31 lipca 2013

Rozdział 21

         — Kurwa, człowieku, dobrze się czujesz?
         Cała ociekałam mrożoną herbatą, do tego ogromna, ciężka szklanka roztrzaskała się na moim karku, tłukąc boleśnie moje wystające kręgi. Na czubku głowy miałam plasterek cytryny, a oczy zaklajstrowała mi lepka ciecz. Stojący za mną starszy mężczyzna otrzepał mnie z resztek szkła.
         — Co się pani tak piekli, to tylko herbata — mruknął.
         Kiedy otarłam z twarzy herbatę, zlustrowałam mego oprawcę. Wyglądał wyjątkowo nieprzychylnie. Jego lekko podkręcona, stalowoszara kozia bródka wydała mi się szczególnie odpychająca, choć jeszcze większą niechęć wzbudzały we mnie te pomarszczone wory pod szaroniebieskimi, rybimi oczami. Miał też krótkie, przerzedzone, siwiejące, lecz wciąż jeszcze ciemne włosy. Nie był przystojny, do tego ten nieprzyjemny wyraz twarzy… A ubrany był jak kloszard w letni poranek. Zbyt duża, poprzecierana na łokciach peleryna i wystrzępiona, nieco wyblakła szata sprawiała, że nie można byłoby go traktować poważnie.
         — Dla pana tylko herbata za dwa sykle, a dla mnie zniszczone ubranie, które z całą pewnością było droższe niż te pańskie łachy — zadrwiłam wciąż wściekła i rozdygotana. Materiał przykleił mi się nieprzyjemnie do pleców i karku, wywołując okropne dreszcze.
         — Ocenia mnie pani po odzieniu, choć nic pani o mnie nie wie.
         — Jednak jak cię piszą, tak cię widzą — odwarknęłam i natychmiast opuściłam lokal, rozbawiona jego śmiesznie podniosłymi słowami, które w jego ustach brzmiały groteskowo. 
         Szczyt bezczelności! Temu menelowi nie wystarczyło zniszczenie mojej szaty, musiał jeszcze wdać się ze mną w tę okropną dyskusję. A ja, głupia, zamiast odejść z godnością, dałam się wciągnąć w tę jałową, krótką rozmowę. Byłam wściekła nie tylko na niego, ale i na siebie. Odechciało mi się obiadu, odechciało mi się wszystkiego, więc wróciłam do wynajmowanego mieszkania, aby trochę ochłonąć. Idąc szybko niemal opustoszałą ulicą, wyrzuciłam niechlujnego czarodzieja z pamięci, choć szata wciąż lepiła mi się do pleców.
         Osiągnęłam względną stabilizację. Miałam złoto, dach nad głową, a dziecko rozwijało się w miarę prawidłowo. Tak mi się przynajmniej wydawało… Do pełni szczęścia brakowało mi tylko pracy i… Och, tak. Oczywiście. Zemsty. Nie miałam zielonego pojęcia, gdzie szukać tej dziewczyny, ale to mnie nie odstręczało. Nie mogłam też odpuścić! Niemalże zniszczyła mi życie i musiała za to zapłacić własnym. Oko za oko, ząb za ząb. Nie mogłam pozwolić, aby wszystko uszło tej dziewczynie na sucho, zwłaszcza że teraz i ona znała moją tajemnicę. Jednak to wymagało dokładnego i sprytnego planu. Ja jednak miałam czas, choćbym miała ją ścigać całymi latami, znajdę ją i zabiję. Uczyniłam z tego cel swego życia.
         Wróciłam do domu i zamknęłam drzwi na klucz. Postanowiłam odzyskać dawne życie, a co za tym idzie, i dawnych przyjaciół. Napisałam więc list do Josephine.

         Moja droga —
         Problemy, które od dawna zalegały mi w głowie, ostatnimi czasy uleciały z niej i mogę… CHCĘ zacząć na nowo żyć.
         Mieszkam wśród ludzi, codziennie ich widuje. Nie przypuszczałam, że tak się kiedyś stanie. Dobrze wiesz, że nie przepadam za towarzystwem.  Sądzę jednak, że ta kwatera będzie dla mnie tylko chwilowym miejscem zamieszkania, choć bardzo mi się tu podoba. Tyle mam Ci do opowiedzenia… jednak wiem, że zabraknie mi na to pergaminu, więc mogę odsłonić jedynie rąbek tajemnicy. Ale jestem szczęśliwa. Mam nadzieję, że jesteś równie radosna i zapracowana jak ja.
         Pewnego dnia chciałabym się z Tobą spotkać. Zobaczyć, jak się zmieniłaś, jak Ci się wiedzie… Teraz przychodzi mi tylko życzyć Ci wszystkiego dobrego.
         Całuję,
         Mary Madeleine

         Wysłałam go dopiero siódmego września, nie wiedząc, jaka niespodzianka czeka na mnie w Świętym Mungu. Odwiedziłam szpital tak, jak się zobowiązałam, z ogromnymi nadziejami i chęciami. Pragnęłam zrobić jak najlepsze wrażenie na uzdrowicielu, który miał zaopiekować się naszą grupą, do której miałam się najpierw dostać. Jeszcze nigdy tak mi nie zależało. Przybyłam pół godziny wcześniej do sali numer pięć, gdzie zastałam… dwa tuziny nadgorliwych kandydatów zdeterminowanych tak, jak ja. Aby zostać uzdrowicielem, należało przejść szereg szkoleń i testów, które były piekielnie trudne i wyczerpujące, a trzeba było od czegoś zacząć. No, chyba że jakiś inny uzdrowiciel z tytułem profesora wykwalifikowanego zgodził się zorganizować przyspieszony kurs i wziąć nieopierzone pisklęta pod swoje skrzydła. Zdarzało się to jednak zbyt rzadko, aby kandydaci na magicznych lekarzy pokładali w tym swoje nadzieje. A i mnie pewność siebie coraz bardziej opuszczała; praca w Świętym Mungu zdawała się z minuty na minutę ode mnie oddalać.
         Usiadłam przy stoliku obok jakiegoś nieco zniewieściałego chłopczyka w moim wieku, zerkając na niego co jakiś czas. W większości ludzie oczekujący pod salą byli ode mnie grubo starsi, więc nie dziwiło mnie, że nie znałam ich z Hogwartu. Ale ten młodzieniec?
         — Nie wiesz może, jak przebiegają eliminacje? — zapytałam go.
Podejrzewałam, że chłopak zignoruje moje pytanie, ponieważ potraktuje mnie jak swoją rywalkę, ale on zrobił wszechwiedzącą miną i odparł:
         — Słyszałem, że pan Waste kieruje się raczej swoimi własnymi kryteriami niż stopniami z owutemów.
         — Nie widziałam cię w Hogwarcie…
         — Rodzice zapisali mnie do Durmstrangu. Nie obraź się, ale Albus Dumbledore się starzeje, McGonagall również… To już nie to samo, co dawniej, przydałby się zastrzyk świeżej krwi — odparł.
         Kogoś mi przypominał z tą swoją pełną samozadowolenia twarzą, niezwykle precyzyjnie ułożoną fryzurą i idealnie wyprasowaną szatą w kolorze dojrzałej wiśni… W sercu poczułam ostre, nieprzyjemne ukłucie.
         — Musiałaś słyszeć o tym, co ostatnio działo się w Hogwarcie — dodał, kiwając głową. — Dumbledore już sobie nie radzi, a nie jest już przecież taki młody… Aż dziwne, że tym razem nie zginęła żadna szlama. Podobno kilkadziesiąt lat temu jedna wykitowała, kiedy otworzono Komnatę.
         Uniosłam lekko brwi, słysząc te oceniające słowa z ust tak bardzo zniewieściałego chłopaczka. Sądziłam, że będzie w stu procentach popierał politykę Dumbledore’a, a przed Czarnym Panem drżeć będzie jak spróchniała staruszka. Najwyraźniej mylnie oceniłam go po wyglądzie. Był dziwny, ale czułam, że moglibyśmy się dogadać.
         — Gdybyś uczył się w Hogwarcie, z pewnością trafiłbyś do Slytherinu – mruknęłam. 
         — Całkiem możliwe, choć moi rodzice byli Puchonami. To nic złego posiadać nowoczesne poglądy. Nie jestem hipokrytą, mam czystą krew, żeby nie było wątpliwości. Takie przekonania nie czynią mnie przecież śmierciożercą, mordowanie kogoś tylko dlatego, że urodził się mugolem nie jest sprawiedliwe, choć…
         Umilkł, gdyż do sali wszedł szczupły mężczyzna w średnim wieku. Na wyblakłą szatę zarzucił sobie biały fartuch z godłem Świętego Munga i stanął za podniszczoną katedrą. Jego twarz wydała mi się znajoma, choć uzdrowiciel znajdował się zbyt daleko, abym mogła mu się lepiej przyjrzeć. Starałam się wytężyć wzrok, aby się upewnić, że to było przywidzenie, choć serce zaczęło mi szaleć w piersi. Dopiero w chwili, kiedy przemówił, zdałam sobie sprawę z tego, skąd go kojarzę, a na dno żołądka opadła mi jakaś ogromna lodowa kula:
         — Witam was. Bez zbędnych ceregieli przejdźmy do rzeczy. Maksymilian Brown, zapraszam do mnie.
         Automatycznie przylgnęłam do blatu kulawego stolika, przy którym siedziałam, a mój poprzedni rozmówca rzucił mi pogardliwe spojrzenie. Poczułam się tak, jakby wszystkie moje wnętrzności wywróciły się na lewą stronę. To ten czarodziej z restauracji! Jakim cudem…? Jak…?! Znalazłam się w pułapce. Ale skąd miałam wiedzieć, że tamten wulgarny obdartus to wzięty uzdrowiciel? W niczym go nie przypominał! A ja na niego nakrzyczałam i sobie poszłam! Jak mogłam wykazać się tak porażającym brakiem wyobraźni? To przecież oczywiste, że jeśli człowiek jest surowym fanatykiem, ma także swoje fanaberie i dziwactwa. Wszystko skończone. Mogłam zapomnieć o tym stażu! Chociaż… zaraz, zaraz. Nie! Jeszcze nie wszystko stracone! Mogłam przecież trochę zmienić swój wygląd, może mnie nie pozna…
         Z całej siły zacisnęłam powieki. Skupiłam się tak, że poczułam, jak rumieńce kwitną na moich policzkach. Chłopak siedzący obok mnie szepnął mi do ucha:         
         — Dobrze się czujesz?
         Wzdrygnęłam się lekko i podniosłam głowę. Moje włosy wciąż były krótkie i ciemne, ale… Czego ja oczekiwałam? Że chude, łyse, blade dziewczę w sposób niezauważony stanie się nagle ciemnoskórą, rudowłosą grubaską? Zrezygnowana, z szalejącym w piersi sercem i nieprzyjemnym uściskiem w żołądku czekałam, aż Waste mnie wywoła, pozna i z całą pewnością wyśmieje, a później wyrzuci z sali. Wpadłam w wykopany przez siebie dołek.
         — Fabian Perdidi.
         — Och, to ja! — ucieszył się mój sąsiad i poderwał się z krzesła.
         Patrzyłam, jak chłopak przeciska się między ciasno ustawionymi stolikami i potrąca zestresowanych, niezadowolonych kandydatów na stażystów. Gdy szedł pewnym krokiem, poprawiał sobie dyskretnie szatę. Nadal go obserwowałam, ale moje oczy były niewidzące, a zmysł słuchu prawie całkowicie wyłączony, ponieważ byłam pogrążona we własnych myślach. Ponurych myślach. Pierwszy raz przemknęło mi przez myśl, że bardziej opłaca się być miłą dla obcych ludzi. Nigdy nie wiadomo, na kogo trafię i kim ta osoba będzie dla mnie w przyszłości, ale… Jakim cudem to się w ogóle mogło stać? Czy życie niewystarczająco mnie doświadczyło? Kto wymyślił te durne zasady, że bycie miłym popłaca?
         — Mary Madeleine Francis.
         Coś ścisnęło mnie w żołądku, kiedy usłyszałam jak przez mgłę swoje imię i nazwisko. Wstałam powoli, a serce łomotało mi w piersi jak szalone. Ruszyłam powoli między ławkami, zbliżając się do kontuaru tak, jakbym szła na ścięcie, a kolana dygotały pode mną, jakby się miały za chwilę pode mną załamać. Mój strach był porównywalny do tego, kiedy nieumiejętnie usiłowałam okraść tę staruszkę pod Borginem i Burkesem. Gdy zatrzymałam się przed uzdrowicielem, ten spojrzał na mnie swymi rybimi, bladymi oczami, w których błysnęło coś na kształt rozpoznania.
         To był Sąd Ostateczny.
         Przez chwilę milczał, delektując się tą chwilę i moim pełnym przerażenia wzrokiem, którego nie potrafiłam spuścić. Wyciągnął z teczki opisanej moim imieniem i nazwiskiem kartkę z wynikami owutemów i przyjrzał się im, a ja patrzyłam, jak kąciki jego wąskich ust drgają impulsywnie pod mgiełką stalowoszarego dwudniowego zarostu.
         — Miło panią znowu spotkać. Kto by pomyślał, prawda? — zapytał aż do przesady uprzejmie, a ja wyczułam w tym jadowitą ironię. Odłożył teczkę i dodał: — Możesz już wracać do domu.
         Serce prawie mi stanęło, choć przecież spodziewałam się takiego finału. Tego się spodziewałam. Wszystko skończone, aczkolwiek poczułam swego rodzaju ulgę, gdyż nie potraktował mnie nieuprzejmie. Nie zadrwił sobie ze mnie tak, jak ja zakpiłam sobie z niego. Z ciężkim sercem ruszyłam w stronę drzwi. Miałam pustkę w sercu, czułam się tak, jakbym była w środku całkiem wydrążona, nie miałam pojęcia, co teraz robić. Gdzie się udać… Co począć. Od zawsze widziałam się tylko i wyłącznie właśnie w zawodzie uzdrowicielki. Położyłam już dłoń na klamce; w głowie miałam dziurę.
         — Jutro o godzinie szóstej rano. Nie lubię spóźnialskich, rozumiemy się?
         Odwróciłam się błyskawicznie, nie wierząc własnym uszom. Spojrzałam na czarodzieja, aby upewnić się, czy te słowa aby na pewno skierowane były do mnie. Waste przyglądał mi się, a w jego oczach płonęła jadowita satysfakcja. Uśmiechał się, ale był to grymas, którego nie powstydziłby się nawet sam profesor Snape. Błyskawicznie opuściłam komnatę, wciąż przeszukując swój umysł, aby zrozumieć, dlaczego to zrobił, ale miałam tam tylko i wyłącznie białą plamę.
         Na korytarzu spotkałam kilkanaście osób, które czekały na wyniki, drepcząc niespokojnie w miejscu.
         — I co, jak ci poszło? — zapytał chłopak, którego uzdrowiciel wezwał na samym początku; nazywał się chyba Brown, a towarzyszący mu młodzi ludzie natychmiast rzucili się w naszą stronę w nadziei, że dowiedzą się czegoś nowego.
         — Waste powiedział, że mam jutro przyjść punktualnie o szóstej rano. – W ustach miałam najprawdziwszą pustynię, a język chyba przykleił się do podniebienia, bo przez jakiś czas nie potrafiłam sklecić najprostszego zdania. Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Wszyscy wytrzeszczali na mnie oczy.
         — Musiałaś mu się spodobać, chociaż… Nie obraź się, ale nie powalasz urodą. Masz jakieś znajomości, co? — zaczepił mnie Fabian Perdidi.
         Teraz z kolei zaczerwieniłam się gwałtownie; nie chciałam już ani rozmawiać, ani nawet myśleć o tym wydarzeniu w restauracji. Komentarz tego chłopaczka pewnie by mnie uraził, gdybym nie była tak przerażona i szczęśliwa po tym, co wydarzyło się w pokoju. Mało tego, w głębi serca nawet zgodziłam się ze słowami, że nie wyglądałam najlepiej; ech, przynajmniej nikt nie pokusi się o osąd, jakoby dostałam się na staż przez łóżko.
         — Kilka dni temu tak jakby… Nakrzyczałam na niego w pewnym lokalu na Pokątnej — odparłam, a wszyscy zaczęli się śmiać, aby rozładować napięcie w stresującym czasie oczekiwania.
         Choć moja sytuacja była już jasna, postanowiłam poczekać, aż przesłuchanie się skończy; nurtujące mnie pytanie z pewnością nie dałoby mi tej nocy zasnąć. Musiałam się upewnić…
         Dwie godziny później, kiedy z sali wyszli wszyscy potencjalni stażyści, Waste pojawił się na korytarzu i przybił do obdartej, korkowej, wiszącej na ścianie tablicy ręcznie zapisaną kartkę, a wszyscy oczywiście rzucili się w jej kierunku z nadzieją, że ich nazwisko znajduje się na liście, ja natomiast pobiegłam za uzdrowicielem.
         — Zaraz! Niech pan zaczeka… Niech pan zaczeka! Dlaczego pan mnie przyjął? — zawołałam za nim.
         Waste zatrzymał się. Wyglądał na bardzo rozbawionego tą sytuacją, której najprawdopodobniej się spodziewał, ba, można byłoby powiedzieć, że nawet jej oczekiwał. Znów się uśmiechnął i znów był to ten sam jadowity grymas, którym obdarzył mnie jakiś czas temu w pokoju.
         — Masz charakterek, dziewczynko. Jeśli tego nie spieprzysz, możesz zostać uzdrowicielem. Poza tym pomyślałem, że będzie zabawnie.

___________

         Dzisiejszy rozdział zawdzięczamy… urodzinom pani Rowling! Gdyby nie nasza Mistrzyni, nie pisalibyśmy i nie czytalibyśmy fanfików. No i oczywiście Harry’ego, więc wielkie i gorące „sto lat” dla niej. Kolejnego rozdziału tutaj możecie spodziewać się dopiero po pielgrzymce za jakieś dwa tygodnie, ósmego sierpnia także zapraszam Was na Douce-Fleur, gdzie będzie kolejny odcinek z okazji rocznicy. Teraz zaś możecie wejść na Proroka-Frozenki, możecie tam poczytać o różnych ciekawostkach związanych z HP, a także o innych rzeczach xD Dedykacja dla Marzycielki. :*

8 komentarzy:

  1. ~YuukieChan
    31 lipca 2013 o 16:52

    Doktorek Waste chyba ją polubił lub ma jakieś plany co do Mary Madelaine.
    Rozdział jak zawsze ciekawy i wciągający.
    Pozdrawiam YuukieChan :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 31 lipca 2013 o 16:53
      Romans czuję ;>

      Usuń
    2. ~M.
      31 lipca 2013 o 21:07

      Ja czuję romans od momentu w którym Waste wylał na Mary herbatę. Bardzo ciekawy, a zarazem wciągający i sprawiający, że znowu z niecierpliwością będzie czekało się na kolejny rozdział, tylko szkoda, że troszkę trzeba będzie czekać i w tym samym czasie namęczyć w oczekiwaniu na nowe wieści o bohaterce.

      Usuń
    3. 31 lipca 2013 o 21:16
      Romans z uzdrowicielem, no, no, już snujecie wielkie plany :) Już piszę kolejny rozdział, więc dodam coś, jak tylko wrócę z pielgrzymki xD

      Usuń
  2. ~Anna Renner
    2 sierpnia 2013 o 10:30

    no nie, oszalałaś dziewczyno. takie wylanie kawy, ot przyjecie na kurs. no nie wierze, jak cukierkowo sie zrobilo ze szok, a spodziewalam sie czegos mocniejszego, ale jest DOBRZE! czekam na kolejny, az doczekac sie nie mogę ^.^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 2 sierpnia 2013 o 17:02
      A jaki szablon słitaśny? :D

      Usuń
  3. ~Marzycielka
    20 sierpnia 2013 o 19:00

    O rany, ale mi głupio. Dedykacja dla mnie, a ja komentuję z takim opóźnieniem. Wybacz! I oczywiście bardzo mi miło, że wspomniałaś o mnie ^^
    Sytuacja z tym myląco wyglądającym mężczyzną faktycznie wypadła śmiesznie. MM już wie, że opłaca się być milszym. Aczkolwiek charakterek też ma swoje zalety, jak widać.
    Ten zniewieściały chłopiec działał mi na nerwach. Ciekawe, czy zdoła się dostać. No i jak MM sobie poradzi w roli uzdrowiciela…
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1 września 2013 o 14:26
      Oj, nie szkodzi, nie szkodzi ;)
      Och, on się z pewnością dostanie, chciałabym jakiś gejowski romans na LMM dodać! Xd

      Usuń