31 marca 2013

Rozdział 17

            Jeszcze tego samego wieczora odwiedziła mnie właścicielka Czarnego Neptuna. Wyglądała na zadowoloną, widząc moją wychudzoną, zapadniętą, aczkolwiek rozluźnioną twarz, po której natychmiast poznała, że otrzyma pieniądze, które jej zalegałam. Oparła się nonszalancko o obdartą ścianę, krzyżując ręce na piersiach; wyglądała tak, jakby coś dzisiaj ją ucieszyło.
            — Dobrze, że jesteś — przemówiłam, zrywając się z podłogi; pierwszy raz od jakiegoś czasu poczułam ożywienie. Już dawno temu zauważyłam, że przymykała oczy na drobne występki swoich klientów. — Mam nadzieję, że to wystarczy.
         Wręczyłam jej ciężki pakunek, choć nieco się niepokoiłam, że mogła wzgardzić kosztownościami pochodzącymi z kradzieży. Zaczęłam się zastanawiać, czy czarodziejka nie rozkaże mi najpierw spieniężyć gorących przedmiotów, ale ona nawet nie zajrzała do środka, tylko przesunęła powoli dłonią po wierzchu worka, a jej długie, szkarłatne paznokcie zacisnęły się na nim drapieżnie. Przygryzła lekko dolną wargę.
            — Tak, to w zupełności wystarczy — odparła, a oczy przysłonięte do połowy zapuchniętymi powiekami zamigotały w półmroku niczym dwa diamenty. — Do czasu.
         Już miała wyjść, kiedy przez jej twarz przebiegło ledwo dostrzegalne zaskoczenie, jakby sama sobie coś przypomniała. Wyciągnęła z wewnętrznej kieszeni złożony kilkakrotnie pergamin i rzuciła go w moją stronę. Pochwyciłam go zręcznie i rozwiązałam sznureczek. Był to wczorajszy Prorok Codzienny. Spojrzałam na właścicielkę Czarnego Neptuna, nie kryjąc zdziwienia, ale ona uśmiechnęła się tylko złośliwie, mruknęła coś, że muszę być na bieżąco, i wyszła, pozostawiając mnie sam na sam z gazetą. Nie interesowały mnie polityczne walki, głupawe komentarze Knota lub relacje z któregoś z kolei meczu quidditcha, jednak ostatnie wydarzenia mogły mieć wpływ na dzisiejsze wiadomości…
         Rozchyliłam ostatnie kartki gazety. Moje przeczucia nie okazały się mylne. Na samym środku widniała ogromna fotografia śmiejącego się radośnie Lockharta, choć w jego wyrazie twarzy była odrobina klasy, którą tak usiłował ukryć. Gdy ujrzałam to zdjęcie, moim sercem targnął rozdzierający, przenikliwy ból, którego od samego początku próbowałam się wyprzeć. Drżącymi palcami rozłożyłam Proroka, starając się nie dotykać fotografii odsłoniętą skórą. Artykuł na drugiej stronie zajmował prawie dwie kartki, ale jakieś trzy czwarte tekstu poświęcone było osiągnięciom oraz książkom Gilderoya. Dopiero pod koniec widniał wyraźnie opis zbrodni i przesiąknięty patosem komentarz autora.

            Ciało zostało odnalezione w godzinach wieczornych przez dyrektora szkoły Albusa Dumbledore’a oraz jednego z nauczycieli — Severusa Snape’a. Niestety na razie żaden z panów nie chciał udzielić odpowiedzi na pytania naszych dziennikarzy, jednak ze szczegółowych badań wykonanych przez uzdrowicieli wynika, że powszechnie uznany i szanowany profesor oraz wykwintny podróżnik został bestialsko zamordowany. Z oględzin zwłok jednoznacznie wynika, że ciało zostało wykorzystane do satanistycznego rytuału. Morderca wciąż pozostaje nieuchwytny, jednak zostaje wykluczona hipoteza, że w sprawę zostały zamieszany wypadki, które przez ostatni rok zdarzyły się w Hogwarcie. Niemniej jednak całym społeczeństwem czarodziejów i czarownic wstrząsnęła informacja o śmierci tak znakomitego poszukiwacza przygód oraz — nie bójmy się tego słowa — bohatera. Skoro zabójca potrafił pokonać tak znamienitego maga, musi władać potężną magią. Mimo że ich działania są tajne, od naszego poufnego informatora wiemy, że pojmanie sprawcy to kwestia kilku dni. Motywy tej straszliwej zbrodni wciąż nie są jeszcze znane.

            Tak właśnie kończył się artykuł, który sprawił, że zdębiałam. Przez długi czas miałam w głowie całkowitą pustkę, nie potrafiłam ani logicznie myśleć, ani czegokolwiek zaplanować. Wiedziałam tylko, że nie mogłam tu zostać. Skoro aurorzy wpadli już na mój trop, nie mogłam czekać, aż po mnie przyjdą. Musiałam walczyć, choć… Jaki sens miało życie w ciągłym strachu i tułaczce? Potwornie bałam się tego wiecznego ukrywania się. Wolałam nawet najgorszą prawdę niż okropną niepewność. Nie chciała się męczyć, a jeśli aurorzy nie odpuszczą (to było pewne), to prędzej czy później mnie złapią. Lepiej było poddać się i czekać na ratunek. Na kogoś, kto miałby władzę sięgającą poza granicę rządu. Tak, wiem, kto mógłby być taką osobą. Jednak zanim Lord Voldemort powróci, ja mogę już dawno być martwa. Nie widziałam siebie w przyszłości. Miałam w głowie coś, co mogłam nazwać wielką białą plamą, nie potrafiłam przewidzieć następnego dnia, a co dopiero planować życie.

            Wszystkie najbliższe dni przeradzające się w tygodnie były tak podobne, że zlewały się ze sobą, tworząc długą i monotonną całość. Większość dnia spędzałam albo w łóżku, usiłując zapanować nad łzami, albo (kiedy byłam w obojętnym nastroju) siedziałam w ciemnym kącie baru i obserwowałam pijanych czarnoksiężników oraz często agresywne krasnoludy. Ten długi czas był niczym jeden dzień, a noc… Noc była grobem. Kładłam się do łóżka, zasypiałam, a kiedy już odpłynęłam, nie byłam sobą. Każdy sen był dla mnie jak mała osobista śmierć. Nikogo już nie wspominałam i o nikim nie myślałam. Przynajmniej o nikim konkretnym. Byłam po prostu pustą istotą. Moja dusza została w całości wessana przez ową czarną dziurę, która wytworzyła się we mnie, kiedy mój świat się zawalił.
         Nadszedł lipiec, a zleciał jeszcze szybciej niż czerwiec. W Czarnym Neptunie ani razu nie zawitali aurorzy, nikt o mnie nie pytał, choć temat śmierci Lockharta nie schodził z ust wielu kobiet i mężczyzn. Moje serce całkowicie zobojętniało na cokolwiek, co miało związek z uczuciami, ja zaś stałam się oziębła i sucha. Regularni bywalcy baru już mnie poznali, choć żadnemu z nich nie zdradziłam swego imienia. Bywały wieczory, podczas których siadywałam przy tych najgorszych stołach, kupowałam najtańsze, obrzydliwe, gorzkie piwo, i zanurzałam się w szlamie i chaosie upadłych. Pławiłam się tam na dnie pośród najgorszych. Czułam się podle, choć przynosiło mi to swego rodzaju ponurą satysfakcję. Podczas tych zakrapianych tanim, odrażającym alkoholem spotkań raczej milczałam, obserwując starych czarowników, obdarte, cuchnące prostytutki oraz zupełnie niesamowite, ubogie stworzenia; naprawdę rzadko się odzywałam. Można było powiedzieć, że nawet trochę się tutaj zadomowiłam. Byłam teraz jedną z nich.
         Pewnego ciepłego, parnego popołudnia, które spędziłam naturalnie w swojej komnacie i leżałam na niezaścielonym łóżku jak martwa, coś zastukało do okna. Bez większego entuzjazmu podparłam się na łokciu i otworzyłam je, aby wpuścić do środka małą, niepozorną sówkę. Do jej łuskowatej, kościstej nóżki przywiązany był ciasno zwinięty rulonik, który natychmiast pochwyciłam, a coś podskoczyło mi do gardła. Spodziewałam się, że będzie to kolejny anonim, lecz prawda okazała się zupełnie inna i zaskakująca. Natychmiast poznałam to drobne, ciasne, aczkolwiek wyraźne pismo. W prawym górnym rogu widniała data — pierwszy lipca bieżącego roku — lecz nie zdziwiło mnie ani trochę, że list dotarł z ponad trzytygodniowym opóźnieniem. Nikt nie znał miejsca mojego pobytu, a sowa musiała trochę się wysilić, aby mnie znaleźć. Byłam nawet pełna podziwu, że odnalazła mnie tak szybko. Przecież mogłam być wszędzie, a Snape nie mógł podejrzewać, że ukryję się w tak przewidywalnym miejscu, jak centrum Londynu, pośród wiedźm i czarnoksiężników. Cóż, najciemniej pod latarnią, najprostsze rozwiązania i odpowiedzi na pytania przychodzą na samym końcu, ponieważ wydają się podejrzanie nieprawdopodobne. A może Snape po prostu napisał list i długo wahał się, zanim w końcu go wysłał?
         Wygładziłam list zabandażowaną dłonią i wbiłam weń wzrok, pochłaniając łakomie tekst napisany przez osobę tak bliską mojemu sercu.

            Mary Madeleine,
            Z góry przepraszam za możliwie spóźniony list. Nie mam pojęcia, dokąd uciekłaś.
            Twoje zniknięcie wywołało we mnie niepokój. Oczywiście domyślam się, dlaczego odeszłaś, aczkolwiek nie chciałbym pochopnie spekulować, ale…
         Tu w Hogwarcie wszystko wróciło do normy. Potwór Slytherina został zabity, Dumbledore w tę Noc powrócił do szkoły. Wszystko jest tak, jak było. Przez czas twojej nieobecności miałem nadzieję, że jakoś się ze mną skontaktujesz, że napiszesz do mnie, lecz nie mogłem już dłużej czekać. Nie ukrywam, że lękam się o Ciebie. Chciałbym się z Tobą zobaczyć, upewnić się, że dobrze sobie radzisz. Napisz mi, kiedy i w jakim miejscu, a ja natychmiast się zjawię.

            List nie miał ani zakończenia, ani czytelnego, imiennego podpisu. Reszta kartki była zakreślona; zabieg ów nie był mi jednak obcy, sama niejednokrotnie go stosowałam. A czyniłam to, aby osoba, która przechwyciłaby mój list, nie mogła dopisać postscriptum. Istniała taka ewentualność.
         Tuż pod tekstem po lewej stronie widniał nieczytelny podpis nauczyciela, co utwierdziło mnie w przekonaniu, iż list nie był sfałszowany. Moje serc wypełniło się cudownym, odprężającym ciepłem i czymś na kształt ulgi, a umysł wypełniła światłość. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo potrzebowałam kontaktu z kimś, kto był poza tą gnijącą otchłanią dna. Po raz drugi przeczytałam ów list, aby znowu poczuć ten spokój. I nagle zdałam sobie sprawę, że Snape ani razu nie wspomniał o Lockharcie, za co byłam mu niesamowicie wdzięczna. W moim sercu pojawił się płomyczek, który zniknął równie prędko, jak się pojawił. Nie mogłam spotkać się ze Snape’em, choć bardzo tego pragnęłam. To zagroziłoby nie tylko mojej wolności, ale i jemu samemu. Nie chciałam mieszać go w sprawy tego morderstwa. Miał już i tak zapaskudzone papiery w ministerstwie… Oskarżenie o śmierciożerstwo to przecież bardzo poważna sprawa, tylko nielicznym, najbardziej wpływowym i bogatym sługom ciemności udało się uniknąć Azkabanu. Jako że Snape nie był ani kimś ważnym, ani majętnym, fakt, iż jakimś cudem został oczyszczony ze wszystkich zarzutów był godny podziwu. Nie miałam pojęcia, co zaszło między nim a Albusem Dumbledore’em, lecz z całą pewnością mogło mu to pomóc odzyskać dobre imię. Nie chciałam, aby coś mu się stało. I to przeze mnie. Dlatego z ciężkim westchnieniem zwinęłam list i wsunęłam do kieszeni nowej szaty, którą ostatnio nabyłam. Na ulicy Śmiertelnego Nokturna nie było zbyt wielu sklepów, gdzie mogłam sprawić sobie jakieś przyzwoite suknie. Panowały tu duże skrajności. Sprzedawano niezwykle drogie, wspaniałe szaty lub tanie, używane, szyte z najgorszych materiałów, wielokrotnie łatane lub wypłowiałe. Takie też było moje ubranie na obecną chwilę. Nie myślałam o przyszłości. Liczyła się teraźniejszość i to, aby przeżyć. Zaspokoić podstawowe potrzeby.

            Minęło jeszcze kilka dni, a ja wciąż analizowałam list od Snape’a. Byłam naprawdę ciekawa, dlaczego chciał mi pomóc. Dlaczego w ogóle poprosił o spotkanie? Nie było go ze mną tego dnia, kiedy popełniłam zbrodnię, nie widział tego, co ja. Nie mógł od razu wpaść na dziki pomysł, że ja dopuściłam się tego przerażającego czynu. Nie znał mnie aż tak dobrze.
         Tymczasem moje ciało powoli, lecz stopniowo zaczęło wracać do normy. Na ziemistej, nienaturalnie bladej czaszce zaczęły pojawiać się dwu-trzymilimetrowe ciemne włosy. W dotyku były ostre i sztywne. Oczywiście mogłam wyczarować sobie inne, tak doskonale radziłam sobie z metamorfozami… lecz dawno temu próbowałam tych sztuczek i na nic się one zdały. Zupełnie jakbym utraciła moc. W duchu straszliwie mnie to bolało, ale przecież nie mogłam wciąż zadręczać się takimi detalami.
         Rany na dłoniach goiły się ładnie, choć niemiłosiernie długo, co było zapewne skutkiem braku dostępu do eliksirów czy choćby regularnej zmiany opatrunków. Zaklęcia nie pomagały, co wydawało mi się jeszcze bardziej złowieszcze. Kiedy odwijałam brudne szare bandaże, czułam niepokój. Na początku grube rozcięcia broczyły jeszcze krwią, z czasu jednak zaczęły się zrastać, tworząc najpierw suche, brunatne strupy, później sine zgrubienia, aby w końcu zacząć blednąć. Wiedziałam już, że tak łatwo się ich nie pozbędę, choć istniały metody, dzięki którym można było doprowadzić moje dłonie do dawnego wyglądu, jednak w tym momencie było to po prostu niemożliwe. Te blizny będą przypominać mi o Lockharcie już zawsze. Tak powinno być.

*

         Długie i parne dni mijały Mary Madeleine w smutnej i szarej samotności, ale to była tylko i wyłącznie jej mała tragedia, która naprawdę nie dotyczyła nikogo innego. Świeżo upieczona absolwentka Hogwartu zwracała uwagę tylko na siebie i na swoje problemy, Szaulowi natomiast obecne miejsce zamieszkania bardzo się spodobało. Właścicielka w ogóle się nim nie interesowała, ale był sprytnym i zaradnym kotem, dzięki czemu potrafił sam o siebie zadbać. Był szczęśliwy.
         Właścicielka Czarnego Neptuna polubiła kota. Codziennie wieczorem wyrzucała mu jakieś resztki, ale Szaul raz miał na nie ochotę, a raz nie. Sam zdobywał sobie pożywienie; polował nie tylko na szczury, które były naturalną częścią krajobrazu ulicy Śmiertelnego Nokturna, ale zdarzyło mu się także przywlec do pokoju numer sześć ptaka lub małą sowę. Cóż, najwyżej jakiś czarodziej nie dostanie listu… Ale kot nie miał o tym zielonego pojęcia. Znikał na całe noce, aby móc szlajać się z innymi bezdomnymi szmaciarzami, polować i walczyć. Jak na prawdziwego dachowca przystało.
         Wrócił właśnie ze spaceru po poczcie, kiedy zastał swoją właścicielkę z maleńkim, obdartym kawałkiem pergaminu w pobliźnionych dłoniach. Wdrapał się zwinnie po rynnie na parapet, ale Mary Madeleine nawet na niego nie spojrzała. W jej okrągłych, pobladłych oczach widniał strach; najpierw zabarwił się na jasny kolor smutku, aby prędko pociemnieć — poszarzała rozpacz niemal całkowicie zgasiła blask jej połyskliwych tęczówek. Szaul nie potrafił czytać, był przecież tylko zwykłym kotem, ale gdyby jakimś cudem posiadł tę czysto ludzką umiejętność, dowiedziałby się, że dziewczyna dostała list z jednym krótkim zdaniem, które skutecznie ożywiło jej zbutwiałe serce.
         A nie mówiłem?
         Szaul nie mógł pojąć, dlaczego Mary Madeleine tak się przeraziła na widok kolejnej anonimowej wiadomości. Był przecież tylko kotem. A jego właścicielka wpadła w prawdziwą panikę, choć stan jej duszy zdradzały jedynie przepełnione rozszalałymi iskierkami oczy; ktoś wiedział, co zdarzyło się w gabinecie Gilderoya Lockharta. Mało tego, musiał odnaleźć jej kryjówkę lub nawet… śledzić ją. Dziewczyna była pewna, że autorem listu była ta sama osoba, która wysłała jej na początku zimowego semestru wiadomość. O ile ów anonim nie chciał jej zaszkodzić, mógł zacząć ją szantażować albo po prostu zabawiać się jej niepokojem.
         Kot spostrzegł, że Mary Madeleine zacisnęła wargi, ale nie wiedział, co ów grymas mógł oznaczać. A prawda była taka, że chwila słabości minęła, ustępując miejsca determinacji. Najprawdziwszej, żywej, palącej determinacji. Dopiero w tej chwili naprawdę pożałowała, że zaufała mężczyźnie, dała mu się wykorzystać i na dodatek niczego przez ten cały czas nie zauważyła. Złożyła w sercu sekretne śluby, które miały ją uchronić przed miłością, która teraz kojarzyła jej się jedynie z krwią. Pod prawie łysą czaszką skłębia się kolejna myśl, wysyłając do serca maleńką, ostrą igiełkę niepokoju; wcześniej ani razu o tym nie pomyślała, co uznała za kolejny przejaw swojej głupoty — Colette Dauphin wie nie tylko o jej pochodzeniu, ale i o straszliwym czynie, który popełniła. Ale nie bała się. Zdarzenie w gabinecie na drugim piętrze całkowicie odmieniły jej światopogląd; po prostu wiedziała, że to ona będzie agresorem, a Colette ofiarą. Taka była kolej rzeczy. Najpierw zginął Lockhart, a teraz… Teraz musi umrzeć dziewczyna.

___________

         Nareszcie. Mogę. Pisać. Szybko więc przepisałam dawno już powstały rozdział, kolejny, mam nadzieję, pojawi się szybko. Piszę krótsze rozdziały, bo wciąż i wciąż nie mam czasu na przepisywanie. Matura ma swoje prawa. Dedykuję ten odcinek Wam wszystkim, cieszę się, że byliście cierpliwi. xD

8 komentarzy:

  1. ~YuukieChan
    31 marca 2013 o 14:55

    Świetne , czekam na kolejne rozdziały .Zakochałam się w twoich opowiadaniach , myślałaś może czasem aby wydać swoje opowiadania jako książki ?
    PS Nie mogę się najbardziej doczekać rozdziału z Sophnie <3
    Pozdrawiam YuukieChan :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 31 marca 2013 o 15:00
      No, to jest akurat fanfiction, tego chyba nie wydają xD

      Usuń
    2. ~YuukieChan
      31 marca 2013 o 15:07

      Wiem , ale próbować zawsze można , kto nie próbuje ten nie zyskuje :)

      Usuń
    3. 31 marca 2013 o 15:13
      Wolę wydać moją własną książkę, co z pewnością uczynię xD

      Usuń
    4. ~YuukieChan
      31 marca 2013 o 15:47

      Jak tylko pojawi się w księgarni to na pewno znajdzie się w moich zbiorach :)
      Tylko napisz jak będzie miała zostać wydana :3

      Usuń
    5. 31 marca 2013 o 15:54
      Haha, z pewnością się pochwalę xD

      Usuń
  2. ~Marzycielka
    1 kwietnia 2013 o 23:04

    Rozdział utrzymany w takim posępnym, mrocznym klimacie. Bardzo fajnie opisałaś życie ,,upadłej” MM. Faktycznie ostatnimi czasy żyje, jakby uleciała z niej dusza. Mam wrażenie, że blizny po morderstwie zostaną nie tylko na jej rękach, ale też i w jej umyśle.

    Snape do niej napisał! Jakie to miłe z jego strony – dziewczyna potrzebuje teraz kontaktu z zaufaną osobą. Cieszę się, że MM mimo wszystko nie chciała narażać jego osoby na wmieszanie w jej paskudną sprawę. Liczę jednak po cichu, że jakoś uda im się spotkać. Dziewczyna nie może ukrywać się w Czarnym Neptunie przez cały czas. Aurorzy pewnie nie będą próżnowali.

    Widzę też, że coś jest nie tak z mocą MM. Zastanawia mnie też ten rytuał, który dziewczyna nieświadomie wykonała przy zabójstwie Lockharta….Bardzo ciekawe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 2 kwietnia 2013 o 07:05
      Wiesz, rytuał rytuałem, on raczej nie był powodem utraty mocy. Już niedługo wszystkiego się dowiecie xD

      Usuń