Nadszedł październik. Mój ostatni październik w tej szkole. Tego roku
był wilgotny i chłodny, co nie zaskoczyło żadnego mieszkańca Wielkiej Brytanii.
Co rano na błoniach osiadała zimna mgła, a jej mróz prędko przenikał do zamku.
Mnie było wszystko jedno, nie lubiłam przebywać na zewnątrz, kiedy było zbyt
gorąco. Jako Ślizgonka uwielbiałam mrok i wilgoć, do czego byłam przecież przyzwyczajona,
gdyż zarówno z lochów, jak i z dormitorium nie sposób było się pozbyć tego
naturalnego chłodu; tylko delikatne, przygnębiające płomienie barwy błękitnej,
gazowej oświetlały ciemne kąty. Byłam dziewczyną odporną na wszelakie choroby
(jak zresztą większość czarownic i czarodziejów), lecz nie wszyscy uczniowie
mieli takie szczęście. Niektórzy, kiedy tylko się przeziębili, musieli natychmiast
odwiedzić panią Pomfrey. Panikarze.
Z dnia na dzień robiło się coraz chłodniej, a ja wciąż zastanawiałam
się, dlaczego profesor Lockhart mnie pocałował. Bałam się pójść do jego
gabinetu, aby to wyjaśnić, bo mógł to zrobić jeszcze raz. A mnie przerażał
fakt, że mogłoby mnie połączyć z nim coś, co łączyło mnie i Snape’a, a co
gorsza… Że mogłam coś do niego poczuć.
Aż wzdrygnęłam się z niesmakiem na samą myśl o tym. Ale nie mogłam przecież
tego tak zostawić, sumienie codziennie dręczyło mnie z tego powodu. Lockhart
praktycznie po każdej lekcji wzywał mnie do siebie, lecz ja ignorowałam to. Ze
strachu.
W końcu nauczyciel uderzył dłonią o blat mojego stolika, a wszyscy
podskoczyli. Zwykle profesor był wesołkowaty i pobłażliwy, teraz przez jego
maskę błysnął cień prawdziwej twarzy. Nikt nie śmiał odezwać się choćby jednym
słowem; wszyscy przyglądali mu się z wyrazem przerażenia na pobladłych twarzach.
Zacisnął nieco wargi, patrząc na mnie z góry, a w jego głosie zabrzmiał całkiem
wyraźnie Snape, czego się po nim nie spodziewałam.
— Szlaban. Dziś o dwudziestej. Może to cię nauczy słuchać. A
teraz przepiszcie z tablicy temat pracy domowej i możecie już sobie iść.
Jakież to było żałosne i banalne.
Klnąc pod nosem, szłam na obiad, nie czując głodu ani zmęczenia
spowodowanego prawie całonocną nauką na test, który napisaliśmy dziś na
transmutacji u McGonagall. Lockhart tłukł mi się okropnie w głowie, a ja sama
modliłam się, aby nikt się do mnie nie odezwał, bo po prostu mogłam coś komuś
przez przypadek zrobić.
— Mary Madeleine, coś mi się wydaje, że czymś podpadłaś naszemu
drogiemu i pięknemu profesorowi — zadrwił Poncjusz, siadając obok mnie przy
stole Ślizgonów. Spojrzałam na niego, a w moich oczach zapłonęła rządza mordu.
Zapragnęłam wepchnąć mu do gardła swój srebrny widelec.
— Co to w ogóle miało znaczyć? Przecież słuchałam tej jego
idiotycznej opowiastki o boginie z Yorkshire… I szlaban? Chyba naprawdę pójdę z
tym do Snape’a, nie chcę widzieć jego głupkowatej twarzy już nigdy więcej.
Przysięgam, jeszcze jeden szlaban, a ten kretyn utraci życie — warknęłam,
wpatrując się z wściekłością w postać Gilderoya, który właśnie usiadł przy
stole nauczycielskim ze swoim firmowym uśmiechem na twarzy i nałożył sobie na
talerz trochę dietetycznej sałatki.
Od Josephine trzymałam się z daleka do końca dnia. Dziewczyna po
prostu nie mogła powstrzymać się od złośliwych komentarzy i docinków, które
działały na mnie jak czerwona płachta na byka. Domyślałam się, dlaczego
Lockhart chce mnie widzieć. Jego ciągłe sugestie… prośby o spotkanie nie dawały
oczekiwanych rezultatów, więc postanowił zmusić mnie do przyjścia za pomocą
szlabanu. Był przecież nauczycielem. Co prawda marnym, ale mimo wszystko
nauczycielem, a oni mają władzę. Nie chciałam tam iść. Panicznie bałam się
tego, że moje serce mięknie. Czułam, że moja silna wola powoli się załamuje. W
nim było coś magicznego, coś… Coś, co sprawiało, że robił z moimi zmysłami, co
chciał…
Po dłuższym przemyśleniu doszłam do wniosku, że nie chciałam, aby Snape
mieszał się w moje sprawy. Gdyby Mistrz Eliksirów dowiedział się o tym, co
zrobił Lockhart… Nienawidził tego człowieka, chyba by go zabił, a wtedy nasz
sekret wyszedłby na jaw. Dlatego nic mu nie mówiąc, udałam się do gabinetu
nauczyciela obrony przed czarną magią i zapukałam. Chciałam to już mieć za
sobą. Kiedy usłyszałam głos profesora, otworzyłam drzwi i weszłam do środka.
Siedział za biurkiem, ale zamiast przygotowywać się do jutrzejszych lekcji,
trzymał w dłoni lusterko w srebrnej ramce i różdżką podkręcał sobie loki. Kiedy
zobaczył, że na niego patrzę, opuścił zwierciadełko, a na jego ustach pojawił
się jak zwykle olśniewający uśmiech.
— Siadaj. Napijesz się czegoś? — zapytał, ale kiedy potrząsnęłam
głową, dodał: — Nie chciałem cię karać szlabanem, ale odmawiałaś za każdym
razem, kiedy cię tu zapraszałem. Chciałbym z tobą porozmawiać, ostatnio szybko
wyszłaś… Nie chciałem być nachalny, przepraszam. Teraz usiądziesz?
Ostrożnie osunęłam się na krzesło, przyglądając mu się uważnie. Oczami
starałam się dać mu do zrozumienia, aby nie próbował swoich ostatnich sztuczek,
ale nie wiedziałam, czy to mi w jakikolwiek sposób pomoże. Nie chciałam, żeby
powtórzyła się sytuacja z naszego ostatniego spotkania.
— Jak już mówiłem, jesteś inna niż reszta dziewcząt w tej szkole…
— Bo się w panu nie podkochuję – przerwałam mu z kpiącym
uśmiechem na ustach. Trafiłam w czuły punkt. Dla niego najważniejsze było, aby dziewczęta
piszczały na jego widok, a mężczyźni zazdrościli sukcesu. Ja nie zamierzałam
być jedną z tych ślepo zapatrzonych w
niego fanek. — Nic pan nie wskóra. Naprawdę. Nie będę czytać pańskich książek. Niech
mi pan nareszcie da spokój.
Myślałam, że Lockhart się wścieknie albo przynajmniej okaże jakoś
swoje zawiedzenie, ale nie. Uśmiechnął się dobrodusznie, wstał od biurka i
opadł na podłokietnik mojego fotela. Kiedy jego ręka spoczęła na moim ramieniu,
poczułam dreszcz biegnący przez całe plecy w dół.
— Nie o to mi chodzi. Jeśli nie chcesz czytać, to dlaczego masz
to robić? Nie zależy mi na tym. W twoim interesie leży zdanie czerwcowego
egzaminu, jesteś już na tyle duża,
żeby to zrozumieć — rzekł, co wywołało moje szczere zdumienie.
Jego bliskość spowodowała, że praktycznie nie mogłam się ruszyć, byłam
jak sparaliżowana. Widząc, że nic nie mówię, drugą ręką uchwycił mój podbródek
i przysunął się tak blisko, że poczułam jego gorący oddech na twarzy. Cofnęłam
lekko głowę, wpatrując się z niepewnością w jego niesamowicie błękitne, wielkie
oczy. Ale moje przerażenie nie zniechęciło go wcale, wręcz przeciwnie.
Przechylił nieco głowę, a jego usta spoczęły na moich. To wymazało mi z głowy
wszelkie myśli. Broniłam się do samego końca, ale byłam tylko człowiekiem. Nie
mogłam już więcej. Jego język niczym wąż wsunął się pomiędzy moje wargi.
Zmiękłam całkowicie, kiedy wąskie palce zacisnęły się dookoła moich ramion.
Poczułam się tak, jakby ktoś zalał mi żołądek jakimś gorącym, słodkim
eliksirem; nigdy czegoś takiego nie przeżyłam, mimo że ze Snape’em robiliśmy o
wiele gorsze rzeczy. Spokojnymi dłońmi objęłam go za szyję. Ten pocałunek
trwałby znacznie dłużej, ale jakoś… Wycofałam się. Musiałam. Na ułamek sekundy
odzyskałam zdolność logicznego myślenia; wspomnienie Mistrza Eliksirów
przywołało mnie do porządku. Bałam się, że może dojść do czegoś więcej, a tego
nie chciałam. Odsunęłam twarz od jego twarzy i zamrugałam ciężkimi powiekami.
Nie miałam pojęcia, co powiedzieć… Jak to skomentować. Nie spodziewałam się
tego, to było tak spontaniczne… A najgorsze, że… podobało mi się to. Coś dziwnego drgnęło w moim sercu, coś dawno
zapomnianego.
*
I tak to się zaczęło. Sama nie wiem, jakim cudem wróciłam do
dormitorium Ślizgonów. Byłam w dużym szoku, przez pół nocy nie spałam,
analizując całe zdarzenie i swoje uczucia. To dziwnie brzmiało, nawet w mojej
głowie. Córka Lorda Voldemorta czuła coś do Lockharta.
Do Lockharta! Na początku bałam się tego, ale z dnia na dzień, ze spotkania na
spotkanie coraz bardziej byłam w stanie przywyknąć do nowej sytuacji, w której
się znalazłam. Moje uczucia bardzo różniły się od uczuć dziewcząt, które
podkochiwały się w profesorze… U nich to było raczej zafascynowanie jego
popularnością i oczarowanie urodą, a ja… Ja uwielbiałam go za coś zupełnie
innego. Sama do końca nie wiedziałam, za co, lecz nie było sensu dochodzić do
źródła tego. A on był całkowicie inny od tego Gilderoya Lockharta, którego znał
świat. Kiedy byliśmy sami, zachowywał się dużo spokojniej. Może i był narcyzem,
przesadnie dbającym o swój wygląd; twarz, którą pokazywał światu każdego dnia
była tak naprawdę groteskową maską. Nie był geniuszem w czarowaniu, ale za to
musiałam mu to przyznać — nadrabiał inteligencją i logicznym myśleniem. Być
może widziałam go w samych superlatywach, ale nic nie mogłam na to poradzić. Czasami
podejrzewałam, że musiał rzucić na mnie jakiś czar.
Josephine już dawno zauważyła, że zachowuję się dziwnie. To znaczy,
jak ona to określiła, dziwniej niż zwykle.
Ale nie zamierzałam się jej z niczego tłumaczyć, choć byłam naprawdę
szczęśliwa. Nie musiałam się niczym martwić. Aż do Nocy Duchów.
Uczta była jak zwykle wyśmienita. Postanowiłam zaraz po jej
zakończeniu odwiedzić Lockharta w jego gabinecie, ale nie po to, po co
odwiedzałam Snape’a. Zbyt wiele znaczyło dla mnie to uczucie i nie chciałam się
spieszyć. Kiedy Dumbledore życzył nam dobrej nocy i kazał rozejść się do swoich
dormitoriów, gdzieś na drugim piętrze zrobiło się jakieś dziwne zbiegowisko. Ja
i Josephine poszłyśmy z grupką Ślizgonów, aby zobaczyć, co takiego się stało,
przecież jakieś ważne wydarzenie nie mogło dziać się bez nas. Przecisnęłam się między
jakichś Gryfonów z drugiej klasy, a moim oczom ukazał się szkarłatny napis
połyskujący na ścianie:
Komnata Tajemnic została otwarta.
Strzeżcie się wrogowie Dziedzica.
Kiedy to odczytałam, w żołądku poczułam nikły skurcz. Słyszałam już o
Komnacie Tajemnic. Muszę przyznać, że nawet całkiem sporo, choć tak naprawdę
nigdy nie był to temat, który jakoś specjalnie mnie interesował. Jednak wyszło
na to, że Komnata znów stała się modna wśród uczniów. Prawie cała podłoga
pokryta była wodą, a do metalowej rączki, gdzie powinna być przytwierdzona
pochodnia, za ogon ktoś przywiązał… martwego
kota. Stojący obok mnie Poncjusz zaśmiał się cicho i nachylił się, aby
wyszeptać mi do ucha:
— Ty, to chyba kotka Filcha… Stary pierdzioch nie będzie zachwycony.
Hałasy ustały, kiedy na horyzoncie pojawiła się jak zwykle stoicka postać
Albusa Dumbledore’a. Już nie był tym radosnym, pobłażliwym starcem, którego
wszyscy znali i lubili. Teraz jego jasnoniebieskie oczy patrzyły podejrzliwie po
zgromadzonych, na pooranej zmarszczkami twarzy malował się groźny grymas, a
cała jego sylwetka prawie lśniła od magii, która go wypełniała. Po plecach
przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz; musiałam odwrócić od niego wzrok, aby trochę
się uspokoić.
Nie miałam nic wspólnego z tym, co znajdowało się na ścianie! Nie
zrobiłam nic pani Norris, naprawdę! Choć widok martwego kota nie wzbudzał we
mnie emocji, nie chciałam na to patrzeć. Mimo że poza mną tylko jedna osoba
znała prawdę na mój temat, poczułam się tak, jakby wszystkie oczy nagle
skierowały się na mnie, choć tak naprawdę patrzyły na Harry’ego Pottera i jego
przyjaciół. Mimo to szybko się wycofałam i pobiegłam w stronę dormitorium Ślizgonów.
Snape musiał mnie podejrzewać. Nie zniosłabym jego wzroku. Dlatego ukryłam się
w najciemniejszym kącie salonu i zajęłam się nauką. Musiałam zająć czymś nie
tylko ręce, ale i umysł.
Jakieś kilkanaście minut później do dormitorium zaczęli wchodzić
uczniowie. Z ożywieniem rozmawiali o spetryfikowanej kotce Filcha i wymieniali
się domniemaniami na temat dziedzica Slytherina; komentowali całe zamieszanie.
Poncjusz usiadł w fotelu obok mnie i zapytał:
— Czemu tak zniknęłaś?
— Uznałam, że nie ma tam nic godnego mojej uwagi — odparłam i
przewróciłam stronę w podręczniku do transmutacji. — A co, pomyliłam się?
— Potter, Weasley i szlama Granger musieli pójść za
Dumbledore’em. Badają tego kota w gabinecie Lockharta. Ta Komnata Tajemnic…
— To legenda, mówi, że
zanim Salazar Slytherin opuścił Hogwart, założył tu ukrytą komnatę i umieścił
uśpionego potwora, którego może obudzić jedynie prawdziwy dziedzic. Bajka, ktoś
robi sobie żarty — mruknęłam, a dłonie zaczęły mi się pocić.
W salonie przybywało uczniów. Po upływie kolejnych minut do
dormitorium weszła Josephine, która najprawdopodobniej zatrzymała się jeszcze
gdzieś na górze, żeby wymienić się ploteczkami i podejrzeniami z uczniami z
pozostałych domów. Nie wiem, jakich cudów się od nich dowiedziała, bo na twarzy
miała wyraz prawdziwego niepokoju.
— Snape cię wzywa. Natychmiast masz się zjawić w jego gabinecie —
zwróciła się do mnie.
No cóż, najwyraźniej się pomyliłam. Uniosłam lekko brwi i skrzywiłam
się z niechęcią, ale zamknęłam książkę, podziękowałam przyjaciółce za
wiadomość, wstałam i opuściłam dormitorium. Starałam się to uczynić jak
najpowolniej; wlekłam się korytarzem dobre dziesięć minut, podziwiając niski
sufit, wilgotne ściany… Nigdy dotąd nie przestudiowałam tak dokładnie faktury
podłogi i kamiennych ścian.
Jakież to banalne. Musiał mieć mi coś do powiedzenia i było to związane
z dzisiejszymi zdarzeniami; mogłam się założyć, że oskarżał mnie o otworzenie
Komnaty Tajemnic, wypuszczenie potwora i spetryfikowanie kota charłaka, jakbym faktycznie
nie miała nic lepszego do roboty! A myślałam, że Snape jest taki inteligentny…
Przyspieszyłam kroku; chciałam jak najprędzej zakończyć czekającą mnie
rozmowę, choć miałam też nadzieję na jakąś kłótnię, gdyż w środku od kilku dni
wypełniało mnie jakieś dziwne napięcie, którego nijak nie potrafiłam rozładować.
Strach zniknął w oka mgnieniu. Załomotałam w drzwi i wkroczyłam do środka, nie
czekając na odpowiedź, jednak nie zastałam Mistrza Eliksirów w jego gabinecie.
Domyśliłam się, że musiał znajdować się w części sypialnej, więc otworzyłam
tajne przejście i zajrzałam do środka. W maleńkiej łazience paliło się światło,
a do moich uszu dobiegał szum wody, co wskazywało na to, że jest w środku.
— Czego chcesz? – zapytałam butnie.
Zza zamkniętych drzwi usłyszałam spokojną odpowiedź:
— Za chwilę wyjdę, bądź łaskawa poczekać.
Ze złością oparłam się plecami o ścianę i skrzyżowałam ręce na
piersiach. Nie dość, że mnie wezwał, to jeszcze miałam na niego czekać, jakby był
co najmniej hrabią! Poczułam się jak przedmiot.
Doczekałam się go dopiero za kwadrans. Gdy drzwi się otworzyły,
buchnęła para, a Snape zaszczycił mnie swoją obecnością. Poza przewiniętym w
pasie puchatym ręcznikiem nie miał na sobie zupełnie nic. Włosy przykleiły mu
się do twarzy, a maleńkie kropelki skapywały na podłogę. Zrobiło mi się gorąco,
lecz gniew nie miał z tym zbyt wiele wspólnego.
— Porozmawiajmy o Komnacie Tajemnic — rzekł. — Zniknęłaś tak
szybko…
Przypomniał mi się Poncjusz.
— Podejrzewasz mnie? — przerwałam mu z rosnącą w sercu wściekłością.
— Nie, oczywiście, że nie. Wszyscy myślą, że to Potter — odparł
całkiem spokojnie, starając się tym samym opanować moją złość.
— To głupie. Czemu uważasz, że ktoś naprawdę otworzył Komnatę? Jedynymi żyjącymi potomkami Slytherina
jestem ja i Czarny Pan. On zniknął, a ja nie mam z tym nic wspólnego —
oświadczyłam.
Mistrz Eliksirów wciągnął mnie do łazienki, rozpinając mi szatę. Nie
chciałam tego robić, acz potrzebowałam seksu z nim, przez co czułam się jeszcze
podlej. Z ulgą odchyliłam głowę do tyłu, a Snape zaczął całować moją szyję.
Prędko rozebrał mnie do naga i silnym ruchem obrócił twarzą do ściany.
Przycisnęłam do zimnych, mokrych kafelek policzek, a Severus rozstawił mi nogi;
chwilę potem poczułam, jak wchodzi we mnie jednym mocnym pchnięciem swojego
rozbudzonego, sztywnego członka. Trzymał moje założone do tyłu ręce, a
ogarnięty był potężną rządzą. Stłumiony jęk opuścił moje gardło, chwilę później
usłyszałam tuż nad uchem jego płytkie, szybkie westchnienia. Było mi bardzo
niewygodnie, a ręce bolały mnie od mocnego uścisku Snape’a, ale kiedy poczułam,
że jestem już blisko, zapomniałam o bólu. Ostatni, przeciągły jęk wydobył się z
mojego gardła, kolana zaś ugięłyby się pode mną, gdyby profesor nie przyciskał mojego
ciała do ściany. Kiedy mnie puścił, osunęłam się na podłogę, dysząc ciężko.
Uśmiechnęłam się z pałającymi od emocji oczami; utkwiłam wzrok w Severusie,
który oparł się obiema rękami o ścianę, z twarzy zaś spływały mu maleńkie
kropelki potu i skapywały na podłogę. Jego pokryte wystającymi żyłami
przedramiona drżały lekko. Mokre po kąpieli włosy przykleiły mu się do
policzków.
— Przekonałaś mnie — mruknął i również się uśmiechnął.
Pierwszy raz poczułam się jak dziwka.
Przez kilka następnych dni nikt nie mówił o niczym innym, jak o
Komnacie Tajemnic. W bibliotece uczniowie pożyczyli już wszystkie egzemplarze Historii Hogwartu. Podniecali się tym, a
nikt nawet nie potrafił pomyśleć logicznie, choć zauważyłam, że Josephine ostatnio
przygląda mi się uważniej niż zwykle. Wiedziałam, że zaczęła już coś
podejrzewać, dlatego postanowiłam bardziej się pilnować. Nie odwiedzałam
Snape’a w jego gabinecie. Po naszej ostatniej nocy czułam się okropnie, nie
chciałam się widzieć ani z nim, ani z Lockhartem. Nie podobała mi się moja
ostatnia uległość.
Nadszedł dzień pierwszego meczu quidditcha: Gryfoni przeciwko
Ślizgonom. Byłam bardzo ciekawa, jak to wszystko się potoczy, w końcu nasza
drużyna miała nowego szukającego i lepsze miotły… Ale to fakt, Gryfoni byli
dobrzy. Nigdy bym tego nie powiedziała głośno, to było oczywiste, lecz i
Weasleyowie, i Wood, i nawet Harry Potter byli świetni. Poważnie obawiałam się,
że nasza drużyna przegra, choć sam mecz był mi całkowicie obojętny. Bałam się
jedynie przegranej. Poza tym potrzebowałam, aby nareszcie coś oderwało moje
myśli od zbrukanego ciała i wyrzutów sumienia, które ostatnio nieustannie
trawiły moje wnętrzności.
Pogoda była podła, ciemne chmury wisiały nisko nad ziemią, a wyglądały
tak, jakby wysokie wieże Hogwartu miały za chwilę je przedziurawić, przez co na
świat miały spaść litry deszczu. Rozbrzmiał ostry gwizdek pani Hooch, a obie
drużyny wystrzeliły w powietrze.
— I co, myślisz, że nowe miotły dadzą radę Gryfonom? — zapytała
Josephine, obserwując, jak Harry Potter miota się w przestworzach w ucieczce
przed tłuczkiem. Bardzo dziwnym tłuczkiem.
Wzruszyłam tylko ramionami.
— Nie wiem. Kibicuję Ślizgonom i lubię patrzeć, jak latają, ale
jakoś nigdy nie pasjonował mnie quidditch — stwierdziłam i nagle drgnęłam. — Ej,
patrz na Pottera…
Od dłuższego czasu Gryfon wykonywał w powietrzu dzikie salta i
manewry, próbując zgubić natrętnego tłuczka, który za nic nie zamierzał
zainteresować się innym graczem. Josephine parsknęła śmiechem. Zachowanie
ciężkiej piłki wydało mi się podejrzane. W końcu tłuczki zazwyczaj atakują
wszystkich, w zależności na kogo natrafią. A ten mijał w pogoni za Harrym
Potterem wielu zawodników i nawet nie zareagował na ich obecności.
Rozległ się ostry gwizdek pani Hooch. Drużyny wylądowały pod trybunami,
aby omówić zaistniałą sytuację. Ślizgoni trzęśli się ze śmiechu, Gryfoni zaś
wyglądali na zmartwionych. Przez jakiś czas rozmawiali; Harry najwyraźniej był
nieco podenerwowany. W końcu chwycili miotły i wystrzelili w powietrze. Gra
rozpoczęła się na nowo.
— Tak myślę, że Draco Malfoy w drużynie to jednak nie był zbyt
dobry pomysł. Tylko na to popatrz. No popatrz na tego kretyna… Nie zdziwiłabym
się, gdyby Potter złapał znicza z tłuczkiem siedzącym mu na ogonie — odezwała
się Josephine.
Wzruszyłam tylko ramionami. Choć bardzo chciałam, aby mecz oderwał
mnie od natrętnych myśli, średnio interesowało mnie to, co działo się na
boisku. Wyciągnęłam z torby Proroka
Codziennego i zaczęłam przeglądać gazetę z nadzieją, że znajdę jakiś
fascynujący artykuł.
— W sumie jest mi wszystko jedno. Jeśli nasza drużyna przegra
mecz, będzie mieć nauczkę, że platfus z kasą nie nadaje się na gracza —
mruknęłam. — Malfoy faktycznie nie wyglądał na sprytnego i spostrzegawczego,
jest zupełnym przeciwieństwem szukającego. Są lepsi od Gryfonów tylko dlatego,
że mają zajebiste miotły.
Po kilku minutach zaczęło padać. Już w ogóle nie rozróżniałam
zawodników, byli dla mnie wyłącznie rozmazanymi plamami w zielonych bądź
szkarłatnych strojach, ale mecz na szczęście nie trwał długo. Draco okazał się
kompletnie nieudolnym szukającym, a Harry, mimo ścigającego go nieustannie
tłuczka i złamanej ręki, złapał znicza bardzo szybko. Chwilę później… Rozbił
się na rozmokniętej ziemi, co było doskonałym zwieńczeniem jego podniebnych
popisów. Zrobił się straszny chaos; uczniowie zaczęli zbiegać z trybun, aby
zobaczyć, co się stało, nauczyciele również ruszyli małemu Potterowi na pomoc.
— Gryfoni wygrali, można już sobie iść — mruknęłam, wstając z
drewnianej, twardej ławki.
Josephine zrobiła to samo. Wyglądała na równie znudzoną, czego nie
można było powiedzieć o Draconie. Był wściekły. Cisnął miotłę z taką siłą, że
ta obryzgała błotem jego szatę do quidditcha.
Szybko powróciłam razem z przyjaciółką do szkoły; mecz bardzo mnie
znużył, a ja nie chciałam już więcej moknąć. Szczerze mówiąc to czułam się
nieco poirytowana faktem, że Ślizgoni (mimo najlepszego sprzętu) przegrali z
Gryfonami. To będzie ciężki wieczór dla nas wszystkich, nie tylko dla
przegranych, ale i dla pozostałych mieszkańców Domu Węża, ponieważ będziemy
musieli znosić ich humory jeszcze przez bardzo długo czas. Dlatego najlepiej
będzie zaszyć się gdzieś w ciemnym kacie pokoju wspólnego i przeczekać burzę. Byłam
wydrążoną muszlą; położyłam się z nadzieją, że następnego ranka jakieś emocje
zapełnią tę pustkę.
___________
Jestem podła. Wiem, rozdział obiecałam we wrześniu, a dodaję pod
koniec grudnia. To będzie ostatni rozdział w 2011 roku. Dlatego życzę Wam
wszystkiego najlepszego w Nowym Roku. Następny odcinek postaram się dodać
szybko. xD
~Semirkowa
OdpowiedzUsuń30 grudnia 2011 o 15:36
Heeej ;))) Dzięki za powiadomienie ;))) za chwilę zacznę czytać ten rozdział ;)) A ile ty tych opowiadań masz?? xD Sądzę, że dużo ;))) pozdrawiam ;))
30 grudnia 2011 o 16:34
UsuńHmm, tak, mam 7 blogów, w tym jeden zakończony epilogiem, kończę tak samo Czwórkę Hogwartu xD
~Semirkowa
OdpowiedzUsuń30 grudnia 2011 o 15:41
oooo ;))) pierwsza byłam ;))) xD . ciekawa jestem jak ty dajesz radę pisać tyle opowiadań, ja bym się pogubiła xD
30 grudnia 2011 o 18:06
UsuńWidzisz, są takie dni, że sie strasznie nie chce pisać czy przepisywać. Ważne, aby to przetrwać xD
~Aga ;)
OdpowiedzUsuń31 grudnia 2011 o 00:11
Myślałam że już nigdy nic nie dodasz :) Nie ma co pisać notka jest super :D Życzę dużo weny w nowym roku :D
31 grudnia 2011 o 09:31
UsuńNo gdzież, blogi są dla mnie bardzo ważne xD
~faer
OdpowiedzUsuń31 grudnia 2011 o 00:42
Po prostu zabić to mało! Nie dość, że obiecany we wrześniu, to jeszcze taki krótki! Albo takim się wydaje. W każdym razie, czekam z niecierpliwością na rozdział kolejny.Pozdrawiam:
31 grudnia 2011 o 09:36
UsuńWieeem, muszę usunąć tą informację xD
~olka
OdpowiedzUsuń1 stycznia 2012 o 14:04
Przepraszam że komentuję dopiero dzisiaj,ale wcześniej nie mogłam przeczytać……………….Fajny Rozdział.Pozdrawiam.
1 stycznia 2012 o 17:42
UsuńSpoko, spoko, każdy przed Sylwestrem był zajęty, dopiero teraz jest chwila spokoju, żeby nadrobić w czytaniu xD
~nikly
OdpowiedzUsuń1 stycznia 2012 o 19:04
mm ciekawy odcinek ; ) mam nadzieję, że szybko dodasz coś nowego ; d
1 stycznia 2012 o 19:14
UsuńTak, w styczniu na 100%, rok 2012 będzie rokiem bez opie…rdalania się :D
~Kira
OdpowiedzUsuń2 stycznia 2012 o 18:16
No to Mary zaszalała ^^ Tutaj z Lockhart;em a tam z Snapem ^^ ja bym oszalała na jej miejscu. Dobra dziewczyna :D taka ^^ nieobliczalna :P notka fajna, szkoda, że taka krótka. Szczęśliwego Nowego Roku xD
19 stycznia 2012 o 17:45
UsuńA widzisz. Mary gardzi facetami xD
~Sheirana
OdpowiedzUsuń2 stycznia 2012 o 22:27
Wreszcie mam czas na napisanie komentarza, Onet na razie też nie protestuje.Dwóch naraz… No, no… Nieładnie xD Ciekawa jestem, którego w końcu wybierze i czy w ogóle któregoś. No, zobaczymy. Póki co czekam na kolejny rozdział, zarówno tu, jak i na innych Twoich blogach xP.Pozdrawiam.
19 stycznia 2012 o 17:48
UsuńA ja mam nareszcie czas na odpowiedź! Normalnie przez tą szkołę nie mam na nic czasu xD
~Mirabella
OdpowiedzUsuń15 stycznia 2012 o 11:04
Przyznam, że nawet teraz, kiedy jestem przyzwyczajona do tego, że lubisz zaskakiwać i nie powinnam być zdziwiona to jestem. I to cholernie. xD Dżizas, z Lochartem?! Moje serce domaga się Snape’a! Tylko Snape’a! T.T jestem zrozpaczona! Ale poprawiłaś mi humor szablonem xD Skromna jesteś, nie powiem xD A jaką czcionką jest napisane ”Łzy Marii Magdaleny” ? ;>Do tego zawsze podobał mi się styl w jakim robisz szablony ^^ I tu, i na Siostrzenicy. Też zaczęłabym robić podobne, ale jeszcze byś się obraziła za kopiowanie i co xDPf, nie dobry tata :
22 stycznia 2012 o 16:55
UsuńTo jest „Jellyka Vapire Street”. A widzisz, mam dobrego fotografa, więc muszę się słit fociami pochwalić xD
Areti
OdpowiedzUsuń4 marca 2012 o 19:34
Uwielbiam to opowiadanie jak zresztą wszystkie inne :) Podoba mi się ten pomysł połączenia HP z wątkami biblijnymi mimo wiadomych obiekcji kościoła, co do tego cyklu. Jednak ja nie mogę się doczekać tego co będzie dalej. I te wątki ze Snapem i Lockhartem o.OPozdrawiam,Areti z life-murderess.blog.onet.pl
4 marca 2012 o 19:59
UsuńSzczerze mówiąc, to jestem bardzo religijna. Ale uwielbiam HP, nie zamierzam brać pod uwagę wariacji na przykład księdza Natanka xD
~Ironman1234
OdpowiedzUsuń5 stycznia 2014 o 14:03
Super artykul czekam na dalsza aktywnosc i jeżeli chcesz znaleźć kubki z własnym zdjęciem
zapraszam na okazika :-)