— Kurwa, człowieku, dobrze się
czujesz?
Cała ociekałam mrożoną herbatą, do tego
ogromna, ciężka szklanka roztrzaskała się na moim karku, tłukąc boleśnie moje
wystające kręgi. Na czubku głowy miałam plasterek cytryny, a oczy
zaklajstrowała mi lepka ciecz. Stojący za mną starszy mężczyzna otrzepał mnie z
resztek szkła.
— Co się pani tak piekli, to tylko
herbata — mruknął.
Kiedy otarłam z twarzy herbatę,
zlustrowałam mego oprawcę. Wyglądał wyjątkowo nieprzychylnie. Jego lekko
podkręcona, stalowoszara kozia bródka wydała mi się szczególnie odpychająca,
choć jeszcze większą niechęć wzbudzały we mnie te pomarszczone wory pod
szaroniebieskimi, rybimi oczami. Miał też krótkie, przerzedzone, siwiejące,
lecz wciąż jeszcze ciemne włosy. Nie był przystojny, do tego ten nieprzyjemny
wyraz twarzy… A ubrany był jak kloszard w letni poranek. Zbyt duża,
poprzecierana na łokciach peleryna i wystrzępiona, nieco wyblakła szata
sprawiała, że nie można byłoby go traktować poważnie.
— Dla pana tylko herbata za dwa
sykle, a dla mnie zniszczone ubranie, które z całą pewnością było droższe niż
te pańskie łachy — zadrwiłam wciąż wściekła i rozdygotana. Materiał przykleił
mi się nieprzyjemnie do pleców i karku, wywołując okropne dreszcze.
— Ocenia mnie pani po odzieniu,
choć nic pani o mnie nie wie.
— Jednak jak cię piszą, tak cię
widzą — odwarknęłam i natychmiast opuściłam lokal, rozbawiona jego śmiesznie
podniosłymi słowami, które w jego ustach brzmiały groteskowo.
Szczyt bezczelności! Temu menelowi nie
wystarczyło zniszczenie mojej szaty, musiał jeszcze wdać się ze mną w tę
okropną dyskusję. A ja, głupia, zamiast odejść z godnością, dałam się wciągnąć
w tę jałową, krótką rozmowę. Byłam wściekła nie tylko na niego, ale i na
siebie. Odechciało mi się obiadu, odechciało mi się wszystkiego, więc wróciłam
do wynajmowanego mieszkania, aby trochę ochłonąć. Idąc szybko niemal
opustoszałą ulicą, wyrzuciłam niechlujnego czarodzieja z pamięci, choć szata
wciąż lepiła mi się do pleców.
Osiągnęłam względną stabilizację.
Miałam złoto, dach nad głową, a dziecko rozwijało się w miarę prawidłowo. Tak
mi się przynajmniej wydawało… Do pełni szczęścia brakowało mi tylko pracy i… Och,
tak. Oczywiście. Zemsty. Nie miałam zielonego pojęcia, gdzie szukać tej
dziewczyny, ale to mnie nie odstręczało. Nie mogłam też odpuścić! Niemalże
zniszczyła mi życie i musiała za to zapłacić własnym. Oko za oko, ząb za ząb.
Nie mogłam pozwolić, aby wszystko uszło tej dziewczynie na sucho, zwłaszcza że
teraz i ona znała moją tajemnicę. Jednak to wymagało dokładnego i sprytnego
planu. Ja jednak miałam czas, choćbym miała ją ścigać całymi latami, znajdę ją
i zabiję. Uczyniłam z tego cel swego życia.
Wróciłam do domu i zamknęłam drzwi na
klucz. Postanowiłam odzyskać dawne życie, a co za tym idzie, i dawnych
przyjaciół. Napisałam więc list do Josephine.
Moja droga —
Problemy, które od dawna zalegały mi w
głowie, ostatnimi czasy uleciały z niej i mogę… CHCĘ zacząć na nowo żyć.
Mieszkam wśród ludzi, codziennie ich
widuje. Nie przypuszczałam, że tak się kiedyś stanie. Dobrze wiesz, że nie
przepadam za towarzystwem. Sądzę jednak, że ta kwatera będzie dla
mnie tylko chwilowym miejscem zamieszkania, choć bardzo mi się tu podoba. Tyle
mam Ci do opowiedzenia… jednak wiem, że zabraknie mi na to pergaminu, więc mogę
odsłonić jedynie rąbek tajemnicy. Ale jestem szczęśliwa. Mam nadzieję, że jesteś
równie radosna i zapracowana jak ja.
Pewnego dnia chciałabym się z Tobą
spotkać. Zobaczyć, jak się zmieniłaś, jak Ci się wiedzie… Teraz przychodzi mi
tylko życzyć Ci wszystkiego dobrego.
Całuję,
Mary Madeleine
Wysłałam go dopiero siódmego września,
nie wiedząc, jaka niespodzianka czeka na mnie w Świętym Mungu. Odwiedziłam
szpital tak, jak się zobowiązałam, z ogromnymi nadziejami i chęciami. Pragnęłam
zrobić jak najlepsze wrażenie na uzdrowicielu, który miał zaopiekować się naszą
grupą, do której miałam się najpierw dostać. Jeszcze nigdy tak mi nie zależało.
Przybyłam pół godziny wcześniej do sali numer pięć, gdzie zastałam… dwa tuziny
nadgorliwych kandydatów zdeterminowanych tak, jak ja. Aby zostać uzdrowicielem,
należało przejść szereg szkoleń i testów, które były piekielnie trudne i
wyczerpujące, a trzeba było od czegoś zacząć. No, chyba że jakiś inny
uzdrowiciel z tytułem profesora wykwalifikowanego zgodził się zorganizować
przyspieszony kurs i wziąć nieopierzone pisklęta pod swoje skrzydła. Zdarzało
się to jednak zbyt rzadko, aby kandydaci na magicznych lekarzy pokładali w tym
swoje nadzieje. A i mnie pewność siebie coraz bardziej opuszczała; praca w
Świętym Mungu zdawała się z minuty na minutę ode mnie oddalać.
Usiadłam przy stoliku obok jakiegoś
nieco zniewieściałego chłopczyka w moim wieku, zerkając na niego co jakiś czas.
W większości ludzie oczekujący pod salą byli ode mnie grubo starsi, więc nie
dziwiło mnie, że nie znałam ich z Hogwartu. Ale ten młodzieniec?
— Nie wiesz może, jak przebiegają
eliminacje? — zapytałam go.
Podejrzewałam,
że chłopak zignoruje moje pytanie, ponieważ potraktuje mnie jak swoją rywalkę,
ale on zrobił wszechwiedzącą miną i odparł:
— Słyszałem, że pan Waste kieruje
się raczej swoimi własnymi kryteriami niż stopniami z owutemów.
— Nie widziałam cię w Hogwarcie…
— Rodzice zapisali mnie do
Durmstrangu. Nie obraź się, ale Albus Dumbledore się starzeje, McGonagall
również… To już nie to samo, co dawniej, przydałby się zastrzyk świeżej krwi —
odparł.
Kogoś mi przypominał z tą swoją pełną
samozadowolenia twarzą, niezwykle precyzyjnie ułożoną fryzurą i idealnie
wyprasowaną szatą w kolorze dojrzałej wiśni… W sercu poczułam ostre,
nieprzyjemne ukłucie.
— Musiałaś słyszeć o tym, co
ostatnio działo się w Hogwarcie — dodał, kiwając głową. — Dumbledore już sobie
nie radzi, a nie jest już przecież taki młody… Aż dziwne, że tym razem nie
zginęła żadna szlama. Podobno kilkadziesiąt lat temu jedna wykitowała, kiedy
otworzono Komnatę.
Uniosłam lekko brwi, słysząc te
oceniające słowa z ust tak bardzo zniewieściałego chłopaczka. Sądziłam, że
będzie w stu procentach popierał politykę Dumbledore’a, a przed Czarnym Panem
drżeć będzie jak spróchniała staruszka. Najwyraźniej mylnie oceniłam go po
wyglądzie. Był dziwny, ale czułam, że moglibyśmy się dogadać.
— Gdybyś uczył się w Hogwarcie, z
pewnością trafiłbyś do Slytherinu – mruknęłam.
— Całkiem możliwe, choć moi
rodzice byli Puchonami. To nic złego posiadać nowoczesne poglądy. Nie jestem
hipokrytą, mam czystą krew, żeby nie było wątpliwości. Takie przekonania nie
czynią mnie przecież śmierciożercą, mordowanie kogoś tylko dlatego, że urodził
się mugolem nie jest sprawiedliwe, choć…
Umilkł, gdyż do sali wszedł szczupły
mężczyzna w średnim wieku. Na wyblakłą szatę zarzucił sobie biały fartuch z
godłem Świętego Munga i stanął za podniszczoną katedrą. Jego twarz wydała mi
się znajoma, choć uzdrowiciel znajdował się zbyt daleko, abym mogła mu się
lepiej przyjrzeć. Starałam się wytężyć wzrok, aby się upewnić, że to było
przywidzenie, choć serce zaczęło mi szaleć w piersi. Dopiero w chwili, kiedy
przemówił, zdałam sobie sprawę z tego, skąd go kojarzę, a na dno żołądka opadła
mi jakaś ogromna lodowa kula:
— Witam was. Bez zbędnych
ceregieli przejdźmy do rzeczy. Maksymilian Brown, zapraszam do mnie.
Automatycznie przylgnęłam do blatu
kulawego stolika, przy którym siedziałam, a mój poprzedni rozmówca rzucił mi
pogardliwe spojrzenie. Poczułam się tak, jakby wszystkie moje wnętrzności
wywróciły się na lewą stronę. To ten
czarodziej z restauracji! Jakim cudem…? Jak…?! Znalazłam się w pułapce. Ale
skąd miałam wiedzieć, że tamten wulgarny obdartus to wzięty uzdrowiciel? W
niczym go nie przypominał! A ja na niego nakrzyczałam i sobie poszłam! Jak
mogłam wykazać się tak porażającym brakiem wyobraźni? To przecież oczywiste, że
jeśli człowiek jest surowym fanatykiem, ma także swoje fanaberie i dziwactwa. Wszystko
skończone. Mogłam zapomnieć o tym stażu! Chociaż… zaraz, zaraz. Nie! Jeszcze
nie wszystko stracone! Mogłam przecież trochę zmienić swój wygląd, może mnie
nie pozna…
Z całej siły zacisnęłam powieki.
Skupiłam się tak, że poczułam, jak rumieńce kwitną na moich policzkach. Chłopak
siedzący obok mnie szepnął mi do
ucha:
— Dobrze się czujesz?
Wzdrygnęłam się lekko i podniosłam
głowę. Moje włosy wciąż były krótkie i ciemne, ale… Czego ja oczekiwałam? Że
chude, łyse, blade dziewczę w sposób niezauważony stanie się nagle ciemnoskórą,
rudowłosą grubaską? Zrezygnowana, z szalejącym w piersi sercem i nieprzyjemnym
uściskiem w żołądku czekałam, aż Waste mnie wywoła, pozna i z całą pewnością
wyśmieje, a później wyrzuci z sali. Wpadłam w wykopany przez siebie dołek.
— Fabian Perdidi.
— Och, to ja! — ucieszył się mój
sąsiad i poderwał się z krzesła.
Patrzyłam, jak chłopak przeciska się
między ciasno ustawionymi stolikami i potrąca zestresowanych, niezadowolonych
kandydatów na stażystów. Gdy szedł pewnym krokiem, poprawiał sobie dyskretnie
szatę. Nadal go obserwowałam, ale moje oczy były niewidzące, a zmysł słuchu
prawie całkowicie wyłączony, ponieważ byłam pogrążona we własnych myślach.
Ponurych myślach. Pierwszy raz przemknęło mi przez myśl, że bardziej opłaca się
być miłą dla obcych ludzi. Nigdy nie wiadomo, na kogo trafię i kim ta osoba
będzie dla mnie w przyszłości, ale… Jakim cudem to się w ogóle mogło stać? Czy
życie niewystarczająco mnie doświadczyło? Kto wymyślił te durne zasady, że
bycie miłym popłaca?
— Mary Madeleine Francis.
Coś ścisnęło mnie w żołądku, kiedy usłyszałam
jak przez mgłę swoje imię i nazwisko. Wstałam powoli, a serce łomotało mi w
piersi jak szalone. Ruszyłam powoli między ławkami, zbliżając się do kontuaru
tak, jakbym szła na ścięcie, a kolana dygotały pode mną, jakby się miały za
chwilę pode mną załamać. Mój strach był porównywalny do tego, kiedy
nieumiejętnie usiłowałam okraść tę staruszkę pod Borginem i Burkesem. Gdy
zatrzymałam się przed uzdrowicielem, ten spojrzał na mnie swymi rybimi, bladymi
oczami, w których błysnęło coś na kształt rozpoznania.
To
był Sąd Ostateczny.
Przez chwilę milczał, delektując się tą
chwilę i moim pełnym przerażenia wzrokiem, którego nie potrafiłam spuścić.
Wyciągnął z teczki opisanej moim imieniem i nazwiskiem kartkę z wynikami owutemów
i przyjrzał się im, a ja patrzyłam, jak kąciki jego wąskich ust drgają
impulsywnie pod mgiełką stalowoszarego dwudniowego zarostu.
— Miło panią znowu spotkać. Kto by
pomyślał, prawda? — zapytał aż do przesady uprzejmie, a ja wyczułam w tym
jadowitą ironię. Odłożył teczkę i dodał: — Możesz już wracać do domu.
Serce prawie mi stanęło, choć przecież
spodziewałam się takiego finału. Tego się spodziewałam. Wszystko skończone,
aczkolwiek poczułam swego rodzaju ulgę, gdyż nie potraktował mnie nieuprzejmie.
Nie zadrwił sobie ze mnie tak, jak ja zakpiłam sobie z niego. Z ciężkim sercem
ruszyłam w stronę drzwi. Miałam pustkę w sercu, czułam się tak, jakbym była w
środku całkiem wydrążona, nie miałam pojęcia, co teraz robić. Gdzie się udać… Co
począć. Od zawsze widziałam się tylko i wyłącznie właśnie w zawodzie
uzdrowicielki. Położyłam już dłoń na klamce; w głowie miałam dziurę.
— Jutro o godzinie szóstej rano.
Nie lubię spóźnialskich, rozumiemy się?
Odwróciłam się błyskawicznie, nie
wierząc własnym uszom. Spojrzałam na czarodzieja, aby upewnić się, czy te słowa
aby na pewno skierowane były do mnie. Waste przyglądał mi się, a w jego oczach
płonęła jadowita satysfakcja. Uśmiechał się, ale był to grymas, którego nie
powstydziłby się nawet sam profesor Snape. Błyskawicznie opuściłam komnatę,
wciąż przeszukując swój umysł, aby zrozumieć, dlaczego to zrobił, ale miałam
tam tylko i wyłącznie białą plamę.
Na korytarzu spotkałam kilkanaście
osób, które czekały na wyniki, drepcząc niespokojnie w miejscu.
— I co, jak ci poszło? — zapytał chłopak,
którego uzdrowiciel wezwał na samym początku; nazywał się chyba Brown, a
towarzyszący mu młodzi ludzie natychmiast rzucili się w naszą stronę w nadziei,
że dowiedzą się czegoś nowego.
— Waste powiedział, że mam jutro przyjść
punktualnie o szóstej rano. – W ustach miałam najprawdziwszą pustynię, a język
chyba przykleił się do podniebienia, bo przez jakiś czas nie potrafiłam sklecić
najprostszego zdania. Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Wszyscy
wytrzeszczali na mnie oczy.
— Musiałaś mu się spodobać, chociaż…
Nie obraź się, ale nie powalasz urodą. Masz jakieś znajomości, co? — zaczepił
mnie Fabian Perdidi.
Teraz z kolei zaczerwieniłam się
gwałtownie; nie chciałam już ani rozmawiać, ani nawet myśleć o tym wydarzeniu w
restauracji. Komentarz tego chłopaczka pewnie by mnie uraził, gdybym nie była
tak przerażona i szczęśliwa po tym, co wydarzyło się w pokoju. Mało tego, w
głębi serca nawet zgodziłam się ze słowami, że nie wyglądałam najlepiej; ech,
przynajmniej nikt nie pokusi się o osąd, jakoby dostałam się na staż przez
łóżko.
— Kilka dni temu tak jakby… Nakrzyczałam
na niego w pewnym lokalu na Pokątnej — odparłam, a wszyscy zaczęli się śmiać,
aby rozładować napięcie w stresującym czasie oczekiwania.
Choć moja sytuacja była już jasna,
postanowiłam poczekać, aż przesłuchanie się skończy; nurtujące mnie pytanie z
pewnością nie dałoby mi tej nocy zasnąć. Musiałam się upewnić…
Dwie
godziny później, kiedy z sali wyszli wszyscy potencjalni stażyści, Waste
pojawił się na korytarzu i przybił do obdartej, korkowej, wiszącej na ścianie
tablicy ręcznie zapisaną kartkę, a wszyscy oczywiście rzucili się w jej
kierunku z nadzieją, że ich nazwisko znajduje się na liście, ja natomiast
pobiegłam za uzdrowicielem.
— Zaraz! Niech pan zaczeka… Niech pan zaczeka! Dlaczego pan mnie
przyjął? — zawołałam za nim.
Waste zatrzymał się. Wyglądał na bardzo
rozbawionego tą sytuacją, której najprawdopodobniej się spodziewał, ba, można
byłoby powiedzieć, że nawet jej oczekiwał. Znów się uśmiechnął i znów był to
ten sam jadowity grymas, którym obdarzył mnie jakiś czas temu w pokoju.
— Masz charakterek, dziewczynko. Jeśli
tego nie spieprzysz, możesz zostać uzdrowicielem. Poza tym pomyślałem, że
będzie zabawnie.
___________
Dzisiejszy rozdział zawdzięczamy… urodzinom
pani Rowling! Gdyby nie nasza Mistrzyni, nie pisalibyśmy i nie czytalibyśmy
fanfików. No i oczywiście Harry’ego, więc
wielkie i gorące „sto lat” dla niej. Kolejnego rozdziału tutaj możecie
spodziewać się dopiero po pielgrzymce za jakieś dwa tygodnie, ósmego sierpnia
także zapraszam Was na Douce-Fleur,
gdzie będzie kolejny odcinek z okazji rocznicy. Teraz zaś możecie wejść
na Proroka-Frozenki,
możecie tam poczytać o różnych ciekawostkach związanych z HP, a także o innych
rzeczach xD Dedykacja dla Marzycielki. :*
~YuukieChan
OdpowiedzUsuń31 lipca 2013 o 16:52
Doktorek Waste chyba ją polubił lub ma jakieś plany co do Mary Madelaine.
Rozdział jak zawsze ciekawy i wciągający.
Pozdrawiam YuukieChan :*
31 lipca 2013 o 16:53
UsuńRomans czuję ;>
~M.
Usuń31 lipca 2013 o 21:07
Ja czuję romans od momentu w którym Waste wylał na Mary herbatę. Bardzo ciekawy, a zarazem wciągający i sprawiający, że znowu z niecierpliwością będzie czekało się na kolejny rozdział, tylko szkoda, że troszkę trzeba będzie czekać i w tym samym czasie namęczyć w oczekiwaniu na nowe wieści o bohaterce.
31 lipca 2013 o 21:16
UsuńRomans z uzdrowicielem, no, no, już snujecie wielkie plany :) Już piszę kolejny rozdział, więc dodam coś, jak tylko wrócę z pielgrzymki xD
~Anna Renner
OdpowiedzUsuń2 sierpnia 2013 o 10:30
no nie, oszalałaś dziewczyno. takie wylanie kawy, ot przyjecie na kurs. no nie wierze, jak cukierkowo sie zrobilo ze szok, a spodziewalam sie czegos mocniejszego, ale jest DOBRZE! czekam na kolejny, az doczekac sie nie mogę ^.^
2 sierpnia 2013 o 17:02
UsuńA jaki szablon słitaśny? :D
~Marzycielka
OdpowiedzUsuń20 sierpnia 2013 o 19:00
O rany, ale mi głupio. Dedykacja dla mnie, a ja komentuję z takim opóźnieniem. Wybacz! I oczywiście bardzo mi miło, że wspomniałaś o mnie ^^
Sytuacja z tym myląco wyglądającym mężczyzną faktycznie wypadła śmiesznie. MM już wie, że opłaca się być milszym. Aczkolwiek charakterek też ma swoje zalety, jak widać.
Ten zniewieściały chłopiec działał mi na nerwach. Ciekawe, czy zdoła się dostać. No i jak MM sobie poradzi w roli uzdrowiciela…
Pozdrawiam.
1 września 2013 o 14:26
UsuńOj, nie szkodzi, nie szkodzi ;)
Och, on się z pewnością dostanie, chciałabym jakiś gejowski romans na LMM dodać! Xd