Pogoda pogarszała się z dnia na dzień. Śnieg zasypywał dróżki do
cieplarni, ogromne sople wisiały na krawędziach dachów, a schody na
dziedzińcach były tak oblodzone, że trzeba było bardzo uważać, aby się nie
poślizgnąć i nie stoczyć się na sam dół. Na korytarzach aż huczało od plotek i
pomówień na temat Harry’ego Pottera; rzeczywiście okazał się wężousty, a to (przynajmniej
według prawie każdego ucznia) musiało oznaczać, iż jest Dziedzicem Slytherina.
To było naprawdę dziwne i… głupie. Jakim cudem Gryfon mógłby być związany ze Slytherinem?
Uważałam, że każdemu przydałaby się chwila wyciszenia przed oskarżeniem kogoś
wprost.
Po południu udałam się razem z Josephine do biblioteki, aby odrobić
całe mnóstwo pracy domowej, które zadała nam profesor McGonagall i Sprout. Co
jakiś czas podnosiłam głowę, aby rzucić okiem na czającego się w Dziale Niewidzialności
Harry’ego, który przysłuchiwał się przyciszonej rozmowie grupki Puchonów
pochylonych ku sobie tak, jakby się bali, że ktoś niepożądany może podsłuchać
ich słowa.
— Czego on tu chce? — zapytałam szeptem Foxy, która skrobała coś zawzięcie na swoim
pergaminie i z całą pewnością nie dotyczyło to wypracowania dla McGonagall.
— To biblioteka, może przyszedł… Pomyślmy… Poczytać?
Rzuciłam przyjaciółce miażdżące spojrzenie, uśmiechając się
jednocześnie z nieukrywaną ironią i syknęłam:
— Bardzo śmieszne. On coś knuje. Przecież widzisz, że on ich bezczelnie
podsłuchuje. Nie mam pojęcia, co mu się roi w tym pustym łbie, ale nie wróży to
nic dobrego.
— No to idź za nim, jeżeli uważasz, że zamierza wywinąć jakiś
numer. Ech, wszystko, żeby się nie uczyć… — mruknęła Ślizgonka i zerknęła na Harry’ego, który zamienił kilka słów
z wrogo nastawionymi do niego Puchonami, po czym opuścił błyskawicznie
bibliotekę.
To nie był taki głupi pomysł. Jednym ruchem zgarnęłam ze stolika swoje
książki do torby, narzuciłam ją na ramię i chyłkiem wymknęłam się z biblioteki.
Usłyszałam kroki Pottera dopiero w momencie, kiedy wybiegłam zza zakrętu. Po
jego energicznych ruchach poznałam, że był chyba nieco zirytowany.
Nagle musiałam się raptownie zatrzymać, ponieważ zrobił to i Potter. Z
początku nie wiedziałam, jaki był tego powód, dopóki nie usłyszałam dudniącego,
ordynarnego głosu Rubeusa Hagrida. Wyjrzałam zza zakrętu i ujrzałam jego
masywną, włochatą postać. Ubrany był w pelerynę z kretów, a w garści trzymał
martwego koguta z dziwnie wykręconą główką. Przez chwilę rozmawiał z Gryfonem;
udało mi się wychwycić z ich rozmowy, że chodzi o nieustannie mordowane kury,
które gajowy hodował. No tak, rozmowa na poziomie. Wszystko, o czym opowiadał
mi Czarny Pan… o Komnacie Tajemnic i o straszliwym potworze, który zamieszkiwał
jej czeluści. O bazyliszku. Sama nie mogłam w to uwierzyć, ale chyba powoli
zaczynałam wierzyć, że to, co dzieje się w zamku, nie jest jedynie dobrze
wysmażonym dowcipem jednego ze Ślizgonów. Przecież ten mały Gryfon i kotka
Filcha byli rzeczywiście spetryfikowani, a Dumbledore i nauczyciele wydawali
się być naprawdę przerażeni zaistniałą sytuacją. W tej całej sprawie
nierozwiązane było tylko… kim jest osoba, która otworzyła tę komnatę.
Harry pożegnał się z Hagridem i ruszył w dalszą drogę. Odczekałam, aż
gajowy zniknie mi z oczu, po czym pognałam za Gryfonem na tyle cicho, aby mnie
nie usłyszał. Weszłam za nim po schodach na korytarz pogrążony w mroku. Sama
nie wiedziałam, po co to robię, ale czułam, że powinnam za nim pójść. Było tu
zimniej niż na dole, ale zignorowałam to. Sama nakręcałam się, że Harry Potter
naprawdę coś knuje. Wytężyłam wzrok, żeby nie zgubić Pottera, który nagle…
potknął się o coś. A to coś wyglądało
jak ludzkie ciało. Podpełzłam jeszcze bliżej… To coś naprawdę było ludzkim ciałem. Jakaś nieistniejąca kula podskoczyła
mi gwałtownie w żołądku, a mój grzbiet oblał zimny pot. Wystarczająco już
zobaczyłam. Postanowiłam nie iść już za Gryfonem, zwłaszcza że gdzieś na drugim
końcu korytarza pojawił się Irytek, a zrobił on taki raban, że wolałam jak
najszybciej uciec w tego miejsca. W końcu byłam Ślizgonką, którą z wielką
chęcią oskarżono by o spetryfikowanie tych wszystkich osób. Chciałam jak
najszybciej odejść, ale wciąż stałam jak spetryfikowana i przyglądałam się tej
przerażającej scence. Na posadzce leżał rozciągnięty Puchon, ten, który tak
bardzo przeraził się węża na pierwszym spotkaniu klubu pojedynków, a kilka
kroków od niego unosiły się cal nad ziemią jakieś czarne, na wpół przezroczyste
szmaty. Dopiero po chwili poznałam, że to Prawie Bezgłowy Nick. Po plecach
przebiegł mi dreszcz przerażenia. Dobrze wiedziałam, jak działa wzrok
bazyliszka, ale widok spetryfikowanego ducha mocno działał na wyobraźnię. Spanikowała.
Czym prędzej się odwróciłam i zbiegłam z powrotem po schodach, a towarzyszyły
mi oddalające się szybko oskarżycielskie wrzaski Irytka skierowane do Harry’ego
Pottera. Im prędzej zbliżałam się do lochów, tym bardziej czułam narastający
wstyd.
Serce waliło mi w piersi, kiedy dotarłam do lochów dormitorium
Ślizgonów. Choć zdążyłam się już uspokoić, z ulgą odkryłam, że w salonie było
Josephine, która od razu poznałaby, że przed chwilą coś mną wstrząsnęła. Ale
ujrzałam siedzącego w kącie Poncjusza. Skupiony był na czytaniu jakiejś
książki, którą trzymał w prawej ręce, lewą zaś podtrzymywał do połowy już
opróżnioną butelkę z ognistą whisky. Podeszłam do niego i bez słowa usiadłam na
podłokietniku fotela, który zajmował, po czym wyciągnęłam z jego dłoni butelkę,
w której zaigrało mdłe, pomarańczowe światło płomieni buzujących w kominku,
kiedy tylko uniosłam ją do ust i wypiłam mały łyczek. Skrzywiłam się i oddałam
mu butelkę.
— Co czytasz? — zapytałam i
oparłam policzek o jego ramię i zerknęłam na stronice książki, którą trzymał w ręku.
— Historię Hogwartu,
pożyczyłem w to z biblioteki — mruknął i
zamknął książkę, a jego głowa odwróciła się błyskawicznie w moją stronę.
Zaśmiałam się, kiedy uderzył swoim czołem w moje i szybko odsunęłam się od
niego. Włożył książkę z powrotem do torby i westchnął ciężko. — Nie uważasz, że Dziedzicem Slytherina powinien być… ja wiem…? Ślizgon?
— Powinien — przyznałam. — Też się nad tym zastanawiałam i doszłam do wniosku, że jeżeli jest to
któryś z nas, nie przyznałby się. Ja bym tak zrobiła. Zachowałabym to dla
siebie, bo za usiłowanie morderstwa idzie się do Azkabanu. Nie chciałabym
spędzić połowy życia w więzieniu, chociaż gdybym miała moc panowania nad
potworem, z całą pewnością skorzystałabym z jego pomocy, by oczyścić szkołę ze
szlam.
— Naprawdę? Zrobiłabyś to?
Skinęłam lekko głową, a z moich trzewi wypłynął żar, który uderzył
prosto do oczu; z całą pewnością nie był on spowodowany blaskiem ognia. Od
dawna czułam, że odziedziczyłam po ojcu pragnienie sprawowania władzy. Nie
byłam pewna, czy naprawdę to czułam, czy tylko mi się wydawało, ale… Słyszałam,
że Lord Voldemort miał w szkole całe zastępy zwolenników, którzy niedługo potem
zostali pierwszymi śmierciożercami. Ja natomiast miałam tylko Josephine, ale
zawsze się łudziłam, że kiedyś odnajdę ojca, a gdy to już się stanie, ten
pozwoli mi podejmować ważne decyzje. Byłam przecież jego córką. Jedynym dzieckiem. To musiało coś
znaczyć! Czasami myślałam o tym i dochodziłam do wniosku, że… Że byłabym w
stanie zabić, gdyby Czarny Pan wydał mi taki rozkaz.
Ale Poncjusz nie patrzył na mnie jak na wariatkę. On również się
uśmiechnął i pociągnął duży łyk ze swojej butelki. Uczniom nie wolno było
posiadać alkoholu w szkole, ale większość z nich, przynajmniej jeżeli chodzi o
Ślizgonów, nie miało najmniejszych skrupułów przed włamywaniem się co jakiś
czas do kuchni. Pracujące tam skrzaty domowe wręcz garnęły się, aby rozdawać
jedzenie i napoje, nie zważając na to, o jakie produkty poprosili je uczniowie.
A kłaniały się przy tym tak nisko, że ich ryjkowate, pomidorowate i
purchawkowate nosy rozpłaszczały się na kamiennej, wyszorowanej podłodze. Ja i
Josephine również odwiedzałyśmy kuchnię i nie było to dla nas niczym
zaskakującym czy złym, znałam natomiast kilku takich uczniów, którzy nie byli
zbyt dobrze nastawieni do wykradania jedzenia z kuchni. Oczywiście należeli do Puchoni,
gdzie panowała zasada bezwzględnego posłuszeństwa wobec prawa. Czasami nawet
spotykałyśmy ich niedaleko obrazu, za którym ukryte było przejście. Za każdym
razem wydawało mi się, że strzegą kuchni, jakby jedzenie było ich Świętym
Graalem.
Pogawędka z Poncjuszem całkowicie ułagodziła moje lęki tak, że pół
godziny później, kiedy do salonu wpadła rozemocjonowana Josephine, miałam już
na twarzy szeroki, zwyczajny uśmiech. Ślizgonka wyglądała na szczerze
przerażoną, choć jej oczy błyszczały tak, jakby dopiero co zobaczyła nagiego
Lockharta. Natychmiast odnalazła mnie wśród małego tłumu uczniów ze starszych
klas. Poncjusz uniósł brwi na widok jej zadyszanej osoby.
— Kolejny uczeń został spetryfikowany, tym razem Puchon…
— Tak, wiem – odparłam. — On i Prawie Bezgłowy Nick. Widziałam,
jak Potter potknął się o Finch-Fletchleya, kiedy go śledziłam. Przecież ci
powiedziałam, że Potter coś odpierdala, ale ty…
— I mówisz to tak spokojnie? Teraz już na pewno zamkną Hogwart —
jęknęła Foxy i opadła na drugą poręcz fotela Poncjusza, który, sądząc po
wyrazie jego twarzy, chyba nie czuł się zbyt komfortowo, lecz nie powiedział na
ten temat ani słowa.
Uśmiechnęłam się. Rozbawiła mnie naiwność Josephine. Dumbledore ma
naprawdę mocne nerwy, w Hogwarcie musiałaby zginąć jakaś szlama, jak to było za
czasów młodości Czarnego Pana, żeby poprosił o pomoc Ministerstwo Magii, które (jestem
tego pewna) zamknęłoby szkołę.
— Po co siejesz taką panikę? Przecież to tylko zwykły Puchon —
odparłam, machając lekceważąco ręką. — Kiedy dojrzeją mandragory, Snape zapewne
uwarzy odpowiedni eliksir i wszyscy spetryfikowani powrócą do życia, bla, bla,
bla. A jeżeli już o tym mowa… To zaskakujesz mnie, Josephine. Myślałam, że
tobie zależy na usunięciu z Hogwartu wszystkich niegodnych.
— No tak… Ale nie naszym kosztem. — Foxy najwyraźniej bardzo się
zmieszała, bo spojrzała w inną stronę, a jej policzki pokrył ciemny rumieniec.
Wymieniłam z Poncjuszem rozbawione spojrzenia. Okazało się, że
rozumiem się z nim całkiem dobrze, szkoda, że jakoś wcześniej się nie
zaprzyjaźniliśmy. Szkoda.
*
Oczywiście atak na Puchona i Sir Nicolasa wywołał panikę wśród
młodzieży. Nauczyciele starali się zachowywać spokój, aby opanować przerażonych
uczniów, lecz sami bali się prawie tak samo, jak ich wychowankowie. Wszyscy
próbowali dowieść, kim lub czym jest straszliwa postać, która potrafiła
wysączyć życie nawet z ducha. To właśnie napaścią na Prawie Bezgłowego Nicka każdego
zainteresowała; przestraszeni uczniowie błyskawicznie rezerwowali miejsca w
ekspresie Hogwart—Londyn, aby tylko wrócić na Boże Narodzenie do domu. Ja nie
miałam dokąd wracać, więc nawet nie odpowiedziałam na pytanie Josephine, czy
zapisuję się na listę, z którą profesor McGonagall odwiedziła jakiś czas temu wszystkie
cztery domy. Poza mną, przynajmniej w Domu Węża, pozostali Draco Malfoy,
Crabbe, Goyle, a także Poncjusz, który musiał nieustannie pilnować niesfornego
kuzyna. Josephine, mimo że doskonale udawała, panicznie się bała (choć była
przecież Ślizgonką), więc natychmiast pobiegła do profesor McGonagall, aby dopisała
się do listy.
Kiedy nadszedł poranek Bożego Narodzenia, obudziłam się w sypialni
dziewcząt całkowicie sama. Byłam teraz jedyną dziewczyną w dormitorium
Ślizgonów. Zapowiadały się ciekawe święta, nie ma co. Trójka młodych, wciąż
niezwykle infantylnych chłopców i wiecznie zaczytany Poncjusz. Ostatnio bardzo
ostro przykładał się do nauki, przez co zaczęłam się zastanawiać, czy te
owutemy są naprawdę takie trudne. Czasami czułam, że też powinnam pójść w jego
ślady, ale kiedy już zabierałam się za czytanie… No cóż, wiadomo.
Po świątecznym śniadaniu udałam się do biblioteki. Nie chciałam
patrzeć na wyniosłego Dracona i jego głupkowatych goryli; a Poncjusz gdzieś
zniknął. Nareszcie zabrałam się w sobie, aby poczytać o bazyliszku. Byłam
ciekawa, jakie przymioty posiadał ów potwór, którego bali się nawet najwięksi
czarnoksiężnicy. Oczywiście ze starych historii i mugolskich bajek, którymi
częstowali nas w sierocińcu, wiedziałam jedynie, że jego wzrok potrafi pozbawić
życia każdego śmiertelnika, później, kiedy uczęszczałam już do Hogwartu,
dowiedziałam się, w jaki sposób rodzi się ta bestia. Już dawno zdążyłam się
domyślić, że bazyliszek nie zaatakuje nikogo z domu Slytherina, choć musiałam
dowiedzieć się wszystkiego o tej starożytnej bestii.
Pani Pince bardzo się zdziwiła, kiedy zobaczyła mnie w swoim
królestwie. Zdziwiła się, że w okresie świątecznym w ogóle kogokolwiek tu
spotkała. Nie odzywając się do niej ani słowem, zasiadłam przy jednym ze
stolików umieszczonych w mroku i wyciągnęłam księgę, którą odnalazłam chwilę
temu w dziale Potworów i Dziwacznych Stworów. Dowiedziałam się z niej, że
bazyliszek posiada wielkie kły z kanałami prowadzącymi do czegoś w rodzaju
zatok, gdzie znajduje się trucizna, której jedna kropla wystarczy, aby zabić
nawet olbrzyma. Jedynym antidotum na jego złowieszcze działanie to łzy feniksa,
jednak owe magiczne, szlachetne stworzenia bardzo rzadko są w stanie je uronić.
Znalazłam też całkiem ciekawy fragment, który mówił:
Wśród wielu wzbudzających lęk bestii i
potworów, które lęgną się w naszym kraju, nie ma dziwniejszego i bardziej
złowrogiego stworzenia od bazyliszka, nazywanego również „Królem Węży”. Wąż ów,
który może osiągać olbrzymie rozmiary i żyć wiele setek lat, rodzi się z
kurzego jajka podłożonego ropusze. Zadziwiające są jego sposoby uśmiercania
ofiar, bo prócz jadowitych kłów, bazyliszek dysponuje śmiertelnym spojrzeniem,
a ten, w kim utkwi swoje złowrogie ślepia, pada natychmiast trupem. Bazyliszek
jest śmiertelnym wrogiem pająków, które uciekają przed nim w popłochu, a on sam
lęka się jedynie piania koguta, które jest dla niego zgubne.*
Może on żyć wiele setek lat w uśpieniu, a długi jest na kilkanaście
lub nawet na kilkadziesiąt metrów…
— Mary Madeleine i biblioteka. — Usłyszałam i aż podskoczyłam ze
strachu. To Poncjusz zaczaił się za mną i usiadł przy moim stoliku; on również
miał ze sobą kilka ksiąg. Po tytułach wywnioskowałam, że muszą być związane z
transmutacją. — Jest to rzecz niesamowita. Co czytasz?
Oboje spojrzeliśmy na księgę, którą trzymałam w dłoniach.
Błyskawicznie zamknęłam ją, aby nie dostrzegł strony, na której była otworzona.
— Nic takiego. Nudzę się. A ty co tutaj robisz? — spytałam i
uśmiechnęłam się łobuzersko. — Uczysz się w Boże Narodzenie? Zwariowałeś?
Poncjusz tylko wzruszył ramionami. Czasami myślałam, że był bardziej
pokrzywdzony ode mnie. Owszem, moja matka nie żyła, ojciec zniknął i
prawdopodobnie już nigdy go nie zobaczę, ale miałam wolność. Mogłam sama o
sobie decydować. A Lestrange? Jego rodzice zesłani zostali do Azkabanu, którego
nie mogli opuścić już nigdy, więc mieszkał u siostry swojej matki i jej męża.
Ja czułabym się na jego miejscu niezręcznie. Arystokraci traktowali takich podrzutków gorzej niż swoje własne
dzieci, mimo że posiadali tak samo czystą krew, co one.
Spędziliśmy w bibliotece prawie cały wieczór, zaś około godziny
dziewiętnastej udaliśmy się do Wielkiej Sali na uroczystą kolację, podczas
której towarzyszyło nam zaledwie kilkunastu uczniów. W trakcie pobytu w
królestwie pani Pince zamiast czytać, rozmawialiśmy. Tym razem nie był już
wrednym, przemądrzałym Ślizgonem, jak myślałam o nim od wielu lat. Mogę
powiedzieć, że polubiłam tego nowego Poncjusza.
___________
Wakacje. Znowu nie dodałam niczego od bardzo dawna, ale teraz się
sprężę. Już niedługo rocznica, więc możecie spodziewać się kolejnego odcinka
wkrótce. I obiecuję, nie zawiodę Waszych oczekiwać, sami zobaczycie. Na
rocznicę planuję coś nieoczekiwanego. Dedykacja dla Olki. :*
* Cytat pochodzi z książki „Harry Potter i Komnata Tajemnic”.
~Enigmatyczna
OdpowiedzUsuń14 lipca 2012 o 13:29
Pisałaś kiedyś, że za niedługo zamierzasz założyć nowego bloga… Wiesz, chętnie przeczytałabym coś Twojego własnego, całkowicie autorskiego. Umiesz pisać, nie robisz błędów (przynajmniej nie za wiele), masz bogate słownictwo. Więc powinnaś też dać upust swojej wyobraźni. Chce Ci się pisać opowiadania takie jak to? Nie ma w tym w zasadzie żadnego Twojego wkładu. Tak się złożyło, że właśnie czytam (po raz któryś już) Pottera, i właśnie jestem przy drugim tomie, czyli tym, na którym tutaj bazujesz. Przecież to, co tu piszesz, to jest przepisywanie książki. Nawet takie detale, pierdółki, że McGonagall chodziła po domach, a uczniowie w pośpiechu rezerwowali miejsca w Expresie Hogwart – są przepisane z książki. Niech zgadnę, o czym będzie następny rozdział. Mary Madeleine podsłucha rozmowę Dracona z Harrym i Ronem zmienionymi w Crabba i Goyle’a… Przewidywalne, oczywiste… Jaka w tym oryginalność?Spójrz też na swoje postaci. Sophie, Selene Snape, Dżahmes, Mary Madeleine, Macy. Wszystkie identyczne, jednakowo służalcze, zafascynowane Czarnym Panem, bezmyślnie uległe… Może tylko Sophie trochę się różni, ale niewiele. Po co tworzyć kolejne opowiadania o tym samym?Życzę powodzenia w tworzeniu czegoś własnego :)
~Enigmatyczna
OdpowiedzUsuń14 lipca 2012 o 13:29
Pisałaś kiedyś, że za niedługo zamierzasz założyć nowego bloga… Wiesz, chętnie przeczytałabym coś Twojego własnego, całkowicie autorskiego. Umiesz pisać, nie robisz błędów (przynajmniej nie za wiele), masz bogate słownictwo. Więc powinnaś też dać upust swojej wyobraźni. Chce Ci się pisać opowiadania takie jak to? Nie ma w tym w zasadzie żadnego Twojego wkładu. Tak się złożyło, że właśnie czytam (po raz któryś już) Pottera, i właśnie jestem przy drugim tomie, czyli tym, na którym tutaj bazujesz. Przecież to, co tu piszesz, to jest przepisywanie książki. Nawet takie detale, pierdółki, że McGonagall chodziła po domach, a uczniowie w pośpiechu rezerwowali miejsca w Expresie Hogwart – są przepisane z książki. Niech zgadnę, o czym będzie następny rozdział. Mary Madeleine podsłucha rozmowę Dracona z Harrym i Ronem zmienionymi w Crabba i Goyle’a… Przewidywalne, oczywiste… Jaka w tym oryginalność?Spójrz też na swoje postaci. Sophie, Selene Snape, Dżahmes, Mary Madeleine, Macy. Wszystkie identyczne, jednakowo służalcze, zafascynowane Czarnym Panem, bezmyślnie uległe… Może tylko Sophie trochę się różni, ale niewiele. Po co tworzyć kolejne opowiadania o tym samym?Życzę powodzenia w tworzeniu czegoś własnego :)
14 lipca 2012 o 15:31
UsuńJestem całkiem pozytywnie zaskoczona, że przeczytałaś moje opowiadania na tyle, żeby choć troszkę poznać moje bohaterki. Właśnie taką krytykę lubię, jeżeli osoba przeczyta i wtedy wyraża swoją opinię. Widzisz. Ja piszę całe mnóstwo swoich tekstów, napisałam już dwie książki (i to nie na takim poziomie, jak pani Rowling), mam wiele opowiadań, ale nie publikuję ich tutaj z jednego powodu. Mianowicie – plagiat. Boję się, że ktoś to skopiuje i przypisze sobie, już nie raz i nie dwa natrafiłam na swoje opowiadania, ot, takie głupiutkie potterowskie fanfiki, na innych blogach. Więc co dopiero takie fragmenty z książki. Ja z pisanie wiążę przyszłość, wiem, że do jakiegoś poziomu wiele mi brakuje, ale takie fanfiki potterowskie są dla mnie ucieczką od prawdziwego życia. Ja je piszę z sentymentu i dla przyjemności, lubię czytać i pozytywne, i negatywne komentarze, lubię igrać z Czytelnikami, są dla mnie bardzo ważni. Więc mówię. Te opowiadania są dla mnie zabawą. Owszem, teraz jestem z nimi bardzo związana, ale nigdy na początku, kiedy zaczynałam tworzyć te fanfiki, nie były dla mnie niczym więcej, jak tylko zabawą. Widzisz, nie tworzę bohaterek, jak to większość autorek, które są identyczne jak one. Ja lubię te potterowskie fanfiki, bo pisząc je, mam już podstawy, na których mogę tworzyć. Lubię to, bo wtedy nie istnieję. Są tylko te postacie i magiczny świat, a mnie nie ma. To jest też coś w rodzaju terapii, ale żebyś to mogła zrozumieć, musiałabym Cię zanudzić nudną historią mojego życia. Niemniej jednak jeszcze raz dziękuję za szczerą opinię xD Troszkę się rozgadałam, ale ja tak mam xD
~Enigmatyczna
Usuń15 lipca 2012 o 11:01
Jeśli chcesz swoje książki kiedyś wydać, żeby mieć z tego pieniądze, to rozumiem. Niemniej jednak ja preferuję pisanie jako sztukę, formę przekazu dla czytelników. Chyba oczywiste, że jeśli mam coś ważnego do powiedzenia, to chcę po prostu to powiedzieć, a nie stawiam ultimatum: powiem, jeśli dostanę kasę… Bo wiadomo, że wtedy nie dotrze to do aż tylu odbiorców. Ale założę się, że skoro teraz już masz napisane dwie książki, to napiszesz ich w swoim życiu jeszcze więcej. Więc gdybyś choć jedną teraz opublikowała w internecie, ludzie mieliby jakieś pojęcie o Twojej twórczości, i mogłoby Ci to zapewnić większą popularność Twoich książek w przyszłości.A że boisz się plagiatu – na blogu, przynajmniej onetowskim, jest możliwość wyłączenia kopiowania. Wątpię, że komuś chciałoby się przepisywać tekst ręcznie, gdyby rzeczywiście miał zamiar skopiować. Poza tym jeśli publikujesz coś poważniejszego, mogłabyś publikować pod własnym imieniem i nazwiskiem. To dodatkowo byłoby odstraszające – w końcu „Frozenka” może podpisać się każdy, a Twoim imieniem i nazwiskiem już nie.A jeśli chodzi o plagiaty, z którymi już się spotykałaś – po pierwsze, opowiadania potterowskie, takie pisane dla zabawy, wszystkie są do siebie podobne. Córka Voldemorta, córka Snape’a… ich przygody, oparte na kanonie HP… trudno tutaj mówić o plagiacie, bo to wszystko samo w sobie po prostu MUSI być identyczne. Tu nie ma miejsca na oryginalność, to już tak oklepany temat, że w zasadzie każdy każdemu, gdyby chciał, mógłby zarzucić plagiat. A jeśli rzeczywiście miałaś jakiś oryginalny pomysł, a ktoś go sobie przywłaszczył korzystając z jakiegoś Twojego tekstu – to warto zastanowić się, dlaczego. Opowiadanie potterowskie, przy którym nie trzeba się wysilać, bo leci się na kanonie, a tu jakiś jeden lepszy pomysł, można wykorzystać… i leci się dalej. W przypadku opowiadań autorskich nie ma takiej opcji. Na to trzeba mieć pomysł, od A do Z. A jeśli ktoś go nie ma, to nawet gdyby skopiował od Ciebie jakiś wątek, to niby jak doprowadziłby to do końca? Musiałby chyba przywłaszczyć sobie całą Twoją pracę, ale wtedy to byłoby za bardzo wykrywalne, aby mu się opłacało. Dlatego nie widzę powodu by nie publikować swoich własnych tekstów :)PS Czytałam ostatnie dwie notki na SCP, chciałam dodać komentarz, ale nie miałam już siły do Onetu :P Ciekawi mnie tylko, czy do Warszawy jechałaś jedynie po to, żeby spotkać się z czytelniczką, czy miałaś inny cel, a spotkanie miało się odbyć przy okazji.
15 lipca 2012 o 11:26
UsuńMój wyjazd do Warszawy to była dość długa historia, bo ja nie działam tylko w pisaniu, ale i w modelingu, więc fakt, że wystawiła mnie Czytelniczka nie był tak bardzo bolesny. Choć, przyznaję, o wiele bardziej przejęłam się tym, że mnie wystawiła, niż tym, że odpadłyby mi sesje. Cóż, każdy ma swoje zasady, a do tego, jeżeli jest się takim upartym jak ja, to nikt nie jest w stanie go przekonać. Może i masz rację w wielu przykładach, które podałaś, ale ja też jakieś swoje racje mam, cóż. Wiesz, co do plagiatu, to uwierz mi, spotykałam się z tak zuchwałymi kopiami, że zastanawiałam się, jak można być tak głupim, aby zerżnąć z bloga aż tyle informacji. Bo wiadomo, jakieś fakty, może bohaterowie mogą się powtarzać. Ale jeżeli ja umieszczam do opowiadania jakiś fakt z mojego życia, który jest niepowtarzalny, bo takich dziwaków, jak ja, zbyt wielu raczej w naszych czasach nie ma, a potem któryś z czytelników mi donosi, że na tym czy na tamtym blogu taka informacja jest… to aż ręce opadają. Co do książek, to wolę mieć mniej czytelników w realu, niż publikować swoje własne teksty w internecie. Potem tą książkę wydam i zostanę oskarżona sama o plagiat, bo ktoś sobie jakiś fragment skopiuje, a potem mnie oskarży, że to ja skopiowałam. Miałam już taką sytuację, więc dziękuję, nie skorzystam. Jeżeli będę miała osiągnąć jakąś popularność na książkach, to tak czy siak ludzie dowiedzą się, że jestem Frozenką i piszę potterowskie opowiadania. Wtedy będę mogła sobie pozwolić na swoje prywatne teksty w internecie, bo być może będę kimś. Teraz jestem nikim, takich „pisarek” jak ja jest tysiące i każda od każdej może kopiować. Ja już trochę, dzięki modelingowi, poznałam ten świat i wiem, że wszystko, co jest wydane na publiczne, a zwłaszcza internetowe forum, może zostać skopiowane. A wiesz, że komentarze dodają się, ale nie publikują się przez kilka minut, dopiero potem wyświetlają się, przynajmniej u mnie xD
~olka
OdpowiedzUsuń14 lipca 2012 o 16:01
Dzięki za dedykację.Chyba szybko wyjaśnią tą sprawę z bazyliszkiem.
14 lipca 2012 o 16:27
UsuńNo właśnie nie za bardzo xD
~Kira
OdpowiedzUsuń18 lipca 2012 o 12:40
Rozdział bardzo mi się podobał. Przepraszam, że dopiero teraz komentuję, te zamieszanie z onet blogiem mnie dobija, ale pewnie nie tylko mnie. Ale dobra, przeczytałam, a teraz będę komentować :DMary zaczęła śledzić Pottera, zauważyłam, że ona powoli się domyśla, o co chodzi, małymi kroczkami zbliża się do odkrycia zagadki Komnaty Tajemnic. Harry jest tak naiwny, że do tej pory nie zauważył, że dziewczyna śledzi jego najmniejszy ruch? :D Kiedy znowu będzie Lockhart? :D stęskniłam się za tym skurczybykiem :) Pozdrawiam serdecznie, lecę czytać twój kolejny rozdział :)
18 lipca 2012 o 18:06
UsuńLockhart będzie już w rocznicowym rozdziale, czyli 25 lipca, chyba że mnie wcześniej zabiją za tak śmiałą krytykę nowego pomysłu z przenosinami wszystkich onetowskich blogów na blog.pl. Chyba faktycznie zbyt się unoszę, ale tylko w ten sposób możemy cokolwiek wskórać. Ależ Mary Madeleine wszystko wie, wie, gdzie jest komnata itp. Ojciec wyznał jej całą prawdę, chociaż Ślizgonka jest rozsądna, wie, że jeżeli ktoś naprawdę otworzył Komnatę Tajemnic, głupio byłoby wchodzić mu teraz w drogę. Ona czeka na zakończenie szkoły xD