kota <3
    Kto napisał ten list? Jakaś kobieta? Może zazdrosna kobieta? xD Albo oszukana kobieta? O ile slowa odnoszą się do Locharta.
    Końcówka zaskakująca i ciekawa. Czy to też był Lockhart? Nie mogę się doczekać rozwiązania ;)

    Aha i jeśli chodzi o wystrój bloga…Tak średnio podobają mi się kolory. Chodzi mi o to, że taka granatowa kolorystyka utrudnia mi czytanie ;)

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 19 stycznia 2013 o 16:59
      Rozumiem, dla mnie liczy się nie statystyka, lecz to, że czytacie

      Usuń