2 lutego 2013

Rozdział 15

         — A co to ma znaczyć? — zawołałam, zatrzaskując za sobą drzwi.
         W gabinecie panował straszliwy chaos, a przy otwartej szafie stała do połowy rozebrana dziewczyna; wyglądała tak, jakby dopiero z niej wyszła. Była niewiele starsza ode mnie, musiała mieć jakieś dwadzieścia lat, jej jasna, ładna twarz o słowiańskich rysach powleczona była wyrazem zaskoczenia, rozczochrane włosy sięgały jej ramion i były barwy kasztanowej; do połowy zdarta wrzosowa szata odsłaniała małe, okrągłe piersi. Sam Lockhart wciąż krzątał się po gabinecie, lecz w momencie, kiedy wpadłam do środka, zatrzymał się gwałtownie i upuścił książki, które dzierżył w dłoniach. Przez chwilę w pomieszczeniu panowało ciężkie do zniesienia milczenie, podczas którego dochodziłam do siebie po tym, co ujrzałam. Szok powoli ustępował miejsca rozpaczy, niedowierzaniu i wściekłości. Było to najgorsze połączenie. Odetchnęłam kilkakrotnie, ale ręce już zaczynały mi drżeć.
         — To… to… — Gilderoy zaczął się jąkać, ale szybko wymienił spojrzenia z dziewczyną, a pewność siebie mu wróciła. Wyprostował się i rzekł: — Nie. Mary Madeleine, to jest Colette Dauphin. Te kłamstwa już nie mają sensu.
         — Co…? Jakie kłamstwa? Gilderoy, co to znaczy?! — krzyknęłam, a coś ścisnęło mnie w gardle.
         Poczułam, że cały mój świat się zawalił. Ufałam mu! A to bez wątpienia wyglądało na zdradę. Ale skąd ta kobieta się tu wzięła? I kim była? Nie potrafiłam pojąć tego, co się w tej chwili działo. Nie potrafiłam spokojnie myśleć, nie potrafiłam… Niczego nie potrafiłam, a najbardziej nie umiałam znieść tej sytuacji! Nie!!!
         — To jest moja narzeczona, Mary, chyba nie myślałaś, że taki ktoś jak ja jest samotny — rzekł spokojnie i stanowczo. Najgorszy w tym wszystkim był ton, jakim się do mnie zwracał. I ten bezczelny, olśniewający uśmiech. — Posłuchaj, ja wiem, że zachowałem się wobec ciebie okropnie, ale to jest moja praca.
         — Dlaczego mówiłeś mi to wszystko? Jak głupia pokochałam cię, a ty… — Miotałam się wściekle, a po policzkach płynęły mi łzy.
         Lockhart westchnął ciężko, Colette w tym czasie szybko się ubierała. Moje pole widzenia zostało zawężone tylko i wyłącznie do mężczyzny, na którego widok serce mi krwawiło. Ruszył powoli do pakowania swoich rzeczy, jakby zupełnie nic się nie stało. Sytuacja wydała mi się absurdalna.
         — Wytropiłem cię już jakiś czas przed początkiem pierwszego semestru —odparł, a ja poczułam się jakbym grała w jakimś potwornym śnie. Moje serce broczyło krwią gorącą i bolesną, dusza krzyczała, chcąc wyrwać się ze mnie i polecieć daleko, jak najdalej od tego miejsca. — Miałem pewne informacje, więc pomyślałem sobie, że to dobry materiał na kolejną książkę. Zdemaskowanie cię przyniosłoby mi góry złota i sławę jeszcze większą, niż dotychczas posiadałem. Ale musiałem poczekać, aż zaczniesz mówić, cóż. Trochę to trwało.
         Poczułam się przytłoczona, jakby ten ciężki, kamienny sufit zwalił mi się na głowę. Nie docierało do mnie ani jedno słowo Lockharta. Cofnęłam się kilka kroków, aż poczułam za plecami ścianę. Panowała we mnie przedziwna mieszanina nietypowych emocji: przygnębienia, rozpaczy, a także szalonej wściekłości. To był strumień, którego nie potrafiłam powstrzymać, czułam, że jeśli to potrwa jeszcze jakiś czas, rozsadzi mi głowę. Jedynym sposobem na uwolnienie się od tego potwornego cierpienia było dokonanie najstraszliwszego czynu. Pierś falowała mi w szybkim, nierównym oddechu, a ja robiłam wszystko, aby oddalić od siebie te obrzydliwe myśli.
         — Nie przeszkadzało ci sypiać ze mną, kłamać, tyle ryzykować? — zawołałam i przeczesałam palcami włosy; w dłoniach pozostał mi duży pukiel szkarłatnych kosmyków, który strzepnęłam na podłogę. — Ty dziwko… Ty męska dziwko… A ja ci zaufałam… 
         Jednak Gilderoy nie przejął się moimi słowami i potokiem przekleństw, które wykrzyczałam pod jego adresem. Wyciągnął z kieszeni różdżkę i wycelował nią w moją twarz.
         — O wszystkim za chwilę zapomnisz i będziesz szczęśliwa. Oczywiście do czasu, kiedy ujawnię twoją tożsamość światu — rzekł. — Przykro mi.
         — Twoje kurewskie niedoczekanie!
         Zanim wypowiedział zaklęcie, rzuciłam się na niego, rycząc jak dzikie zwierzę. Różdżka wyleciała mu z ręki, a moja noga natrafiła na nią, łamiąc ją na pół. Jeszcze nigdy nie czułam takiej nienawiści. Wszystko burzyło się we mnie, jakbym w żołądku miała ogromny wulkan pełen lawy. Był już gotowej do erupcji. Lockhart nie spodziewał się po mnie takiej reakcji. Jego oczy rozszerzyły się z przerażenia i zaskoczenia, zamachnął się ramionami jak tonący usiłujący rozpaczliwie utrzymać się na powierzchni wody. Upadając, strącił z komody wszystkie ukryte za szkłem zdjęcia swojej osoby, a te roztrzaskały się w drobny mak, pokrywając całą podłogę ostrymi odłamkami. Poczułam, jak wbijają mi się w przedramiona i twarz, z ran na łokciach trysnęła obficie krew. Nie potrafiłam znieść tego, że ze mnie zadrwił, skrzywdził mnie tak, jak jeszcze nikt dotąd. Zacisnęłam palce dookoła jego szyi, paznokcie wbiły się w idealnie zadbaną skórę, tworząc na niej bordowe, maleńkie ślady w kształcie półksiężyców. Twarz Lockharta momentalnie pokraśniała, a ja, odskoczyłam, nie mogąc powstrzymać strachu, który niespodziewanie wykrzywił mi brwi i zmarszczył czoło. Opanowałam się jednak, zanim Lockhart zaczerpnął ze świstem powietrza. Instynktownie chwyciłam jeden z większych odłamków szkła spoczywający tuż obok głowy profesora i wbiłam go prosto w jego gardło, dając upust potwornej nienawiści, zupełnie jakbym była balonem, z którego ktoś wypuścił złe, trujące powietrze. Lockhart wydał ostatni, przedziwny dźwięk, coś pomiędzy ochrypłym warknięciem i ostatnią próbą odetchnięcia, z ust wypłynął mu gęsty, szkarłatny potok krwi, opryskując mi twarz maleńkimi kropelkami. Poczułam pod palcami, jak każdy jego mięsień zadrżał w ostatnim przedśmiertnym impulsie. Dopiero po długiej, bardzo długiej chwili zdałam sobie sprawę z tego, co zrobiłam. Lockhart leżał na zalanej krwią podłodze z rozrzuconymi pod nienaturalnym kątem kończynami, rozszerzonymi, pozbawionymi wyrazu tak przecież pięknymi, czystymi oczami oraz rozsypanymi, pozlepianymi jeszcze gorącą, gęstą krwią włosami. Ruchome fotografie, które wypadły z ramek, wrzeszczały niemo, usiłując chować się przed ogromnymi, błyszczącymi kroplami na ich powierzchni. Serce waliło mi w piersi jak oszalałe, lecz nie ze strachu, tylko z gniewu i przedziwnej ekscytacji. Właśnie zabiłam człowieka, mężczyznę, którego tak bardzo kochałam. Kilka sekund temu jeszcze był, a teraz… Teraz już nie istniał. Przeszył mnie dreszcz, lecz serce domagało się większej zemsty. Mój umysł był chłodny i czysty, myślałam zupełnie jasno. W pewnej chwili zapragnęłam, aby osoba, która go znajdzie pomyślała, że uczynił coś bardzo, bardzo złego. Wciąż ściskając w dłoni odłamek, rozdarłam szatę na piersi ciepłego jeszcze nauczyciela i wbiłam go w mostek, jednak niezbyt głęboko — na tyle, aby poczuć pod ostrzem chrzęst kości. Jak malarz, pewnym ruchem ręki pociągnęłam szkło w dół, kreśląc duży pentagram, lśniący szlachetnym szkarłatem w ciepłym, aczkolwiek wątłym świetle świec, jedynym i spokojnym świadkiem mojej zbrodni. Otoczyłam go równym kołem, czując się tak, jakbym kreśliła po pergaminie. Odrzuciłam od siebie szklany odłamek, a powaga tego czynu spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. W sercu jednak byłam zupełnie spokojna, na duchu było mi lekko, jednakże rozpacz mnie przepełniała, była niczym blokada uniemożliwiająca uczucie szczęścia. Wiedziałam, że tak będzie już zawsze. Łzy płynęły po mojej twarzy, rozmazując zaschniętą już krew. Bałam się je otrzeć, ponieważ ręce miałam w tragicznym stanie: całe pocięte, pokryte grubą warstwą świeżej krwi, paznokcie zaś — wyłamane. Ale nie czułam bólu, gniew wciąż we mnie szalał jak potężny huragan. Wybiegłam z komnaty i zamknęłam ją zaklęciem. Dopiero teraz zaczęło do mnie docierać, że za to przestępstwo mogę spędzić resztę życia w Azkabanie. A przecież trwało to tak krótko… Zaledwie sekundę, która była już ostatnia dla Lockharta.

         Przebiegłam przez korytarz, a dyszałam tak ciężko, jakbym przebiegła dookoła całe boisko do quidditcha. Nie mogłam zostać w Hogwarcie, nie po tym, co się stało. W obecnej chwili nie myślałam o tym, dokąd pójdę. Musiałam stąd uciec. I to jak najszybciej. Zaczęłam czuć swego rodzaju niepokój. Jeszcze raz przeczesałam włosy, mechanicznie i nieświadomie, a na kamienną podłogę poleciała ich cała garść.
         Zatrzymałam się gwałtownie, widząc Szaula siedzącego na pierwszym stopniu schodów. Kot przyglądał mi się uważnie, jakby na mnie czekał. Machnęłam tylko ręką, a on poderwał się i pobiegł za mną. Było to niezwykle inteligentne stworzenie, prawie w ogóle nie musiałam się nim zajmować, czasami zaś zachowywał się nawet jak człowiek.
         Błyskawicznie pojawił się w mojej głowie plan. Teraz, kiedy w całej szkole panowało zamieszanie z powodu porwania Ginny Weasley, gabinet Snape'a był pusty. Nawet jeśli drzwi byłyby zamknięte, ja doskonale znałam odpowiednie zaklęcia i hasła, dzięki którym mogłam wejść do środka i użyć kominka, by uciec.
         Niepostrzeżenie przebiegłam przez hol, później lochy… Gabinet profesora był faktycznie zamknięty i całkiem opustoszały, kiedy w końcu udało mi się wejść do środka. Nareszcie romans ze Snape'em wyszedł mi na dobre. Zanurzyłam dłoń w puszce pełnej błyszczącego, ciepłego proszku, machnęłam różdżką w stronę kominka, aby rozpalić w nim ogień, a kiedy buchnęły złote i szkarłatne płomienie, wrzuciłam w palenisko garść magicznego proszku i wkroczyłam w szmaragdowozielony wir. Nie miałam pojęcia, dokąd zawiedzie mnie kominek, błądziłam myślami gdzieś dookoła bezpiecznego miejsca, gdzie mogłam się ukryć i przeczekać te trudne chwile. W głowie jednak miałam całkowitą pustkę, oczami wyobraźni nie widziałam ani jednego odpowiedniego schronienia. Wirowałam dookoła własnej osi, ściskając w ramionach Szaula i zaciskałam powieki. Czułam się okropnie rozbita, drżałam na całym ciele, choć w duszy byłam spokojna. To, co uczyniłam w Hogwarcie obudziło we mnie zupełnie nowe, nieznane dotąd uczucia, które nie sposób było opisać. Niesamowitą siłę i rozpierającą mnie energię, niemalże… satysfakcję. Pierwszy raz triumfowałam nad kimś całkowicie i w stu procentach, ku mojemu zaskoczeniu nie niepokoiło mnie to, że właśnie dopuściłam się straszliwego czynu. Było to dla mnie całkiem normalne, choć wcześniej nigdy nie pomyślałam, że mogłabym zabić człowieka. Teraz nawet podchodziłam do tej sprawy bardzo racjonalnie, bez cienia emocji. Bolało mnie tylko to, co zrobił Lockhart. Nie mogłam tego przeżyć, skrajne uczucia przenikały mnie falami: przytłaczające cierpienie i ostra wściekłość, która roznosiła mnie od środka.

         Poczułam uderzenie chłodnego powietrza, które przyjemnie owionęło mi twarz. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Przepełniała mnie mieszanina ciekawości i przerażenia, kiedy wychyliłam się lekko do przodu. Znalazłam się w jakimś obskurnym lokalu, który wyglądał na tani, brudny, ale przeludniony. Przy stolikach siedzieli gburowaci magowie z długimi, burymi, splątanymi brodami, posępne wiedźmy dłubiące powykrzywianymi, żółtymi pazurami w obrzydliwych, psujących się zębach, a także stworzenia niezwykle różniące się od zwyczajnych ludzi. Na początku przeraziło mnie środowisko, w którym się znalazłam, lecz szybko się zorientowałam, że pojawiłam się w karczmie na Nokturnie. Nikt nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi, więc rychło ruszyłam w stronę brudnego kontuaru, za którym stała zaniedbana, aczkolwiek niezwykle mocno pomalowana niewiasta w skąpym, przepoconym stroju. Jej przetłuszczone, niemyte od kilku dni blond loki napawały mnie obrzydzeniem. Gdy zatrzymałam się tuż przy niej, zmierzyła mnie chłodnym spojrzeniem, ale nie odezwała się ani słowem. Najwyraźniej widok powalanej krwią osoby był dla niej czymś normalnym.
         — Dobry wieczór. — Prawie wyłaziłam ze skóry, aby mój głos zabrzmiał zwyczajnie. — Chciałabym wynająć pokój.
         — Na jak długo?
         Nie odpowiedziałam, tylko wyciągnęłam z kieszeni szaty kilka srebrnych sykli i położyłam je na blacie. Było to wszystko, co w tej chwili miałam. Kobieta zdjęła z haczyka za jej plecami duży, miedziany klucz z wygrawerowaną szóstką i podała mi go. Cóż. To teraz miał być mój nowy dom. Dopóki nie skończą mi się pieniądze.

___________
         Rozdział krótki, ponieważ chciałam opisać to zdarzenie nie tylko z perspektywy głównej bohaterki, a nie lubię tak mieszać narracji. Wróciłam cała i zdrowa, lecz teraz nadrabiam naukę w szkole. Dziś urodziny mojego brata, więc sto lat, sto lat, natomiast w przyszłym tygodniu zaczynam ferie. Mam nadzieję, że uda mi się nadrobić na innych blogach. Dedykacja dla Lily. :*

PS: Zapraszam pod ten adres, gdzie znajdują się moje nowe linki, możecie tam się jeszcze w komentarzach zapisywać, ponieważ raczej na sto procent nie zapisałam wszystkich. 

8 komentarzy:

  1. ~Lily
    3 lutego 2013 o 15:09

    O. Mój.. Słodki.. Jezu..

    Jestem kompletnie zaskoczona.
    I nie mówię tylko treści tego rozdziału, ale i o dedykacji.
    ( za którą baaaaardzo dziękuje)

    Hm..
    Na głośnikach lecą mi jakieś wesołe piosenki o miłości, a tutaj wpada Mary i robi rozpierdziel!

    Pierwsze co to jestem bardzo niemile zaskoczona, dowiadując się że Lockhart miał narzeczoną. Odważę się nawet powiedzieć, że jest zwykłą świnią, bo wykorzystał uczucia Mary dla własnego zysku! (ciekawie skąd wiedział o jej pokrewieństwie z Czarnym Panem.)

    Ale.. Żeby dziewczyna od razu zabiła swojego nauczyciela a w tym kochanka.. Nie spodziewałam się.!
    Ale to jak opisałaś jej odczucia po tym morderstwie, nie mam wątpliwości, że ona na pewno jest JEGO córką.

    Aż mnie ciarki przeszły. ;P

    Chyba pisałaś na szybko, prawda? ;> Powkradało Ci się kilka błędów, ale to nie jest ważne. ;)

    Więc.. Ukłony za ten rozdział. ;)

    Pozdrawiam. ;*
    lily-ev.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 4 lutego 2013 o 17:48
      Kurde, nie powinnam informować o rozdziale kogokolwiek, zanim go nie poprawię w bibliotece.
      No cóż, to, w jaki sposób Lockhart wykrył, że MM jest córką Voldka, jest już tylko i wyłącznie jego tajemnicą, zabrał ją ze sobą do grobu. Oczywiście do czasu ;>
      Zastanawiałam się właśnie, czy któreś z Was zorientuje się, że związek z MM dla Gilderoya jest tylko zwykłym podstępem xD Aczkolwiek starałam się jak najbardziej przekonująco opisać ich relacje, nawet z jego strony, mimo że nigdy za Lockhartem nie przepadałam xD

      Usuń
  2. ~Caitlin
    4 lutego 2013 o 17:03

    Ha! Tak właśnie myślałam, że tajemnicza kochanka Gilderoy’a się ujawni;) co prawda, bardzo mi było żal Mary Madeleine na początku… Ale szybko sobie sama poradziła. Wow. Nie spodziewałam się że go zabije.

    Rozwaliłaś HP :D

    Zbrodnia opisana idealnie. Spokój, opanowanie, nie ma chaosu. Mary doskonale wiedziała, co robi. Voldek byłby dumny.

    Spoko literówek i złączeń. Jak będziesz miała chwilkę to przejrzyj:)

    Buziaki, i czekam na cd!
    Caitlin

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 4 lutego 2013 o 17:41
      Wyrazy się pozlepiały?
      Oo”
      Jutro udam się do biblioteki i tam zbetuję.
      Zbrodnię opisywałam u fryzjera, więc także uważam, że jak na niezbyt dobre warunki wyszło mi to nieźle. Aczkolwiek mogłoby być lepiej, jak zawsze xD

      Usuń
  3. ~Marzycielka
    5 lutego 2013 o 21:08

    Wow. Jestem pod sporym wrażeniem ;)
    Nie spodziewałam się takiego dynamicznego i brutalnego obrotu akcji.
    Kiedy czytałam o zdradzającym MM Lockharcie i jego przyznaniu się do oszustwa, cieszyłam się, że wciąż chowałam do niego jakiś płomyk nieufności. Biedna dziewczyna, taki widok musiał być straszny. Jej reakcja jednak jest godna córki Vodemorta – swoje zranienie ukazuje w gniewie. Zamiast rozpaczać w samotności, dokonuje zemsty. Zemsty najstraszliwszej. Mimo wszystko śmierć mężczyzny mną wstrząsnęła. W tej sytuacji ucieczka to jednyne rozwiązanie, aby uniknąć więzienia.
    Nieźle. Jedna chwila i życie MM uległo zupełnej zmianie…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~Marzycielka
      5 lutego 2013 o 21:16

      Aha, i jak zwykle o czymś zapomniałam.
      Nie wiem, czy coś mi nie umknęło, ale nie podałaś, co podczas morderstwa(swoją drogą opisanego bardzo precyzyjnie i klimatycznie) robiła narzeczona Lockharta. Czyżby MM zapomniała usunąć świadka? :P

      Usuń
    2. 6 lutego 2013 o 09:28
      Aaaa, właśnie. Czekałam, aż ktoś o to zapyta. Pisałam w pierwszej osobie, czyli musiałam wczuć się w osobę, która pod wpływem impulsu dokonuje morderstwa. MM nie zapamiętała wszystkiego, w następnym rozdziale jego ciało zostanie odnalezione, więc będzie jego opis xD

      Usuń
    3. 6 lutego 2013 o 09:26
      Wiesz, to, że ktoś zabija pod wpływem impulsu nie znaczy, że później, kiedy emocje opadają, nie przychodzi chwila zdołowania i rozpaczy. No, ale to w kolejnym odcinku, nie mogę tak zdradzać fabuły, bo byście nie czytali, heh xD

      Usuń