Lockhart ocknął się
momentalnie. Na jego zaspanej twarzy pojawił się wyraz zdziwienia. Czułam satysfakcję
za każdym razem, kiedy udawało mi się wywołać to zdumienie.
— Mary Madeleine,
jestem mile zaskoczony — mruknął, uśmiechając się w taki sposób, że ujrzałam
jego wszystkie, olśniewająco białe zęby.
Wszystkie lampy były
całkowicie zgaszone, jedynie w kominku tliły się ostatnie pomarańczowe
płomienie, nie dostarczając ani odrobiny ciepła, lecz światło — owszem. Dzięki
niemu wiedziałam całkiem dokładnie twarz mego kochanka, z którym za moment
miałam zespolić się w gorącym akcie miłości.
*
Nie mam pojęcia,
dlaczego tak nagle podjęłam decyzję o odwiedzeniu Gilderoya tej nocy. Nie
planowałam tego. Być może odczuwałam swego rodzaju… wyrzuty sumienia z powodu
ostatnio tak bliskich kontaktów z Poncjuszem? Byliśmy dla siebie tylko i
wyłącznie przyjaciółmi; choć przez pierwsze trzy, cztery lata w Hogwarcie nie
pałaliśmy do siebie zbytnią sympatią, kiedy już podrośliśmy i trochę
wydorośleliśmy, staliśmy się powoli dobrymi kumplami. I tylko tyle. Wiedziałam
jednak, że Lockhart chciałby mieć mnie na wyłączność, nie tolerował moich znajomości.
Czasami wydawało mi się, że bywał zazdrosny nawet o Josephine. Ale przymykałam
oczy na jego niedorzeczne zachowanie, ponieważ w stu procentach mu ufałam i
byłam święcie przekonana o jego wierności.
Nie nadeszła nawet godzina
szósta, kiedy wymknęłam się z sypialni nauczyciela obrony przed czarną magią.
Lockhart spał tak mocno, że nawet się nie poruszył, kiedy wstawałam. Byłam bardzo
zmęczona, czułam piasek pod powiekami i wciąż ziewałam, ale wystarczył łyk
granatowego, połyskującego złotymi gwiazdkami eliksiru, abym odzyskała dobry
humor i witalność. Och, ta mikstura była mi pomocna po wielu, bardzo wielu
imprezach odbywających się w pokoju wspólnym Ślizgonów, na które tak często
zezwalał Snape… Raz nawet udało mi się wcisnąć na „przyjęcie” w salonie
Krukonów. Nigdy nie widziałam, aby ktoś ukradł tyle ognistej whisky. Kto jak
kto, ale mieszkańcy domu szlachetnej Roweny Ravenclaw potrafili podstępem
wydębić od skrzatów domowych tak mocny alkohol.
Gdy wracałam do lochów
uśpionymi korytarzami, towarzyszyło mi nieco jeszcze surowe, lecz przyjazne
słońce. Niedziela zapowiadała się pogodna i spokojna, jednak wiedziałam, że nie
będzie mi daje jej posmakować. Aby nie marnować czasu, rozsiadłam się w salonie
z różnego rodzaju książkami i rozpoczęłam powtórkę z eliksirów.
Przeglądałam właśnie
notatki z trzeciej klasy, kiedy do salonu zaczęli schodzić się wciąż nieco
zaspani Ślizgoni. Była wśród nich Josephine. Usiadła obok mnie i zaczęła
kartkować podręczniki do zaklęć, trąc zapuchnięte oczy.
— Rzygam już tym… Nie mogę uwierzyć, że
egzaminy są już za cztery tygodnie. Co ja robiłam wcześniej?! Mogłam się uczyć,
ale nie, ja wolałam zajmować się pierdołami! — jęczała.
— Z ust mi to
wyjęłaś, moja droga. Subtelnie i z klasą. Ale jest jeden plus — odparłam,
wzruszając ramionami. — Będziemy mieć później dużo wolnego czasu, żeby móc go
zmarnować na wyśmiewanie piątaków. W końcu SUMy też się zbliżają…
Pół godziny później w
salonie zrobiło się tak gwarno, że nie dało się już uczyć, dlatego spakowałyśmy
książki i udałyśmy się do Wielkiej Sali. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak
bardzo jestem głodna. Usiadłyśmy przy stole Ślizgonów, gawędząc wesoło i
ciesząc się z chwili przerwy. Wszystko dobre, byle się nie uczyć. Zupełnie
zapomniałam o tym, co zrobiliśmy w nocy w skrzydle szpitalnym, przypomniałam
sobie o tym dopiero w momencie, kiedy ujrzałam Minerwę McGonagall. Byłam
ciekawa, czy ktoś już zorientował się, że coś jest nie tak. Chciałam podzielić
się z Josephine moimi przemyśleniami, ale bałam się, że ktoś może podsłuchać,
więc milczałam, żując powoli kawałek bułki z miodem.
Po śniadaniu wróciłyśmy
do dormitorium, aby kontynuować naukę, lecz nie było nam dane dłużej zagrzać
tam miejsca. Przynajmniej mnie. Ledwo usadowiłam się wygodnie w jednym z
ukrytych w głębi pokoju fotelu, do salonu Ślizgonów wpadł profesor Snape. Nie
wiedzieć, dlaczego, ale byłam pewna, że szuka właśnie mnie. Na jego twarzy malował
się chłodne opanowanie, które zwiastowało tylko jedno — szlaban. Zatrzymał się w
połowie pokoju wspólnego, patrząc na mnie bez cienia emocji w pustych, czarnych
oczach.
— Panno Francis,
proszę za mną — rzekł, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł, łopocząc swoją
codzienną, czarną peleryną.
Wymieniłam zaskoczone,
pełne niepokoju spojrzenia z przyjaciółką, po czym wstałam i ruszyłam za
profesorem, choć tego dnia wolałabym nie spotykać się z nim sam na sam.
Dogoniłam go dopiero w długim, wąskim korytarzu przyozdobionym czaszkami, który
prowadził do wyjścia z dormitorium. Nauczyciel szedł tak szybko, że musiałam
biec, aby dotrzymać mu kroku. Nie odezwał się do mnie ani jednym słowem, dopóki
nie znaleźliśmy się w jego gabinecie.
— Profesorze,
możesz mi wyjaśnić…
— To ty mogłabyś mi powiedzieć, co to ma
znaczyć — zapytał spokojnie, lecz w jego głosie czaiła się dobrze słyszalna
groźba. — Nawet nie próbuj kłamać. Co ci strzeliło do głowy, żeby zakradać się
w nocy do skrzydła szpitalnego i podmieniać eliksiry? Chcesz, żeby Dumbledore
się o tym dowiedział? Dziewczyno, wyrzuci cię ze szkoły, chcesz tego?
— Ależ… Profesorze,
nie róbmy z tego takiego dramatu, pani Pomfrey przywróci ich do dawnych form w
sekundę, a łóżka można poodwracać. To tylko głupi żart. Zresztą to z łóżkami
wymyślił Poncjusz…
Snape westchnął ciężko i
zaczął krążyć po pokoju. Spodziewałam się kolejnych wywodów, ale zauważyłam, że
gniew nieco ustąpił, a na jego miejsce wkradł się niepokój. Ja również zaczęłam
się tym denerwować, gdyż jeszcze nigdy nie widziałam go tak zmartwionego.
Czyżby dyrektor już o wszystkim wiedział?
— To było bardzo
nieodpowiedzialne, jesteś prefektem, powinnaś dawać innym przykład, a nie
grasować nocą po szkole razem z Foxy i Lestrange'em — warknął, teraz już nie
kryjąc swojego zirytowania. — Romansujesz z Lockhartem, zakradasz się do
skrzydła szpitalnego, krzywdzisz spetryfikowanych… Co ty sobie myślisz? Jeszcze
jeden wybryk i o wszystkim powiem dyrektorowi, przyrzekam.
Umilkł, a jego szata na
piersiach unosiła się w szybkim, acz miarowym oddechu. Jeszcze przez chwilę
patrzyłam na niego z wysoko uniesionymi brwiami. Osłupiałam. Jeszcze nigdy tak
na mnie nie nakrzyczał, zawsze był do mnie bardzo przyjaźnie nastawiony. A
jeśli już zdarzyło mu się jakoś zwrócić mi uwagę, robił to w dość dyskretny
sposób. Poczułam się jak idiotka.
— Przepraszam, nie
wiedziałam, że tak zareagujesz — przemówiłam w końcu, choć wcale nie czułam
wyrzutów sumienia z tego powodu. — Ty też mógłbyś wyluzować. Nic takiego się
nie stało. Chyba nie dasz mi szlabanu, co?
Uśmiechnęłam się do
niego przyjaźnie, przepraszająco i patrzyłam na niego wielkimi, szczenięcymi
oczami, dopóki twarz mu się nie rozluźniła, a gniew w oczach przygasł.
Wiedziałam, że tego dnia miałam już nad nim przewagę. Przez chwilę wyglądał na
nieco zamyślonego, poruszył się tak, jakby chciał chwycić mnie za rękę, ale w
końcu odwrócił wzrok i cofnął się, mówiąc:
— Tylko mnie na
tobie zależało. Odejdź stąd.
Chciałam mu coś na to
odpowiedzieć, już nawet otworzyłam usta, aby to uczynić, ale on spojrzał na
mnie spode łba. W jego oczach dojrzałam niebezpieczny błysk, więc szybko się
wycofałam i odeszłam, tak, jak sobie tego życzył.
Szłam szybko, serce tłukło
mi się o żebra, a dudnienie kroków odbijało się echem od kamiennych ścian
lochu. Ulżyło mi, że Severus znowu puścił płazem mój nocny występek, lecz po
tym, co powiedział, poczułam się bardzo samotnie. Kolejny raz wypełniły mnie
wątpliwości związane z podjętą jakiś czas temu decyzją.
W dormitorium Ślizgonów
czekała na mnie Josephine. Na jej okrągłej twarzy malował się niepokój, a ona
sama siedziała sztywno na wytartej, skórzanej sofie z książką leżącą na
kolanach. Spoczęłam obok niej, starając się pokazać, że zupełnie nic się nie
stało, choć wciąż czułam się dziwnie po oskarżycielskich słowach nauczyciela.
— Snape o wszystkim
wie — mruknęłam, zerkając na gapiących się na nas bezczelnie drugoroczniaków.
Odwróciłam w ich kierunku głowę i w niezwykle dojrzały sposób pokazałam im
język, po czym kontynuowałam: — Był wściekły jak pies, ale nikomu nie powie o
tym, co zrobiliśmy. Mówiłam, że nic się nie stanie?
— No tak —
stwierdziłam, kręcąc młynki palcami. — To była świetna zabawa, ale nie róbmy
tego więcej. Nie zniosę więcej takiego strachu.
Skinęłam w milczeniu
głową i odetchnęłam głęboko, aby uspokoić wciąż szybko bijące serce. W tym
czasie nadszedł, jak się można było tego zresztą spodziewać, Poncjusz. Wypełniło
mnie przyjemne ciepło, gdy go ujrzałam, ponieważ chciałam go o coś zapytać.
Kiedy tylko się do nas zbliżył, natychmiast powstałam, a w żołądku poczułam nieprzyjemny
węzeł. Trochę się denerwowałam, gdyż wiedziałam, że nie będzie to łatwa
rozmowa.
— Dobrze, że jesteś
— odezwałam się, zanim Lestrange zdążył się przywitać. — Pogadamy?
Poncjusz wymienił z
Josephine zaskoczone spojrzenia, ale uśmiechnął się uprzejmie i rzekł:
— Ależ tak, proszę.
Udał się za mną w stronę
wyjścia, jednak ja nie opuściłam dormitorium, tylko zatrzymałam się na końcu
wąskiego korytarza i utkwiłam na chwilę wzrok w czaszkach tkwiących w suficie.
Poncjusz również przystanął i oparł się z jakąś przedziwną gracją o ścianę,
oczekując tego, co miałam mu do powiedzenia.
— O co chodzi? — zapytał,
patrząc na mnie z uprzejmym zainteresowaniem. Odetchnęłam
szybko, aby dodać sobie odwagi, po czym wypaliłam:
— To głupie, ale
odniosłam takie wrażenie… Czy ja ci się podobam?
Lestrange uśmiechnął
się.
— Och, nie. To
znaczy… Jesteś ładna i pociągająca, ale tylko się przyjaźnimy. Chyba — odparł,
co przyjęłam z ulgą, choć poczułam się głupio.
- Całe szczęście. Bo
wczoraj w skrzydle szpitalnym wydawało mi się… I Josephine nakładła mi do głowy
jakichś głupot… Dlatego wolałam się upewnić, żeby nie wywołać w tobie… No
wiesz. Też chcę się tylko przyjaźnić.
— Przepraszam,
jeśli wywołałem u ciebie niepokój, po prostu chciałem się jakoś do ciebie
zbliżyć, aby ci to w końcu powiedzieć. — Dał mi znak ręką, bym się do niego
zbliżyła. Kiedy to uczyniłam, wyszeptał mi do ucha: — Od dawna wiem o
wszystkim. O twoim pochodzeniu oraz o przeszłości. Już jakiś czas zbierałem się
na odwagę, żeby ci to wyznać.
Poczułam się tak, jakby
ktoś uderzył mnie w twarz z otwartej dłoni. Jego słowa po części przeraziły
mnie i rozwścieczyły, poczułam się zdradzona, oszukana… Odskoczyłam od niego,
jednak nie zauważyłam kamiennych drzwi tuż za sobą, więc uderzyłam w nie
plecami. Z mojej piersi wyrwał się zduszony okrzyk.
— Josephine ci
powiedziała! — wysyczałam, mrużąc oczy.
Miałam ochotę krzyczeć i
kopać wszystko, co znalazłoby się w moim zasięgu, łącznie z Poncjuszem, którego
w tym momencie nienawidziłam całym swoim sercem. Nie mogłam uwierzyć w zdradę
przyjaciółki.
— Mary Madeleine,
spokojnie, nic mi nie powiedziała, musisz bardziej jej zaufać. — Głos Poncjusza
był cichy i uspokajający, lecz na niewiele się to zdało. — Wiem o tym od wielu
lat, a powiedział mi ojciec Dracona. Lucjusz Malfoy był jedną z niewielu osób,
której Czarny Pan wyjawił ten sekret. Jestem pewien, że później tego żałował, gdyż
Lucjusz nie jest dobrym powiernikiem.
— Dlaczego
trzymałeś to w tajemnicy przez te wszystkie lata? — zapytałam z pretensją, choć
gniew nieco zelżał. — Czy poza tobą i Malfoyem ktoś o tym wie?
— Masz na myśli
Dracona i Narcyzę? Nie, możesz być spokojna.
Kiedy tak do mnie mówił,
zdawał się dobrze bawić moim niepokojem. Dla niego to była śmieszna sytuacja,
lecz dla mnie znaczyło to jedno: większy krąg osób, które mogły zdradzić moją
tajemnicę. Czułam, że wszystko wymyka mi się spod kontroli, a za chwilę nie
będę już potrafiła zapanować nad rozszerzającą się grupą osób, które wiedzą,
kim naprawdę jestem.
— Jeżeli ktoś dowie
się o tym od ciebie, to… to…
— Nie martw się,
jesteś bezpieczna — przerwał mi i poklepał mnie otwartą dłonią po ramieniu, a
zrobił to trochę zbyt mocno, bo kolana ugięły się pode mną lekko. — Możesz na
mnie liczyć.
Uśmiechnął się
przyjacielsko i szarpnął głową w kierunku salonu, dając mi tym samym znak, abym
wróciła do Josephine. Wciąż czułam się bardzo zaniepokojona, a ja zastanawiałam
się, jak mam o tym wszystkim powiedzieć przyjaciółce. W takich sytuacjach
marzyłam o jak najszybszym opuszczeniu Hogwartu.
*
Coraz więcej czasu
spędzałam w bibliotece nad książkami, co bardzo nie podobało się Lockhartowi.
Zachowywał się jak wiecznie niezadowolone, rozpieszczone dziecko, co często
mnie denerwowało, choć było też na swój sposób urocze. Wiedziałam, że było to
spowodowane miłością i troską o mnie.
— Kto by pomyślał,
że tak ci pilno do nauki, zaniedbujesz mnie — odezwał się, kiedy siedziałam u
niego w gabinecie i czytałam podręcznik do numerologii.
Przysunął się do mnie,
wysunął mi z dłoni książkę i zaczął całować moją twarz. Uśmiechnęłam się
pobłażliwie i przymknęłam oczy.
— Przestań, muszę
się skupić — mruknęłam niezbyt przekonująco, na co Gilderoy nie raczył
odpowiedzieć.
Objął mnie ramieniem,
nie odrywając ust od moich warg. Obdarzał mnie gorącymi pocałunkami, które
sprawiły, że zupełnie zapomniałam o bożym świecie. W końcu odsunął się ode
mnie, a jego wielkie, lazurowe oczy lśniły od nadmiaru emocji. Uśmiechnęłam się
ciepło i czule, tak, jak jeszcze nigdy do nikogo się nie uśmiechałam. Sama
siebie nie poznawałam.
— Mary Madeleine,
nigdy nie opowiadałaś mi niczego o twojej rodzinie — rzekł, gładząc delikatnie
moje dłonie.
— To proste. Nie
mam rodziny — odparłam, wzruszając lekko ramionami.
— Ale musiałaś mieć
kiedyś matkę… ojca… Musieli być czystej krwi, bo nie byłabyś teraz w
Slytherinie — dodał.
Odwróciłam wzrok,
starając się na niego nie patrzeć. Coraz częściej kusiło mnie, aby powiedzieć
mu o wszystkim. Wiedziałam, że będzie kolejną osobą, która może wyjawić mój
sekret. Przynajmniej teoretycznie. Od kiedy dowiedziałam się o tym, że Poncjusz
już wiele lat temu poznał moją tajemnicę, bardzo obawiałam się zdemaskowania.
Tylko ten strach powstrzymywał mnie przed wyznaniem Lockhartowi prawdy.
Wiedziałam, że w końcu będę musiała mu o wszystkim powiedzieć, lecz chciałam
być całkowicie pewna jego uczuć i wierności.
— Nie wiem, co się
z nimi stało, wychowałam się w sierocińcu. Nigdy ich nie poznałam i nigdy o
nich nie słyszałam.
— A czy… Czy byli
śmierciożercami?
Poczułam, że robi mi się
ciepło, a wściekłość ogarnia moje serce. Zerwałam się z krzesła i wyrwałam
swoje dłonie z uścisku Lockharta, który skrzywił się i otworzył szeroko oczy.
Na moją twarz wystąpiły gorące rumieńce, a włosy zapłonęły czerwienią.
— Skąd te pytania? Co
to za przesłuchanie? — zawołałam donośnie, krzyżując ręce na piersiach.
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę wyjścia, mówiąc: — Odezwij się do
mnie, jak minie ci nastrój na odpytywanie.
Zanim zdążył cokolwiek
na to odpowiedzieć, ja już zatrzasnęłam za sobą drzwi i energicznym, gniewnym
krokiem zeszłam na dół, aby znaleźć sobie jakieś odludne, spokojne miejsce do
nauki. Myślałby kto, że z Lockharta jest taki troskliwy opiekun. To nie był
czas, aby poznał prawdę.
*
Po aresztowaniu Hagrida
i usunięciu Dumbledore'a w zamku zapanowała naprawdę ponura i grobowa
atmosfera. Choć dyrektor nigdy nie budził we mnie zaufania czy sympatii,
przeżyłam prawdziwy szok, kiedy okazało się, że jakiś imbecyl postanowił
wydalić go ze szkoły. Kto jak kto, ale tylko Albus Dumbledore mógł jakoś
zapanować nad przerażonymi mieszkańcami Hogwartu. Nauczyciele towarzyszyli nam
przez prawie cały czas, który spędziliśmy poza dormitoriami. Nie tylko
profesorowie, ale i uczniowie wciąż chodzili przygnębieni i napełnieni strachem.
Nie przeszkadzało mi to, lecz czułam się znudzona, ponieważ w szkole
praktycznie nic się nie działo. Miało to swoje plusy, gdyż miałam więcej czasu
na naukę i nic mnie nie rozpraszało. Lada dzień miały nadejść egzaminy, których
obawiałam się coraz bardziej.
— Jeszcze tylko
kilka dni i będzie po wszystkim — powiedziała Josephine. Szukała jakichś
pozytywów w owej rozpaczliwej sytuacji, w której znaleźli się wszyscy
siódmoklasiści. — A w ostatni dzień bal pożegnalny.
— Nie byłabym tego
taka pewna — mruknęłam, pochylona nisko nad notatkami z eliksirów z szóstej
klasy. — McGonagall odwoła bal, jeśli Dumbledore nie wróci.
Josephine nie
skomentowała tego, tylko przysunęła sobie bliżej wypaloną już prawie do końca
świecę. Było mało prawdopodobne, że profesor McGonagall, która obecnie zastępowała
Dumbledore'a na stanowisku dyrektora, zezwoli na bal. Dwójka uczniów należących
do jej domu leżała spetryfikowana w skrzydle szpitalnym, a pomocy próżno było
szukać.
Egzaminy rozpoczęły się
zaraz po śniadaniu we środę o godzinie dziewiątej. Siódmoklasiści rozpoczynali
owutemy, dwa dni później piątoklasiści mieli SUMy, natomiast reszta uczniów
musiała czekać do końca czerwca. Josephine udała się do biblioteki, aby
powtórzyć coś przed popołudniowym egzaminem z zaklęć, ja zaś wyruszyłam do
Wielkiej Sali na test z numerologii. Od zawsze bardzo lubiłam ten przedmiot, a
nauka nie sprawiała mi żadnych trudności, dlatego z egzaminu wróciłam w całkiem
niezłym humorze. W dormitorium panował prawdziwy chaos. Uczyli się nie tylko
siódmoklasiści, ale i uczniowie z młodszych klas. Nie było to dla mnie jednak
czymś zaskakującym, ponieważ co roku działo się tak samo.
*
Ostatni egzamin
(praktyczny z transmutacji) zakończył się w następny wtorek o godzinie
osiemnastej. Opuściłam Wielką Salę z lekkim sercem i uśmiechem na twarzy.
Czułam, że nie poszło mi tak dobrze, jakbym sobie tego życzyła, ale nie
przepadałam za tym przedmiotem, dodatkowo rozpierała mnie radość z powodu
zakończenia owutemów. Wyniki testów mieliśmy poznać dopiero na wakacjach,
dlatego mogliśmy poddać się teraz błogiemu lenistwu. Oczywiście lekcje nadal
trwały, gdyż stopnie nie były jeszcze wystawione, dlatego frekwencja była
stuprocentowa. Zwłaszcza na eliksirach, gdzie profesor Snape grasował w
lochach, radując się z niepokoju swoich uczniów.
Mimo plotek, które
krążyły wśród siódmoklasistów, profesor McGonagall nie odwołała balu. Został
wynajęty jakiś klasyczny, elegancki zespół, zamówiono także w Czterech Miotłach
całe mnóstwo pitnego miodu i innego alkoholu. Razem z Josephine uknułyśmy
niezwykle głupi, dziecinny plan. Chciałyśmy pójść na ten bal razem, aby
ostatnie chwile w Hogwarcie mocno i przyjemnie zapadły nam w pamięci. Poza tym
nikt nas nie zaprosił, więc w ten sposób mogłyśmy ukryć to małe rozczarowanie.
— Jak myślisz, czy
do twarzy mi w tym fraku? — zapytałam następnego dnia, przeglądając się w
lustrze.
Kilka dni wcześniej
dostałam paczkę ze sklepu madame Malkin zawierającą fioletowy, błyszczący frak
oraz lśniące, śliwkowe, skórzane męskie lakierki. Bal miał zacząć się za jakieś
pół godziny, a wszyscy siódmoklasiści przygotowywali się do niego z największą
starannością.
— Powinnaś tak
chodzić na co dzień — zadrwiła Josephine, która miała już na sobie fioletową
suknię z identycznego materiału.
Teraz podkręcała sobie
włosy różdżką, przyglądając się tej czynności w małym, prostokątnym
lustereczku. Ja nie musiałam martwić się dziś o fryzurę. Moje włosy były teraz
czarne, sięgające zaledwie ramion i zaczesane do tyłu. Dla lepszego efektu
przygładziłam je czarodziejskim, pachnącym żelem. Wyglądałam jak nieco
zniewieściały chłopiec z pomalowanymi szkarłatną szminką wargami. Byłam
naprawdę ciekawa, co powie na to Lockhart, z którym zresztą pogodziłam się tuż
przed egzaminami. Postanowiliśmy razem spędzić noc po balu. Wiedziałam, że
powinnam była zachować się konsekwentnie, lecz po prostu miałam do niego
słabość i nie potrafiłam mu odmówić.
___________
Już niedługo kończę
"Komnatę Tajemnic". A kiedy to zrobię, nie będę już tak często
nawiązywać do fabuły HP. Postaram się jednak, aby nie wiało nudą. Dedykacja dla
Atramentowej. :*
Ta_Oryginalna
OdpowiedzUsuń1 grudnia 2012 o 18:18
Wiesz jak bardzo mnie zdezorientowałaś?. ;D Patrze na nagłówek, a tam -> Maria Magdalena. Ja już szczęśliwa, bo uwielbiam tą.. Nie. Nie uwielbiam, a fascynuje mnie jej historia. O tak. ;] Zabieram się do czytania ostatniego rozdziału i trafiam na nazwisko ‚Lockhart’.. Rozwijam listę z notkami a tam „pod Poncjuszem Piłatem.” Ale nic. Wracam dalej do czytania.. I okazuje się dzięki Bogu że to jednak potterowskie opowiadanie. Chociaż szczerze mnie zdziwiłaś bo nie często spotyka się rozdziały w których główna bohaterka jest ślizgonem, prefektem i w dodatku działa n niekorzyść spetryfikowanych uczniów. Wstyd mi się przyznać ale nawet czekałam aż dojdę do sceny pocałunku panny Francis ze Snapem. Wiem, wiem. Nie bij. ;D Ot. Moja zboczona wyobraźnia.Ok.. Moim zdaniem piszesz świetnie, oby tak dalej. ;) Możesz dawać mi znać gdy pojawi się nowy rozdział? I jeśli chcesz to dodam Cię do linków. ;)http://lily-ev.blog.onet.pl/
1 grudnia 2012 o 19:18
UsuńJeśli chcesz dodać mnie do linków, to ja uczynię to samo xD Moje opowiadania raczej są tak skomplikowane, więc to nic zaskakującego, że pojawia się w jednym z nich osoba Marii Magdaleny xD Zaczynam się bać. Albo gdzieś zostawiłam zeszyt, albo masz dar czytania w myślach osób przez internet xD
~Marzycielka
OdpowiedzUsuń5 grudnia 2012 o 18:47
No i wyjaśniała się sprawa z Poncjuszem. Uff, już myślałam, że to kolejny adorator…Nadałaś postaci Snape’a nowego tragizmu – znów jest zakochany w dziewczynie, która nie odwzajemnia jego uczuć, ale mimo tego stara się jej pomagać. Oh…<3Podobało mi się, że Lockhart odważył się zadać pytanie o rodziców MM. Widać uznał, że ona mu już ufa i liczył na materiał do książki, a tu dziewczyna urządziła awanturę ;) Ale jej zachowanie tylko potwierdza, że coś jest nie tak z jej pochodzeniem, a Lochhart jeszcze bardziej się nakręci na odkrycie prawdy ;)Hah, kapitalny pomysł z tym przebraniem się na bal. Jak sobie wyobraziłam MM w wersji zniewieściałego młodzieńca we fraku…:PPozdrawiam.
5 grudnia 2012 o 19:19
UsuńÓw pomysł z kostiumem mam z „Wrednych dziewczyn”, ta lesbijka była ubrana podobnie, stwierdziłam, że to całkiem ciekawe. Jakby mi nie było szkoda włosów, to bym ubrała się podobnie na moją szybko zbliżającą się studniówkę. Snape może nie jest zakochany, ale raczej zależy mu na Mary Madeleine. Lockhartowi też, no już nie patrzmy na niego tak, jak na jakiegoś gnojka, który wykorzystuje ludzi xD
Ta_Oryginalna
OdpowiedzUsuń10 grudnia 2012 o 19:32
Hmm.. Dodałam Cię do linków. ;) I przepraszam za opóźnienie, ale nie miałam ostatnio dostępu do komputera. ;PNowa notka na lily-ev.blog.onet.plPozdrawiam .;*
11 grudnia 2012 o 18:13
UsuńZnam ten ból, sama w końcu muszę dzielić komputer z bratem :<