Dni
wlekły się niemiłosiernie, a ja czułam się tu jak w więzieniu. Miałam,
nadzieję, że ucieczka z Czarnego Neptuna przyniesie coś nowego, jakieś…
perspektywy… Ale okazało się, że wpadłam z deszczu pod rynnę. Nie potrafiłam
dostrzec lekcji, z której mogłam wynieść coś dobrego, choć zaistniała sytuacja
z całą pewnością skutecznie utemperowała mój charakterek, do czego
bezskutecznie dążyły opiekunki pracujące w sierocińcu. Gdy słońce widniało na
niebie, nie wychodziłam na zewnątrz. Dla zabicia czasu czyściłam blaty w kuchni
albo naprawiałam zniszczone sprzęty; od czasu do czasu widywałam w ogrodzie
owego starego mugola i wtedy obserwowałam, jak sobie powoli dłubie w ziemi lub
przycina żywopłot tym ogromnym, rdzewiejącym już sekatorem. Było na swój sposób
to urocze, dziecięco urzekające. Ów mugol robił to tylko dlatego, że to kochał,
a wiek i słabe zdrowie nie miały dlań znaczenia, kiedy opiekował się roślinami.
Mimo to wydawał się być zgryźliwym i wiecznie skwaszonym starcem, ale gdy tylko
niebo lśniło czystym, nieskazitelnym błękitem, w powietrzu unosił się ciepły,
słodki aromat trawy, a słońce grzało mocno i rozkosznie, wychodził do ogrodu, a
jego twarz była odprężona i spokojna. Ja również czułam się o wiele lepiej,
kiedy na zewnątrz było jasno i przyjemnie, natomiast kiedy o brudne szyby
waliły głośno krople deszczu, przez większą część dnia nie wychodziłam z łóżka,
a Szaul krążył po szarej kołdrze z wysoko podniesionym ogonem i machał nim
nerwowo. I tak mijały kolejne doby — bez szczęścia, celu czy jakiegokolwiek
rozwoju. Stałam w miejscu.
Czułam się podle. Tylko nocą udawało mi
się zdobywać trochę jedzenia, a magia okazała się jeszcze bardziej przydatna,
niż się spodziewałam. Zazwyczaj były to skradzione jajka, kukurydza, jakieś
wykopane z ziemi warzywa bądź zerwane owoce; nie ryzykowałam włamania się do
lokalnego supermarketu lub czyjegoś domu, gdyż przygoda pod sklepem Borgina i
Burkesa dała mi bolesną nauczkę, której skutki wciąż oglądałam na swoich
kolanach. Poza tym ze światem czarodziejów nie miałam w ogóle kontaktu, ale
głupio byłoby utracić wolność z tak błahego powodu jak kradzież w mugolskim
sklepie. Nie czytałam gazet, nie słuchałam radia — po prostu byłam. Czasami cierpiałam z powodu
straszliwej samotności, choć powoli przyzwyczajałam się do swojego towarzystwa.
Łzy same płynęły mi po zapadniętych policzkach; nie miałam pojęcia, jak bardzo
są one zapadnięte, ponieważ wszystkie zwierciadła w tym domu były albo tak
brudne, że nie sposób było cokolwiek w nich dojrzeć, albo rozbite w drobny mak,
chociaż domyślałam się, że nie przypominam okazu zdrowia, więc nie szukałam
swego odbicia. Potrafiłam jednak ocenić, jak mogą wyglądać moje włosy — miały
już kilka dobrych milimetrów długości, ich barwa była kasztanowa, lecz tak
mocno wypłowiała, że z trudem mogłam odgadnąć, czy mam rację co do ich koloru. I
wciąż były bardzo słabe; często znajdowałam te małe, cieniutkie igiełki na
poduszce albo na podłodze pod parapetem, na którym często przesiadywałam. Rany
na dłoniach także się ładnie zagoiły, choć pozostały grube, wypukłe blizny. Był
to jedyny jaśniejszy punkt w moim obecnym życiu. Czasami zastanawiałam się, po
co w ogóle potrzebne były mi długie, piękne włosy i aksamitna skóra bez żadnej
skazy, skoro codziennie przymierałam głodem, a światło oświetlające przyszłość
gasło. W duszy miałam mrok i paraliżujący chłód, zupełnie jakby dementor był
moim Aniołem Stróżem i wysysał ze mnie szczęście oraz chęć do życia. Z dnia na
dzień coraz bardziej.
Dni
mijały powoli, jakby jakiś złośliwiec zatrzymał czas za pomocą zaklęcia. Za
dnia, kiedy coraz częściej padał deszcz, modliłam się o rychłe nadejście nocy.
A kiedy zapadał mrok, leżałam z szeroko otwartymi oczami, nie mogąc spać i
myśleć. Mój umysł przestał planować. Wciąż wydawało mi się, że na coś czekam,
lecz nie miałam pojęcia, na co. I chyba tylko to utrzymywało mnie przy życiu.
Przez te niezliczone minuty, które marnowałam na przewracanie się z boku na bok
w łóżku lub wałęsanie się po opustoszałych, pełnych kurzu i samotności
korytarzach, starałam się odsuwać od siebie wspomnienia. Gdyby ktoś ujrzał mnie
podczas moich codziennych wędrówek, śmiało mógłby pomyśleć, iż jestem duchem w
tej postrzępionej, wyblakłej szacie, z ziemistą, zapadniętą twarzą i sinymi
dłońmi, których nie powstydziłby się żaden nadgryziony nieboszczyk. Czasami
wydawało mi się, że coraz bardziej do nich się upodabniam. Do martwych.
Niepokoiłoby mnie to, gdybym nie miewała takich myśl zbyt często, jednak śmierć
i ciche błagania o nią zdawały się przepełniać moje i tak już marne,
przygnębiające życie. Dlaczego miałam istnieć, skoro tylko i wyłącznie leżałam
w łóżku, marząc o zakończeniu tego wszystkiego? Dla samej egzystencji? To nie
miało sensu. Ostatecznie sprowadzało się to do jednego: do śmierci.
Czułam, jak sierpień dobiega końca. Już
dawno straciłam poczucie czasu, nawet nie próbowałam liczyć dni od swojej
ucieczki z Hogwartu, ale pogoda z dnia na dzień stawała się coraz bardziej
paskudna, a atmosfera w rozpadającym się domu Riddle’ów przytłaczała, mimo że
mieszkałam tu tylko ja i Szaul. Minęły dwa magiczne miesiące od… od morderstwa JEGO, choć wydawało mi się, że ukrywałam
się już dwa lata. Czułam, że zaczynam tracić zmysły, więc mówiłam do kota.
Wielokrotnie zdawało mi się, że słucha moich słów i je rozumie, co jeszcze
bardziej utwierdzało mnie w przekonaniu, że wariuję.
Tymczasem zaobserwowałam u siebie pewne
zmiany, które zauważyłam już wcześniej, choć nie zwróciłam na nie większej
uwagi. Na przykład zaniknięcie utraty krwi miesięcznej tłumaczyłam rzadkimi i
nieregularnymi posiłkami, które do tego były podłe i zazwyczaj kiepskiej
jakości. Fatalnego samopoczucia nie musiałam wyjaśniać: życie w nieustającym
strachu, brak złota i towarzystwa wystarczyło, aby czuć się tak, jak ja w tej
chwili. Jednak kiedy tylko zauważyłam u siebie zaokrąglony brzuch (bardzo
widoczny z powodu skrajnego wychudzenia mego ciała) zaczęłam podejrzewać, że
nie może być to jeden z objawów jakiejś choroby, lecz coś o wiele gorszego, co
było mi teraz najmniej potrzebne. Kiedy myślałam, że nic gorszego nie może mnie
spotkać, nie brałam pod uwagę takiej ewentualności, że mogę być w ciąży. Bo
jak? Jakim cudem? Właściwie było to najgorsze, co mogło mnie w tej podłej
chwili spotkać. Mogłam zmarnować życie temu dziecku, które od pierwszego dnia
urodzenia będzie przegrane. Nic dobrego nie czeka go z taką matką jak ja.
Mogłam albo się poddać i po prostu zakończyć i tak już marny żywot, albo wziąć
się w garść, spróbować zawalczyć… Byłam czarownicą, można powiedzieć, że nawet
całkiem niezłą, jednak w obecnej sytuacji moje zdolności na nic się nie zdadzą,
ponieważ nie mogłam niczego przywołać, wyczarować bądź transmutować w coś, co byłoby
mi w tej chwili potrzebne. Nie potrafiłam logicznie myśleć. Starałam się tylko
nie myśleć, że noszę pod sercem dziecko osoby, która mnie zdradziła i oszukała.
Od kiedy zdała sobie sprawę z mojego obecnego stanu, obchodziłam się z sobą jak
najlepiej. Postanowiłam podjąć walkę. Byłam przecież Ślizgonką.
Na nowo odzyskałam chęć do życia. Mimo
tragicznej sytuacji, w której się znajdowałam, przepełniała mnie jakaś dzika radość,
której nie potrafiłam wytłumaczyć. Wiedziałam, że będzie mi naprawdę ciężko,
jednak dziecko… Mój Boże! W tej chwili wydało mi się czymś naprawdę cudownym! To
piękny dar, który został mi zesłany od Najwyższego, owoc naprawdę głębokiej
miłości. I teraz już nigdy nie będę sama. Chciałam dać mu tyle uczucia, aby nie
odczuło braku ojca, choć wiedziałam, że będę w nim już zawsze widzieć
Lockharta. Miałam już dla kogo żyć. Nie mogłam jednak przebywać wciąż w tym
chlewie, w tym… Bez podstawowych środków do godnej egzystencji. Musiałam
zwrócić się do kogoś z prośbą o pomoc. Kosztowało mnie to wiele nerwów i
strachu, myślałam o tym bez przerwy, nawet w nocy, gdy włamywałam się do
stodoły jednej z mugolskich rodzin i kradłam wywieszone do wyschnięcia skórki
chleba przeznaczone na paszę dla kurczaków. Nie mogłam narazić Snape’a na
niebezpieczeństwo, ale z dnia na dzień wzrastało zagrożenie życia mojego
dziecka, do którego zdążyłam się już bardzo przywiązać.
Pewnego pochmurnego wieczora udałam się
wraz z gotowym listem na mugolską pocztę. Nie potrzebowałam sowy, aby wysłać
wiadomość do czarodzieja. Na poczcie z pewnością pracowały osoby związane z
naszym światem, które wyłapywały listy zaadresowane do czarownicy bądź
czarodzieja. Wiedziałam, że to ryzykowne, ale bez wahania wrzuciłam podpisaną
kopertę do żółtej, rdzewiejącej skrzynki, w której znajdowały się dokładne dane
odnośnie czasu i miejsca spotkania, po czym szybko odeszłam, aby nikt mnie
tutaj nie zauważył. Wzięłam na poważnie obietnicę Snape’a dotyczącą ciągłej
gotowości, dlatego cierpliwie czekałam na najbliższy środowy wieczór, a czas
dłużył mi się w nieskończoność, mimo że to były tylko niecałe cztery dni.
Gdy nadeszła tak oczekiwana przeze mnie
godzina dwudziesta, bezzwłocznie udałam się do lokalnej karczmy. Czułam się
trochę nieswojo pośród tych wszystkich ludzi, mimo że było tam zaledwie sześciu
staruszków, nie mogłam też opanować ciągłego drżenia dłoni. Rozglądałam się
bacznie dookoła, jednocześnie starając się zwrócić na siebie jak najmniejszą
uwagę; w końcu ujrzałam znajomą sylwetkę mężczyzny odzianego w długą czarną
pelerynę, zwróconego twarzą w stronę wejścia. Siedział przy najbardziej
zacienionym stoliku, lecz kiedy podeszłam bliżej, wstał. Znów zadrżałam. Tych
ostatnich kilka stóp pokonałam niemalże biegiem, a gdy już byłam przy
profesorze, padłam mu w objęcia. Tak bardzo brakowało mi takiego kontaktu z
kimś, kto był po mojej stronie, że z całej siły przycisnęłam policzek do jego
piersi, a i Snape zdawał się być mile zaskoczony tym przyjacielskim powitaniem.
Jego ręce mocniej mnie oplotły, lecz kiedy on sam poczuł strukturę mojej
postury, szybko odsunął mnie na długość ramion; na jego twarzy pojawił się
wyraz zaskoczenia pomieszanego ze zniesmaczeniem. Widziałam, jak z
niedowierzaniem wodzi wzrokiem po moim ciele.
— Mój
Boże, wyglądasz jak wrak — wykrztusił w końcu.
W ogóle nie zdziwiła mnie jego reakcja.
Musiał to być dla niego szok, najpierw widuje mnie jako może trochę zbyt
ekscentryczną, ale raczej atrakcyjną, zdrową dziewczynę tryskającą
samozadowoleniem i pewnością siebie. Teraz zaś zastał coś na kształt więźnia
Auschwitz z króciutkimi, rzadkimi włosami sterczącymi niczym ciemne, zaledwie jednocentymetrowe
druciki. Twarz miałam niczym szary, brzydki pergamin, pod oczami sine wory, a
cała byłam koścista i jakby kanciasta, nieprzyjemna nawet dla siebie samej. Opadłam
na krzesło, nie odrywając od Snape’a zlęknionego wzroku. Byłam teraz zupełnie
innym człowiekiem i wciąż obawiałam się tego, co mi rzeknie.
— To
długa historia — odparłam, ubiegając jego pytanie. Westchnęłam ciężko. — Nawet
nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę. Tęskniłam za tobą, profesorze.
Snape wyciągnął rękę i uścisnął moje
zimne, suche dłonie w przyjacielskim geście. Uśmiechnęłam się lekko, a usta
miałam nieco zdrętwiałe, ponieważ tak dawno nie gościł na mojej twarzy wyraz
inny niż obojętność, że mięśnie musiały się skostnieć.
— Mary
Madeleine, musisz mi odpowiedzieć na jedno pytanie. — W jego głosie wyraźnie
zabrzmiał niepokój. — Ty go zabiłaś? Dlaczego?
Coś ścisnęło mnie w gardle. Już od
dawna czułam trwogę przed tym pytaniem, jednak wiedziałam, że w końcu będę
musiała wyznać mu prawdę. Tylko jemu mogłam zaufać i teraz tylko od niego zależało, co dalej się ze mną stanie, lecz kiedy
oczami wyobraźni ujrzałam ową scenę tuż przed dokonaniem zbrodni… Coś we mnie
pękło. To jedyne wspomnienie było kroplą, która przelała czarę. Jakaś żelazna
rękawica przeraźliwej słabości chwyciła mnie za gardło, spierzchnięte wargi
wykrzywiły się lekko, a łzy popłynęły rzewnie ze zwróconych gdzieś w kierunku
sufitu oczu.
— Weszłam tam, a on… on był z inną
kobietą — udało mi się wykrztusić. — Zrobił ze mnie idiotkę, a ja mu wszystko
powiedziałam… Kim jestem i w ogóle…
Ukryłam twarz w dłoniach i zaszlochałam
bezgłośnie, nawet nie starając się zapanować nad drżącymi ramionami. Snape
milczał, czekając, aż się uspokoję, a trwało to jakiś czas. Odezwał się dopiero
po dłuższej chwili:
— Nie musimy o tym rozmawiać. Ale
nie potrafię zrozumieć, dlaczego uciekłaś. Dlaczego żyjesz wśród mugoli w
takiej nędzy?
— Jak to? Dokonałam morderstwa,
wiem, że aurorzy wpadli na mój trop — wyszeptałam dziko wykrzywionymi wargami.
Jego idiotyczny brak zrozumienia
doprowadził mnie do szalonej irytacji. Ku mojej wściekłości, Snape uśmiechnął
się pobłażliwie. Rozpacz spowodowana wspomnieniem owej nocy natychmiast usunęła się, aby zrobić miejsce wściekłości.
— Ależ… Chyba trochę wszystko źle
zrozumiałaś. Aurorzy nie wpadli na żaden trop, w Proroku Codziennym zawsze piszą w sposób… nazbyt optymistyczny — rzekł. — Zresztą nawet, faktycznie zainteresowali
się… Z Azkabanu uciekł Syriusz Black. Jesteś bezpieczna.
Uniosłam głowę, oczy miałam szeroko
otwarte, a łzy wciąż lśniły na moich zapadniętych policzkach. Serce waliło mi w
piersiach, dłonie drżały okropnie, ogarnęło mnie jakieś niedobre podniecenie.
Informacja, którą przekazał mi Snape stawiała moje życie w zupełnie innym
świetle. Poczułam się jak idiotka, kiedy sobie uświadomiłam, że przez tak długi
czas ukrywałam się przed nikim. Tak naprawdę nikt mnie nie ścigał, mogłam bezkarnie
wejść nawet do Ministerstwa Magii, a nikt by tego nie zauważył. Przez te
wszystkie tygodnie żyłam jak zwierzę. Na próżno. Fakt, że udowodniłam sobie,
jak wiele mogę przetrwać okazał się w tej chwili całkowicie bezwartościowy.
— Byłam taka głupia — wyszeptałam
bardziej do siebie, niż do Mistrza Eliksirów.
— Ale gdybyś została, wszystko
mogło potoczyć się inaczej. Jesteś… dzielna.
Jego słowa zabrzmiały rozsądnie. To
jest fakt, miałam krew Lockharta na rękach, nerwy w strzępach, a skórę
naznaczoną piętnem Kaina… Nie trzeba być znawcą ludzkich zachowań, aby domyślić
się, że coś się zdarzyło. Gdybym nie uciekła, mogłabym tego żałować do końca
życia. Moja intuicja po raz kolejny mnie nie zawiodła.
— Ach, mam coś dla ciebie. — Zaczął
grzebać w wewnętrznej kieszeni szaty, po chwili zaś wyciągnął dwie koperty,
wyciągnął rękę i wręczył mi je. — Josephine jakimś
cudem wiedziała, że akurat do mnie
może się zgłosić. Poprosiła mnie, żebym przekazał ci te listy. I jeszcze to.
Na trzeciej kopercie znajdował się herb
Hogwartu oraz podpis Albusa Dumbledore’a. Od razu zorientowałam się, że są tam
moje wyniki z egzaminów. Zdrętwiałymi palcami ujęłam list, jakby był zrobiony z
kruchego szkła. Snape nie oczekiwał, że otworzę go w tej chwili, po prostu
przyglądał mi się uważnie z lekkim zaskoczeniem. Czułam, że właśnie na niego
mogłam liczyć, naprawdę cieszyłam się, że się spotkaliśmy. Byłam nierozsądna,
nie słuchając go. A przecież tyle razy mi mówił, że będę cierpieć, tyle razy
ostrzegał… Teraz jednak nie było już odwrotu, dokonałam wyboru, z którym nie
mógł się pogodzić.
— Muszę ci coś powiedzieć —
odezwałam się nieśmiało, a serce zabiło mi mocno w piersi. — Jestem w ciąży.
Jeszcze nigdy nie wyglądał na tak
zdziwionego, jak w tym momencie. Uniósł brwi, jego czarne, zazwyczaj zimne,
puste oczy zrobiły się okrągłe, a na czole pojawił się rządek poziomych
zmarszczek. Ja sama poczułam ulgę, że w końcu to z siebie wyrzuciłam, choć
trochę się obawiałam jego reakcji. Po dłuższej chwili krępującego, ciężkiego
milczenia Mistrz Eliksirów odezwał się:
— Cóż. Zaskoczyłaś mnie, choć nie
będę kłamał, że się tego nie spodziewałem. Jeśli byś potrzebowała pomocy… Możesz
na mnie liczyć, mimo że to jego dziecko.
— Nie potrzebuję pomocy,
powiedziałam ci tylko dlatego, że chcę, abyś wiedział — odparłam szybko,
prostując się gwałtownie.
Właśnie tego się obawiałam! Że będzie
chciał pomóc, ofiarować mi tę łaską, a później wypominać. Mężczyźni tacy
właśnie są. Na dodatek codziennie widząc moje dziecko, będzie myślał tylko o
Lockharcie, przez co będzie nieszczęśliwy. Oboje będziemy cierpieć, a po tym
wszystkim, co przeszłam po ucieczce z Hogwartu, nie chciałam go
unieszczęśliwiać. Zwłaszcza jego.
— Nie pozwolę ci samej w tym
tkwić, nawet sobie nie wyobrażasz, ile czasu i energii pochłania wychowanie
dziecka, nie mówiąc już o złocie. — Jego głos zabrzmiał tak, jakby on sam
tłumaczył coś wyjątkowo tępej uczennicy. Chyba zapomniał, że skończyłam już
szkołę i nie jest już moim wychowawcą, a on sam nigdy nie miał do czynienia z
małym dzieckiem.
— To prawda, nie wiem, ale nie jestem słaba. Potrafiłam poradzić
sobie bez złota, a teraz jestem wolna, w depozycie mam jeszcze oszczędności,
które zostawiła mi matka. — Ja także odpowiedziałam mu z większą energią.
Poczułam, że na nowo odzyskuję siebie. Powróciła pewność siebie i charakter. —
Dziękuję za spotkanie i w ogóle za to, że jako jedyny się mnie nie wyparłeś, ale
poradzę sobie sama. Muszę spróbować, nikt za mnie nie wydorośleje.
Nie chciałam już kontynuować tej
rozmowy. Wiedziałam, że jeśli Snape powie jeszcze choćby słowo, ulegnę. Tak
naprawdę chciałam, aby mi pomógł. Tęskniłam za nim, w sercu bolało mnie, kiedy
wstawałam szybko od nieheblowanego, brudnego stołu, lecz musiałam nauczyć się
żyć bez niczyjej pomocy. Teraz to wiedziałam, że nikt za mnie życia nie
przeżyje, poza tym nie chciałam z nikim się wiązać, a było jasne, czym się
skończy wielce szlachetna pomoc Severusa Snape’a. Drugiej zdrady nie
potrafiłabym znieść. Teraz nie mogłam już ufać żadnemu mężczyźnie. Im więcej o
tym myślałam, tym większe miałam pragnienie, aby dopaść tę dziewczynę, która po
części przyczyniła się do mojego upadku. Do dzisiaj nie mogłam nawet o tym
marzyć, lecz teraz, kiedy okazało się, że mogę nareszcie normalnie żyć, stało
się do bardzo realne.
Wybiegłam z baru i tak szybko ruszyłam
w stronę majaczącego w oddali budynku, jak tylko byłam w stanie. Snape nigdy by
mnie nie gonił, to było oczywiste, a ja nie uciekałam przed nim. Snape się z
tym pogodził. Chciałam jak najszybciej opuścić to miejsce i zacząć nowe życie.
Kiedy wśliznęłam się do kuchni, na
blacie stołu zastałam siedzącego Szaula. Wyglądał tak, jakby mnie oczekiwał. Miałam
do załatwienia jeszcze jedną sprawę. Szybko usiadłam pod ścianą i rozerwałam
kopertę, w której znajdowały się moje wyniki. Serce waliło mi w piersi jak oszalałe,
kiedy wygładzałam dłonią złożony pergamin.
Okropnie
Wyczerpujące Testy Magiczne
Mary
Madeleine Lucie Francis otrzymała następujące stopnie:
Obrona
przed czarną magią — Wybitny
Zaklęcia
— Powyżej Oczekiwań
Transmutacja
— Powyżej Oczekiwań
Eliksiry
— Wybitny
Numerologia
— Wybitny
Zielarstwo
— Powyżej Oczekiwań
Opieka
nad magicznymi stworzeniami — Zadowalający
Widząc stopnie z poszczególnych
przedmiotów, poczułam przepełniającą mnie cudowną lekkość i słodką ulgę. Dzięki
tej niepozornej karteczce mogłam dostać pracę i nareszcie zacząć się utrzymywać.
Mogłam powiedzieć, że Snape, przynosząc mi potajemnie ten list, uratował mnie.
___________
No, wróciłam już sobie z Warszawy, więc
dodaję rozdział. Boże, takie uczulenie mnie dziś złapało… już myślałam, że nie
przepiszę tego rozdziału, ledwo na oczy widzę, więc jakby się znalazły jakieś
literówki czy coś, to dajcie znać xD I jak tam, ja już mam wakacje, choć
zbliżają się powoli egzaminy na studia, a u Was? Pewnie jeszcze szkoła? xD
PS:
Przepraszam, że wczoraj nie dodałam tego rozdziału, ale coś się zepsuło i nie
mogłam nic opublikować. :<
~Blackie.
OdpowiedzUsuń12 czerwca 2013 o 20:49
Rozdział jak zwykłe- świetny! Oby to nie było dziecko Lockharta, proszę ._.
Mary Madeleine się tak chowała, a tu się okazuje, że nawet jej nie szukają xD Dobrze, że spotkała się z Snape’m. Oni razem są tacy fajni <3 Znaczy osobno też..
Nie mam weny na komentarze xD
~Blackie.
Usuń12 czerwca 2013 o 20:49
I jeszcze piękny szablon *-*
12 czerwca 2013 o 21:12
UsuńHue hue, spoko, będzie w następnym rozdziale spoiler (ale będzie tak ukryty w rozdziale, że tylko ci, którzy dokładnie przeczytają, znajdą go), ale spoko, to będzie link xD
Caitlin
OdpowiedzUsuń24 czerwca 2013 o 10:33
Nadrabiam!
Aż mnie ciary przechodziły, jak czytałam opisy wyglądu Mary Madeleine… Brr. Rzeczywiście, wrak człowieka.
Cieszę się, że chociaż Snape jest gotów jej pomóc, skoro nie ma nikogo…
24 czerwca 2013 o 15:04
UsuńNo no, czytanie czytaniem, a kiedy u CIEBIE rozdział? ;>
~Caitlin
Usuń24 czerwca 2013 o 17:11
Ponieważ koncertowo wszystko zepsułam, to zastanawiam się czy nie zrobić wielkiego Time Skip. :)
24 czerwca 2013 o 17:23
UsuńA po cooo? xD
~Shirru
OdpowiedzUsuń29 czerwca 2013 o 16:43
Fajnie się czyta, masz przyjemny styl pisania, historia też ciekawa, wciąga :3
Zapraszam na http://bez-zapowiedzi.blogspot.com/ :>