Rozdział zawiera wątek erotyczny, treść
nieprzeznaczoną dla dzieci, dlatego życzę miłego czytania xD
Na kolacji było naprawdę mało osób. Ja zeszłam do Wielkiej Sali razem
z Poncjuszem. Dałam się mu wciągnąć w rozmowę na temat quidditcha i, mimo że
Ślizgon w dość ciekawy opowiadał mi o meczu, na którym był podczas wakacji, ja
słuchałam tego z miną wyrażającą raczej średnie zainteresowanie. Po prostu nie
mogłam się zmusić, aby polubić ten magiczny sport. Przy stole siedzieli z nami
tylko Crabbe i Goyle, a Draco Malfoy gdzieś zniknął. Nie miało to dla mnie
większego znaczenia, ponieważ raczej się z nim nie zadawałam. Byłam w siódmej
klasie, a on w drugiej. Może i jego rodzice mieli w swoim depozycie mnóstwo
złota, a za czasów potęgi Czarnego Pana byli jego oddanymi sługami, lecz teraz,
kiedy Lord Voldemort upadł, na nic im się to nie zdało. Nie szukali go, ba, nawet
wyparli się jego ideologii. Nie byli jak rodzice Poncjusza. Bellatriks i Rudolf
woleli dać się zamknąć w Azkabanie, niż dopuścić się tak przerażającej zdrady.
Gdyby tylko jakoś udało się Czarnemu Panu powrócić, a on sam odnalazłby mnie i
zabrał do siebie, wyraziłabym otwarcie swoje zdanie. Nie tęskniłam za ojcem,
przecież prawie go nie znałam. A nawet, gdyby wychowywał mnie przez te
wszystkie lata, również nie pragnęłabym spędzać z nim każdej chwili, ponieważ
taki już miałam charakter. Byłam samowystarczalna, nawet nie bałam się utracić
Josephine. Ja dobrze wiem, że jestem egoistką, moje dobro było najważniejsze. Byłam
prawdziwą Ślizgonką. Kiedy usiadłam na stołku, a profesor McGonagall założyła
na moją głowę tiarę, która opadła mi aż na nos, natychmiast wykrzyknęła: SLYTHERIN! Nie byłam tym zaskoczona. Od
początku, kiedy tylko Lord Voldemort opowiedział mi o Hogwarcie, a potem
profesor Dumbledore odwiedził mnie w sierocińcu, wiedziałam, że to będzie mój
dom. On myślał, że nie wiem nic o szkole i świecie, do którego należałam, a ja nie
byłam na tyle głupia, aby się przed nim odsłaniać. Utrzymywałam go w tym
przekonaniu przez całą naszą rozmowę. Dobrze grałam swoją rolę. Kiedy o tym
teraz myślałam, to wspomnienie było tak żywe… tak realistyczne…
To było dawno temu, ponad siedem lat minęło,
od kiedy niby „dowiedziałam się”, że jestem czarownicą. Czarny Pan opowiedział
mi o wszystkim wcześniej, wyjawił mi wszystkie tajemnice Hogwartu, które on sam
zgłębił i ostrzegł mnie przed Zakonem Feniksa, który Albus Dumbledore mógłby na
nowo zaktualizować, jeżeli zaczęłoby się dziać coś podejrzanego.
Dyrektor Hogwartu odwiedził mnie na
początku lipca. Był to niesamowicie ponury dzień. Niebo pokrywały ciemnoszare,
ciężkie chmury, od czasu do czasu rozjaśniał je blask złotych piorunów. Wiatr
szalał na wylanym betonem podwórku, a krople deszczu bębniły w szyby.
Siedziałam pod łóżkiem w całkowitej ciemności i czytałam książkę, przyświecając
sobie starą, rdzewiejącą już latarką. Z magicznej krainy wyobraźni wyrwało mnie
głośne pukanie do drzwi. Zanim wygrzebałam się na powierzchnię, do pokoju
wszedł już wysoki, podstarzały mężczyzna. Nie wyglądał jednak jak zwyczajny
mugol, od razu rozpoznałam w nim czarodzieja. Miał długą, srebrną brodę oraz
długie, srebrne włosy, które jaśniały w półmroku, ubrany był w błyszczący,
elegancki, czarny garnitur, w dłoniach trzymał mokry od deszczu parasol, a zza
okularów osadzonych na złamanym nosie patrzyły na mnie błękitne, pełne radości
i entuzjazmu oczy. Od razu wzbudził mój niepokój, ale postanowiłam tego nie
okazywać. Kiedy wyciągnął w moją stronę szczupłą, pomarszczoną dłoń, uścisnęłam
tylko koniuszki jego palców, jakbym się bała, że czymś się od niego zarażę.
— Witaj, Mary, jestem Albus
Dumbledore — rzekł, kiedy puściłam jego rękę. Zmierzyłam go chłodnym spojrzeniem.
— Nie jestem Mary, tylko Mary
Madeleine — oświadczyłam. Nie znosiłam, kiedy ludzie dla swojej własnej wygody
skracali moje imię i nazywali mnie po prostu Mary. I choć ten sam błąd popełnił
wielki Albus Dumbledore, nie zamierzałam puścić mimo uszu tej pomyłki. — Czego
pan ode mnie chce?
— Jestem dyrektorem szkoły, która
nazywa się Hogwart — odparł. Chociaż patrzyłam na niego z bezczelnym
oburzeniem, jego twarz nie traciła tego uprzejmego wyrazu. No i wciąż się
uśmiechał. — Dostałaś tam miejsce, dlatego przyszedłem cię o tym poinformować.
— Mhm… Coś jeszcze?
Przez jego starą, pokrytą zmarszczkami
twarz przemknął cień zaskoczenia. Byłam pewna, że każdy jedenastolatek, któremu
oświadczał, że otrzymał miejsce w jakiejś nieznanej mu dotąd szkole, zachowywał
się o wiele bardziej emocjonalnie. Natychmiast się jednak opanował, a jego usta
rozciągnęły się w jeszcze szerszym uśmiechu.
— Twoje nazwisko było tam od twojego
urodzenia.
— Tak? Moi rodzice nie żyją. Jak
mieliby mnie tam zapisać?
— To się stało automatycznie — rzekł
Dumbledore, siadając na prostym twardym krześle, które stało przy moim łóżkiem.
— Ponieważ Hogwart to szkoła magii. Jesteś czarownicą.
Spuściłam na chwilę wzrok, aby udać
spokojne zaskoczenie.
— Czarownicą? W takim razie dlaczego
mieszkam z tymi wszystkimi nie-magicznymi dziećmi? — spytałam.
Nigdy wcześniej się nad tym nie
zastanawiałam, dopiero teraz, kiedy musiałam odwrócić uwagę starca, zdałam
sobie sprawę z tego, że nie znam odpowiedzi na to podstawowe pytanie.
— Nie wiem tego. Ale kiedy już
będziesz w Hogwarcie, możesz spróbować poszukać jakichś informacji w szkole. Bo
oczywiście zgadzasz się zostać jego uczennicą?
— Nie wiem. Nie miałam pojęcia, że
to, co potrafię, to jest magia — mruknęłam. — Skąd mam wiedzieć, że pan sobie
nie robi ze mnie jaj?
Dumbledore nie odpowiedział na moje
pytanie, tylko wyciągnął różdżkę. Widziałam już coś takiego, kiedy byłam
młodsza. Należała do mojego ojca, widziałam ją w jego dłoni, zanim porzucił mnie
na wieki wieków, Amen. Dyrektor Hogwartu machnął nią krótko i zmienił trzymaną
przeze mnie książkę w wielkiego, białego gołębia, który obleciał pokój dookoła
i z powrotem stał się podniszczonym tomem. Moje oczy zrobiły się całkiem
okrągłe, co najwyraźniej ucieszyło Dumbledore’a.
— Teraz już mi wierzysz? — zapytał
uprzejmie. Pokiwałam tylko głową, a starzec kontynuował: — Nie musisz się
martwić o pieniądze, Hogwart posiada specjalny fundusz dla osób, których nie
stać na pomoce naukowe. Niektóre książki lub szaty będziesz musiała niestety kupić
używane… Proszę, weź tę sakiewkę.
Wręczył mi skórzany woreczek pełen
złotych, srebrnych i brązowych monet. Dumbledore odczekał, aż skończę oglądać
wysypane prędko na łóżko pieniądze, po czym znów przemówił:
— Jeżeli chcesz, mogę pomóc ci w
zakupach, na ulicy Pokątnej możesz nabyć wszystkie książki, szaty i inne
przybory szkolne.
— Ja myślę, że… Że chyba poradzę
sobie sama — odparłam, jąkając się nieznacznie. — Ale niech mi pan powie, jak
mam dojść na tę… Pokątną.
Dumbledore opowiedział mi o małym pubie,
który zobaczę tylko ja. Mówił też, jak mam dostać się na peron dziewięć i trzy
czwarte, z którego wściekle czerwony pociąg miał zabrać mnie pierwszego
września o godzinie jedenastej do Hogwartu. Pożegnał się ze mną i życzył
powodzenia. Zanim opuścił pokój, jeszcze przez krótki moment przyglądał mi się,
lecz do dziś nie wiem, dlaczego, a ja szepnęłam:
— Nie kłamie mnie pan?
Poncjusz zaproponował, abyśmy wrócili do dormitorium, na co z chęcią
przystałam. Korytarze były całkiem puste i jeszcze bardziej ponure niż zwykle. Naszła
mnie chętka na spotkanie z Lockhartem, ale wiedziałam, że w tej chwili było to
niemożliwe. Spożywał kolację przy stole nauczycielskim razem z innymi
profesorami i zerkał co chwilę w moją stronę, ja jednak za wszelką cenę unikałam
kontaktu wzrokowego. Mimo uczucia, które przepełniało moje serce, ani na chwilę
nie zapomniałam o rozsądku. Nie obchodziło mnie, co sobie o mnie pomyślą
uczniowie, jednakże Gilderoy najpewniej straciłby pracę, a Dumbledore wpadłby w
szał. Jedyne, na czym mi zależało, to opinia Severusa Snape’a. Może i nosiłam
imię największej biblijnej prostytutki, ale nie byłam nią. Mistrz Eliksirów
jednak natychmiast by to podważył.
Usiedliśmy z Poncjuszem w dwóch czarnych, skórzanych fotelach przed
kominkiem, a on od razu wyciągnął kartonowe pudełeczko i wysunął z niego coś,
co okazało się papierosem, którego koniec podpalił różdżką i zaciągnął się z
wyraźną przyjemnością. Kiedy siwa chmura dymu dotarła do mnie, zmarszczyłam nos
i zaczęłam parskać. W naszym dormitorium nie było okien, aby Poncjusz mógł
sobie spokojnie palić i nie drażnić przy tym innych.
— Musisz kopcić to świństwo? — zapytałam z wyraźną wściekłością w
głosie, jednak mój towarzysz ani trochę się tym nie przejął. — To kurewsko prostackie.
Lestrange uniósł brwi, udając zaskoczonego, ale zgasił fajkę, by mnie
więcej nie drażnić.
— Prawda? — zadrwił.
I tak od zaczepki do zaczepki, od słowa do słowa zaczęliśmy rozmawiać.
Podczas tego dnia poznałam go lepiej niż przez te prawie siedem szkolnych lat.
Był trochę sarkastyczny i miał dosyć ciężki charakter, ale pomijając te dwie
nieco irytujące wady, zdawał się być naprawdę przyjazny i inteligentny. Wiedziałam
jednak, że nigdy nie połączy mnie z nim coś więcej, jak tylko przyjaźń. Wolałam
jednak starszych i dojrzalszych mężczyzn. Mężczyzn.
A Poncjusz był chłopcem.
Do dormitorium wkroczył Draco wraz ze swymi gorylami. Crabbe i Goyle
czaili się za nim, a miny mieli tak głupkowate, jak zwykle. Czasami
zastanawiałam się, jak można być tak zaślepionym i pozbawionym własnego zdania;
przecież oni nie widzieli poza Malfoyem świata, a mieli dopiero po dwanaście
lat. Usiedli na sofie przed swoim przywódcą, a ten znów zaczął się wydurniać.
Żałosne widowisko.
Zerknęłam na wielki, okrągły zegar wiszący nad wejściem do holu; dochodziła
już dwudziesta druga. Teraz mogłam bez problemu wymknąć się do gabinetu
Lockharta, musiałam jednak zrobić to mądrze, nie wywołując podejrzeń Poncjusza.
Jeszcze przez chwilę się czaiłam, ignorując niektóre wypowiedzi Ślizgona, aby
na koniec pożegnać się z nim, rzucić jakąś marną wymówkę i przejść powoli przez
cały pokój wspólny. Minęłam Dracona, który coś za mną wołał, machając nad głową
jakimś wycinkiem z Proroka Codziennego
i opuściłam dormitorium. Moje usprawiedliwienie nie było chyba tak
inteligentne, jak sądziłam.
Obawiałam się, że korytarze będą patrolowane przez nauczycieli, lecz w
drodze do gabinetu nie spotkałam ani jednego profesora czy ducha. No tak, na
święta została nas zaledwie garstka, więc potwór może sobie grasować po
korytarzach. Przeszłam przez klasę obrony przed czarną magią i nawet nie
zapukałam do drzwi gabinetu, tylko wemknęłam się do środka. Było całkiem cicho.
Lockhart leżał już w łóżku i chyba spał, ponieważ kołdra poruszała się miarowo
w górę i w dół. Zamknęłam drzwi różdżką i rozebrałam się do naga. Czułam, że
byłam już gotowa na kolejny krok, choć w środku cała drżałam, nie mogąc się
opanować. Wsunęłam się do łóżka i pocałowałam uśpione usta Gilderoya. Obudził
się natychmiast, a jego jeszcze nieco zamglone, lazurowe oczy rozszerzyły się
gwałtownie. Przez chwilę widziałam w nich przestrach, który szybko zmienił się
w miłe zaskoczenie. Jego ramiona objęły mnie, a on sam uniósł się nieco, aby
pozbyć się aksamitnej, seledynowej koszuli, w której sypiał. Gdy odrzucił ją na
podłogę, ujrzałam jego całkowicie nagie, bardzo przyjemne dla oka ciało. Kiedy
zaczęłam całować jego szyję, poczułam na podbrzuszu, jak jego męskość szybko twardnieje,
a gardło opuściło ciche westchnienie. Nie zamierzałam jednak tak szybko mu
ulec. Lockhart gładził moje plecy, biodra i ramiona, kiedy mnie całował, a
robił to tak, jakby nie był owym Gilderoyem Lockhartem, którego wszyscy znali. Dłonie
były łagodne i spokojne, ja natomiast czułam się sztywna i zdrętwiała ze
zdenerwowania. Wypełniła mnie paląca trema, której nigdy nie miałam, kiedy
odwiedzałam Snape’a. Czułam się też zupełnie inaczej. Z nim, poza oczywistym
zrozumieniem i wspólnymi poglądami, łączył mnie tylko seks, a nawet, jeżeli coś
poszłoby nie tak, nie zależało mi na tym. W końcu to był tylko Snape. A
Lockhart… Nigdy nie przypuszczałam, że kiedyś będzie mi tak bardzo zależeć na
jakimś mężczyźnie. Przez lata wyśmiewałam te wszystkie zestresowane nastolatki
szykujące się na randkę z upragnionym facetem, a teraz sama byłam jedną z nich.
Nagle blondyn rzucił mnie na łóżko o wiele brutalniej, niż się tego po
nim spodziewałam. Od momentu, kiedy go odwiedziłam, nie odezwał się ani słowem.
Pochylił się nade mną i jednym mocnym pchnięciem umieścił we mnie swój
nabrzmiały krwią członek. Nawet nie zdążyłam zaprotestować, aby się jeszcze
jakiś czas wstrzymał, ale w momencie, kiedy przylgnął do mnie całym ciałem, nie
myślałam już o tym. Zatopiłam się w przyjemności i oddałam się w pełni
pocałunkom, którymi okrył moją twarz.
To było niesamowite doznanie. Jedna krótka chwila pełna
niedoścignionych uniesień. Czułam, jak z każdym jego miarowych, szybkim ruchem
jestem coraz bliżej słodkiego szczytu; wypełniła mnie rozkosz, jakiej jeszcze
nigdy dotąd nie doświadczyłam. Otaczał nas złoty półmrok, a jedyną melodią
współgrającą z tańcem dwóch splecionych ze sobą ciał były nasze jęki. Z gardła
Lockharta wydarło się przeciągłe stęknięcie, a jego palce zacisnęły się mocno
na moich biodrach. Chwilę później ja wspięłam się na wyżyny przyjemności. Czułam
jednak, że nie byłam tak usatysfakcjonowana, jak z Mistrzem Eliksirów, ale moje
ciało wypełniło teraz prawdziwe szczęście i czysta miłość, kiedy Gilderoy
przytulił mnie, wciąż ciężko dysząc. Na jego ustach błąkał się triumfalny, lecz
niezwykle czarujący uśmiech. Wciąż milczał, gładząc wolną ręką moje włosy.
Zupełnie nie czułam wyrzutów sumienia, ba, radość rozpierała mnie tak, jak
jeszcze nigdy dotąd.
— Tak się zastanawiałem, kiedy w końcu do mnie przyjdziesz —
rzekł profesor. — Już zacząłem się obawiać, że będę znowu musiał dać ci
szlaban, aby móc się z tobą zobaczyć. To takie banalne, nie uważasz?
Zaśmiałam się i pocałowałam go w usta.
— Przestań pierdolić — mruknęłam i wtuliłam policzek w jego
ramię.
Ogarnęła mnie tak przyjemna senność, że zapragnęłam po prostu zamknąć
oczy i zasnąć. Czułam, że w końcu odnalazłam swoje miejsce na świecie. Może to
było głupie i naiwne, może to było jeszcze zauroczenie, lecz miałam w sercu
gorącą nadzieję, że to przetrwa. Ja wiedziałam,
że byliśmy dla siebie stworzeni. Nie byłam sobą, nigdy na nikim tak mi nie
zależało. Poczułam, że mogłabym mu naprawdę oddać swoje serce.
*
Zazwyczaj nie sypiam długo, lecz tym razem sen miałam tak mocny, że
sama się zdziwiłam, kiedy tylko zobaczyłam na żelaznym budziku godzinę dziewiątą.
Gilderoy leżał obok mnie, ale wyglądało na to, że od dawna nie spał. Jasne,
lśniące włosy rozsypały się na jego poduszce w takim nieładzie, iż doznałam
szoku, że ten natychmiast ich nie przygładził. Jego szeroko otwarte oczy
wpatrywały się w sufit, lecz kiedy przeciągnęłam się i ziewnęłam szeroko,
błyskawicznie skierowały się na mnie. Jego usta rozciągnął nikły, aczkolwiek
radosny uśmiech. Tego ranka był niczym anioł.
— Wyspałaś się? — zapytał, kiedy już pocałowałam go na dzień
dobry.
— Dawno już nie byłam tak wypoczęta — odparłam i wstałam z łóżka,
aby się ubrać.
Musiałam iść na śniadanie do Wielkiej Sali, choć obawiałam się pytań
Poncjusza. On z braku towarzystwa musiał z pewnością na mnie czekać, a ja
przecież nie wróciłam do dormitorium na noc. Na pocieszenie pomyślałam sobie,
że zawsze mogło mnie spotkać coś gorszego, ale na szczęście Josephine była w
domu. Poncjusz był mniejszym złem.
Lockhart przyglądał mi się z figlarnym uśmiechem na ustach i bawił się
cieniutkim kosmykiem włosów. Kiedy już byłam ubrana, przemówił:
— Miałem w swoim życiu wiele kobiet, ale żadna nie była tak
niezwykła, jak ty. Nie byłaś dziewicą, prawda?
— Nie — odparłam lakonicznie, po raz pierwszy czując lekkie
zakłopotanie. Musiałam szybko zmienić temat, aby uniknąć nieprzyjemnej rozmowy,
która mogła zahaczyć o Snape’a. — Ja też przyznaję, że jesteś najbardziej
intrygującym mężczyzną, z jakim miałam styczność.
Blondyn uśmiechnął się, słysząc to.
— Idź już, nie chcę, aby ludzie zaczęli coś podejrzewać — rzekł
zwyczajowo, a na jego twarz powrócił normalny wyraz. — Odwiedzisz mnie dziś?
Już za tobą tęsknię.
— Oczywiście. Nigdy tego nikomu nie mówiłam… zależy mi na tobie
i…
— Tak, wiem. Choć to dziwne, bo wy, Ślizgoni, nie macie chyba tak
rozwiniętych uczuć jak normalni
ludzie…
— Przestań! Mówisz tak, jakbyśmy należeli do zupełnie innego
gatunku. — Zaśmiałam się i ruszyłam w stronę drzwi. — Zobaczymy się wieczorem.
Opuściłam komnatę i pobiegłam na śniadanie do Wielkiej Sali. Po drodze
nikogo nie spotkałam, co mnie wcale nie zdziwiło, w końcu w Hogwarcie pozostała
zaledwie garstka uczniów, a i nie każdy nauczyciel postanowił spędzić te święta
w szkole. Nieustannie myślałam o tym, co wydarzyło się w nocy, a dosłownie
wszystko, co napotkałam na drodze, wydawało mi się po stokroć piękniejsze, niż
było w rzeczywistości. Nawet szkaradny Filch miał mniej wykrzywioną gębę.
Zanim ułożyłam sobie w głowie fałszywy obraz wczorajszej sytuacji, w
holu natknęłam się na Poncjusza. Wyglądał na zaskoczonego tym spotkaniem, ale
powitał mnie zaskakująco uprzejmym uśmiechem. Ja natomiast nie mogłam
powstrzymać dziwacznego grymasu, który wkradł się na moją twarz.
— Długo cię nie było, w końcu poszedłem spać — zagadnął mnie.
— Wiesz co… Musiałam zasnąć w tej bibliotece — skłamałam gładko,
kiedy drzwi do Wielkiej Sali otworzyły się przed nami. — A ten stary sęp
zamknął mnie w środku… Dopiero co udało mi się wydostać. No wiesz, trzeba w
końcu zacząć się przykładać do nauki.
Sama nie mogłam uwierzyć w swoje pierdolamento. Dlatego też zdziwiłam
się, że Poncjusz połknął haczyk. Wczorajszy dzień z Lestrange’em należał do
bardzo przyjemnych, choć w nocy odkryłam coś, co przynosi jeszcze większą
rozkosz niż pogawędki o wszystkim i o niczym.
— Nareszcie mówisz sensownie — stwierdził Lestrange, którego
najwyraźniej ucieszyła zmiana mojego podejścia do nauki. — Chodź, zjemy coś.
*
Z Lockhartem spędziłam całą kolejną noc, choć nie było już tak
bajkowo, jak za pierwszym razem. Profesor uwinął się ze wszystkim zbyt szybko,
a moje żądze pierwszy raz nie zostały zaspokojone. Wmówiłam sobie jednak, że
fizyczna satysfakcja nie jest tak istotna, a kiedy rano powróciłam do
dormitorium, byłam jeszcze bardziej szczęśliwa niż poprzedniego dnia. Bałam
się, że kiedy rozpocznie się już drugi semestr, a wszyscy uczniowie powrócą do
Hogwartu, nie będę już mogła nocować w sypialni nauczyciela obrony przed czarną
magią, lecz starałam się żyć i cieszyć chwilą, która minęła o wiele szybciej,
niż myślałam.
Gdy Josephine powróciła po świętach, od razu poznała, że coś zmieniło
się w moim życiu. Ja jednak nie zamierzałam powiedzieć jej ani słowa, przecież
nie mogłam narazić siebie i Gilderoya na zdemaskowanie. To nie chodziło o brak
zaufania. Ona po prostu…
— Jeszcze nigdy nie widziałam cię takiej zadowolonej — zauważyła
Foxy, a kąciki jej ust zadrgały lekko. — Byłaś tu tylko z Poncjuszem, a on od
dawna się tobą interesuje.
— Naprawdę? — Poczułam, że się czerwienię. — Nie zauważyłam.
— No dobrze, nie chcesz, to nie mów — stwierdziła Josephine,
udając nadąsaną. — Słyszałaś, że Hermiona Granger, ta dziewczyna, która się
przyjaźni z Potterem, leży w skrzydle szpitalnym? Myślisz, że jest spetryfikowana?
Takie krążą plotki…
— Nie, gdyby bazyliszek zaatakował, to ja…
Urwałam i zacisnęłam wargi, a Ślizgonka wytrzeszczyła na mnie oczy. Ups. Chyba się wygadałam… Co za wielka szkoda. Wiedziałam, że popełniłam
największy błąd, jaki mogła popełnić córka Lorda Voldemorta. Wyłaziłam ze skóry
od ponad sześciu lat, aby ukryć swoje pochodzenie, a sama głupio wyjawiłam swój
sekret przez idiotyczną nieuwagę. Byłam zbyt szczęśliwa i roztrzepana, aby móc
swobodnie kłamać.
— Co? Bazyliszek? — zapytała cicho, a w jej głosie dosłyszałam
coś, co brzmiało jak oskarżenie. — Mary Madeleine, co ty zrobiłaś?
___________
Przepraszam, że ta scena erotyczna wyszła tak kiepsko, ale wyszłam z
wprawy. No i nie przywykłam do opisywania scen miłosnych z udziałem Lockharta.
Przyznam, że przeżyłam swego rodzaju wstrząs.
Jest to pierwsza rocznica tego bloga, lecz obawiam się, że na Onecie
może być ostatnia. Słyszeliście, że chcą przenieść nas na blog.pl? Nie
wyobrażam sobie tego. Jestem tutaj od tylu lat, Onet to mój dom. I Wasz pewnie
też. Dziękuję Wam, że jesteście ze mną. Mam nadzieję, że mimo zmian, które nam
narzucają, nie pytając nawet o zdanie, zostaniecie ze mną. Dedykuję ten
rozdział Wam wszystkim. :*
~olka
OdpowiedzUsuń25 lipca 2012 o 15:17
Mary przez pomyłkę wyjawiła swój sekret,teraz Josephine wie kim ona jest.
25 lipca 2012 o 18:38
UsuńHaha, tak, ale to nie znaczy, że Mary Madeleine jest bazyliszkiem xD
~Enigmatyczna
OdpowiedzUsuń26 lipca 2012 o 19:42
Strasznie naciągany wydaje mi się ten romans z Lockhartem. Może MM dostrzegła w nim jakieś „drugie dno”, ale mimo wszystko, on chyba go nie posiadał… Przynajmniej w książce Rowling. Zwłaszcza dziwne wydaje mi się to, jak MM twierdzi, że woli „dojrzalszych mężczyzn” a zaraz leci do Lockharta ;) Ciekawi mnie, kiedy wpleciesz jakiś „wątek biblijny”. Bo zastrzegałaś na początku, że takowe będą. To, że MM posiada jak na razie dwóch partnerów seksualnych, prostytutki jeszcze z niej nie czyni.Poza tym, naciągane wydaje mi się, że Voldek o wszystkim jej tak opowiadał… W końcu gdy doszło do jego zagłady, ona miała 6 lat. A jakoś nie wyobrażam sobie Czarnego Pana w roli niańki ;)
26 lipca 2012 o 20:09
UsuńKurde, nie bardzo mi się podoba to, że wszyscy uważają Voldka za takiego robota, za machinę do zabijania. A zaraz jak ktoś mu w fanfiku daje choć odrobinę uczuć, to wszyscy się obruszają. Na tym właśnie polegają takie opowiadania. Aby coś zmienić w bohaterach lub fabule, przynajmniej wg mnie. Tak, romans MM z Lockhartem jest naciągany, dlatego że piszę tutaj w pierwszej osobie i trudno mi się aż tak wcielić w postać głównej bohaterki, która kręci ów bohater. No kurde, postaw się w mojej sytuacji, ja wielbię parringi śmierciożerców ze śmierciożercami, śmierciożerców z kimkolwiek, ale nie z TAKIMI osobami, jak Lockhart. Już łatwiej byłoby mi opisywać sceny łóżkowe z Longbottomem. Cóż. W książce Rowling jednak Lockhart posiadał drugie dno. Niby taki laluś itp, a tu w tak kreatywny sposób przypisywał sobie czyny innych. Ja zamierzam tutaj także stworzyć mu drugą twarz, ale to jeszcze nie teraz. A co do biblijnych wątków, to owszem, będą, tylko Mary Madeleine musi skończyć Hogwart.
~Enigmatyczna
Usuń27 lipca 2012 o 14:02
No i właśnie to mnie dziwi, skoro romans z Lockhartem jest wg Ciebie bez sensu, to po co o czymś takim piszesz? A przypisywanie sobie przez Lockharta czynów innych, to raczej nie jego drugie dno, tylko podstawa, na której zbudował swoją lalusiowatość. Drugim dnem byłoby, gdyby rzeczywiście okazał się w jakiejś dziedzinie dobry. Ale jak widać, nawet uroku zapomnienia nie umiał dobrze rzucić, jak na końcu II części można się przekonać, wcześniej po prostu miewał szczęście, które w końcu zawiodło. Co do Voldemorta, niekoniecznie musiał być wyprany ze wszystkich uczuć, i pewnie nie był, co widać po tym, jak sobie tworzył horkruksy. Mógł se wybrać dowolnego starego buta, ale nie – on, wielki lord Voldemort, musiał ukryć duszę w czymś sławnym i tym samym oczywistym do odgadnięcia. Gdyby miał córkę, równie dobrze mógłby traktować ją jak swoją dziedziczkę. Tylko że z początku myślałam, że MM w sierocińcu jest od urodzenia, a tu taka niespodzianka. No i po prostu niezbyt odpowiedzialne ze strony Voldka mi się wydaje, że powierzał takie tajemnice tak małemu dziecku.
30 lipca 2012 o 18:54
UsuńI nie myliłaś się, Voldemort nigdy się Mary Madeleine nie opiekował. Ale stwierdził, że skoro już takiego zrobił, mógł przekazać córce wszelkie informacje zgodne z jego wersją, zanim zrobi to Dumbledore i sprawi, że stanie się „dobra”. Przecież lepiej jest mieć jednego poplecznika więcej niż mniej, a nie ma nic lepszego jak oddana córeczka oczekująca na powrót ojca i gotowa zrobić dla niego wszystko. Oglądałaś „Piratów na Nieznanych Wodach”? Tam masz klasyczny przypadek kochającej córki i samolubnego ojca. To najprostrzy przykład, który przyszedł mi do głowy, ale jestem pewna, że w literaturze i filmie znajdą się przykłady o wiele bardziej patetyczne i znaczące, niż ten. Możesz szukać, jeśli Ci się chce. Widzisz. Ja nie jestem tak prosta, jak Ci się może zdawać. Powstałe całe mnóstwo fanfików, w których opisana jest miłość Hermiony i Malfoya, Harry’ego i Hermiony, Voldemorta i Bellatriks…. dlaczego nie ma nigdzie Lockharta? Czy Barty’ego Croucha? Ja tworzę fanfiki, o których być może ktoś kiedyś będzie pamiętał, bo mimo swojej prostoty, są prawie jedyne w swoim rodzaju, bo jeszcze nigdy nie natknęłam się na opowieść co Crouch juniorze, o Założycielach Hogwartu bądź takim zwykłym Lockharcie. Lubię niebanalność, przynajmniej w tematyce. I wcale nie muszę lubić niektórych z bohaterów. Nie przepadam za Glizdogonem, a opowiadanie o nim jest już mocno rozwinięte.
~Kira
OdpowiedzUsuń27 lipca 2012 o 18:30
Mary Madeleine przypadkowo wygadała się swojej przyjaciółce, ciekawa jestem, co zrobi Josephine ;) – czy ukryje tajemnicę, czy może wyjawi prawdę uczniom? – wtedy Mary miałaby spore kłopoty. Ale tylko ty wiesz, co będzie dalej ;) Romans między Lockhartem i Mary… ciekawe, co z tego wyniknie, chyba nic dobrego. Będą kłopoty :) Pozdrawiam serdecznie !
30 lipca 2012 o 18:57
UsuńNie chcę zdradzać tu niektórych faktów, ale tyle mogę powiedzieć – najwięcej kłopotów będzie miał sam Lockhart xD
~Atramentowa
OdpowiedzUsuń8 sierpnia 2012 o 16:41
Jak znam życie to pogmatwasz wszystko Gilderoyowi bardziej niż innym. xD Aż mi go już szkoda jest. A zaczynałam go lubić!…
8 sierpnia 2012 o 16:46
UsuńDokładnie xD Tylko ci, którzy mnie nie znają, myślą, że moi bohaterowie będą mieli spokój xD A już zwłaszcza tacy, jak Lockhart.