Lipiec
tak szybko dobiegał końca, jak złoto w mojej kieszeni. Oszczędzałam tak bardzo,
jak tylko mogłam, często jadłam naprawdę marne porcje, a pieniędzy i tak
błyskawicznie ubywało. Zapewne dlatego czułam się coraz gorzej. Wyglądałam
fatalnie z tą niemalże łysą głową, zapadniętymi policzkami, suchą, szarą skórą,
moje wargi były całe spękane i sine, tylko podkrążone i wciąż zmęczone oczy skryte
za cieniutką siatką żyłek błyszczały jak w gorączce. Dłonie (pomijając te
okropne blizny) miałam obrzydliwie wychudzone. Wielokrotnie podczas tych
rzadkich chwil, gdy patrzyłam w popękane, brudne lustro w mojej małej, ciemnej
łazience, widziałam w sobie nie Mary Madeleine, lecz uciekinierkę z Azkabanu.
Im mniej monet znajdowało się w mojej sakiewce,
tym częściej bywałam głodna, przygnębiona i zmęczona. Jak najszybciej musiałam
dokonać kolejnej kradzieży, choć to wywoływało we mnie wyrzuty sumienia i
dyskomfort. Tak bardzo chciałam pracować, a nie mogłam… Nienawidziłam tej
krępującej bezczynności. Czasami aż mnie roznosiło, kiedy leżałam praktycznie
bez życia i nie mogłam nawet wyjść z wynajmowanego pokoju, którego szczerze
nienawidziłam, który był moim schronieniem i jednocześnie więzieniem. Tylko
Szaul był moim jedynym towarzyszem i pocieszycielem w tej straszliwej sytuacji,
w której przyszło mi egzystować. Leżał ze mną pośród cieniutkich, szorstkich,
brudnych kocyków, twardych poduszek, i mruczał przyjacielsko, choć od czasu do
czasu gdzieś znikał. Był mi wierny i oddany. Niczym Anioł Stróż. Nie wierzyłam
w to wszystko. Nie wierzyłam w Boga i w anioły, bo Pan nie pozwoliłby na tak
potworne cierpienie swego dziecka. Cóż to za Ojciec, który pragnie nieustannie
je doświadczać?
Gdy
wydałam ostatniego knuta, na nowo przeszył nie ten ostry, nieprzyjemny strach,
aczkolwiek wiedziałam, że ów dzień nareszcie nadejdzie. Natychmiast musiałam
zdobyć jakieś pieniądze, a nie mogłam nawet zacząć trudnić się najstarszym
zawodem świata. Nawet te najtańsze, nierzadko chore prostytutki były przy mnie
niczym zwiewne, piękne nimfy. Kto chciałby zapłacić za seks takiej odrażającej,
odpychającej dziewczynie, jak ja, która nawet nie ma włosów? Nawet w tę pracę
musiałabym zainwestować.
Szaul stąpał za mną jak cień, kiedy
szwendałam się ciemnymi, obskurnymi uliczkami Śmiertelnego Nokturna, a ja
rozglądałam się ukradkiem po witrynach sklepowych z nadzieją, że być może i tym
razem natrafi mi się taka cudowna okazja. Byłam tak zdesperowana, że
zadowoliłabym się wszystkim, nawet garścią knutów. Tym razem „ofiarę” udało mi
się wypatrzeć po zaledwie kwadransie spaceru. Była to jakaś stara, obdarta
wiedźma ściskająca w ramionach małą sakiewkę, którą usiłowała upchnąć pod szatą
w okolicy zasuszonych piersi. Najwyraźniej dopiero co sprzedała jakiś
niebezpieczny przedmiot w sklepie Borgina i Burkesa, bo za jej plecami
majaczyły ciemne, zakurzone witryny. Była stara i słaba, nieco także
rozkojarzona. To wydało mi się banalnie proste. Serce natychmiast zabiło mi
mocniej pod żebrami, a dłonie zwilgotniały, choć mój wzrok pozostał utkwiony w
pożądanym woreczku.
Podbiegłam do niej i z całej siły chwyciłam
sakiewkę. Nie zdałam sobie sprawy z tego, że przez te tygodnie nędzy i głodu
straciłam moc w całym ciele, a i staruszka okazała się być o wiele bardziej
witalna, niż się spodziewałam. Machnęła sakwą, a ja upadłam na nierówny chodnik
i obdarłam sobie kolana do krwi. Rzuciła się na mnie z krzywą parasolką,
szarpiąc mnie za i tak postrzępioną, używaną szatę, wrzeszcząc przy tym tak
przeraźliwie, że moje uszy krzyknęły z bólu.
— Złodziejka!
Złodziejka, pomocy, ludzie!
Gdybym była dawną Mary Madeleine,
obezwładniłabym ją jednym ruchem i wyśmiała — bo kto o tej porze, na dodatek
mieszkając przy ulicy Śmiertelnego Nokturna podąży z pomocą starej cuchnącej
wiedźmie? Ale nie, ja całkowicie się zmieszałam; nie miałam zielonego pojęcia,
jak w tej sytuacji postąpić.
Na dodatek grubo się pomyliłam. Ze
sklepu, z którego dopiero co wyszła babcia, wyskoczył jakiś szpakowato wyglądający,
aczkolwiek mocno już łysiejący mężczyzna. Zamarłam. Momentalnie odciągnął mnie
od staruszki, którą zaczęłam szarpać za szare, martwe kosmyki, i przytrzymał
mocno za moje kościste ramiona, aż stęknęłam z bólu. Rozpacz całkowicie mnie
zaślepiła, nie widziałam, gdzie podziać oczy, a pomocy… Pomocy znikąd. To nie
mogło się tak skończyć, teraz odpowiem nie tylko za morderstwo, ale i za
kradzież oraz napad na czarownicę.
Coś jednak się stało w tej chwili,
kiedy wykonałam instynktownie pierwszy rozpaczliwy, gwałtowny ruch, aby uwolnić
się z tego żelaznego uścisku. Mężczyzna wrzasnął z bólu i puścił mnie. Kątem
szybko puchnącego oka ujrzałam Szaula, który właśnie rzucił się na twarz
czarodzieja, sycząc i prychając niczym rozjuszony tygrys. Przez sekundę ja i
staruszka zamarłyśmy, przyglądając się wrzeszczącemu i śmiesznie podskakującemu
człowiekowi, podczas gdy kot wciąż rozdrapywał mu łysiejącą czaszkę. W pewnej
chwili, czego zresztą się już spodziewałam, odbił się od jego twarzy i skoczył
prosto w me ramiona, wbijając pazury w odsłoniętą szyję i dekolt. Zanim
którekolwiek z moich oprawców zdołało jakoś zareagować, ja już dawno teleportowałam
się z głośnym trzaskiem. Magia to jednak cudowna sprawa. Gdyby nie deportacja,
już dawno siedziałabym w Azkabanie, teraz to wiem.
Na początku nie pomyślałam o konkretnym
miejscu aportacji, byłam zbyt zszokowana tym, co się zdarzyło przed sklepem, lecz
później (kiedy już się uspokoiłam) przez umysł przemknął mi wielki dom w wiosce
Little Hangleton. Już o nim słyszałam i nie był to przypadek. Jakby… ojciec
przewidział mój los. Największym zaskoczeniem było dla mnie to, że mi zaufał.
Przecież mogłam go wydać. Być może zajrzał w moje serce i poznał, że nie jestem
Judaszem. Głęboko w duszy byłam dobra, jeszcze nie przesiąkłam złem i mroczną
zgnilizną, choć wszystko wskazywało na to, że mam tendencję do okrucieństwa.
Widziałam tylko swój komfort.
Kiedy moje stopy niespodziewanie zderzyły
się z twardym gruntem, gwałtownie zaczerpnęłam powietrza i otworzyłam oczy. Ogarnął
mnie gęsty, nieprzenikniony mrok rozświetlony nieco srebrnym blaskiem księżyca.
Znalazłam się na jakimś zarośniętym, cierniem wzgórzu, a przed sobą miałam
ponury, stary i mocno zaniedbany dom. Za lat swojej świetności musiał być
naprawdę zachwycający, nawet teraz można było dostrzec ładne kolumny i
wyszczerbione w wielu miejscach płaskorzeźby nad drzwiami wejściowymi, choć zaś
ze ścian odpadały gnijące bądź spróchniałe już deski, niektóre szyby były
roztrzaskane, a szary dach do połowy zarośnięty był bluszczem. Mruknęłam pod
nosem Lumos i ruszyłam w stronę zamczyska, a ostre kolce
kaleczyły mi nogi, ramiona i darły na strzępy cieniutką, delikatną szatę; Szaul
trzymał się kurczowo mojej szyi, wbijając weń pazury. Czułam krew cieknącą mi
po plecach, lecz myślałam tylko o jednym — aby w środku nie było nikogo. Aby w środku nie było nikogo…
Kiedy zostawiłam za sobą rozległą
cierniową łąkę, odczułam dużą ulgę. Tutaj trawa była krótko przycięta, jakby
ktoś od czasu do czasu opiekował się ogrodem. W oczy natychmiast rzucił mi się
maleńki domek oddalony od zapuszczonego dworu o jakieś sześćdziesiąt stóp. W
oknach paliło się pomarańczowe światło, więc ten ktoś najwyraźniej jeszcze nie spał.
Podpełzłam do zabitych deskami drzwi
kuchennych z tyłu rezydencji i, za pomocą różdżki oczywiście, otworzyłam je.
Momentalnie rzuciłam na to miejsce zaklęcie Salvio
Hexia, aby żaden mugol czy inny śmiertelnik nie nakrył mnie na buszowaniu
po zrujnowanych, pełnych kurzu komnatach, aczkolwiek wątpiłam, aby ktokolwiek
zapuszczał się do tej ruiny. Świadomość, że drewniany dom ogrodnika okazał się
przez kogoś zamieszkały była kojąca. Zajrzałam do pierwszej komnaty,
przyświecając sobie przy tym różdżką. Niektóre meble były połamane lub
przewrócone, lecz większość zachowała się w stanie niemalże idealnym, otulała
je tylko gruba, szara kołderka kurzu. Sądziłam, że gdyby nie obecność owego
mugolskiego opiekuna, z domu nie pozostałby nawet kamień na kamieniu. Minimalne
zniszczenia z pewnością były skutkiem włamań jakichś młodych postrzelonych
dzieciaków i czasu. Nie mogło być inaczej.
Powoli stąpałam po brudnych stopniach, w
jednej dłoni ściskając różdżkę, a drugą obejmując kota. Obawiałam się trochę tego
miejsca, choć z pewnością mogłam czuć się tu o wiele bezpieczniej niż na ulicy
Śmiertelnego Nokturna, gdzie stara wiedźma wciąż przeżywała niedoszłą kradzież
sakwy. Najlepiej było schronić się wśród mugoli. Było ich zbyt wielu, aby
aurorzy przeszukali wszystkie wioski i miasta.
Wśliznęłam się do jednej z komnat
sypialnych i zamknęłam za sobą drzwi. Z pewnością będzie mi tu o wiele
wygodniej niż w Czarnym Neptunie, lecz byłam zdana tylko i wyłącznie na siebie,
a nie mogłam tak po prostu zjawić się w jednym z mugolskich sklepów, aby kupić
coś do jedzenia. Na Boga, nie miałam przy sobie ani grosza, nie mówiąc już o
jakichś pieniądzach mugoli! Coś za coś. Groziła mi potworna samotność, nie było
ze mną nawet marnego ducha, z którym mogłabym porozmawiać. Kiedy mieszkałam w
tym maleńkim pokoiku nad karczmą, miałam przynajmniej towarzystwo. Podłe i
okropne, ale przynajmniej żywe.
Usiadłam na brzegu dużego, miękkiego,
aczkolwiek irytująco skrzypiącego łoża, a moje nogi przeszyła szpila ulgi i
ciepła. Sycząc i jęcząc, zaczęłam odrywać przyschnięte do kolan skrawki szaty
poplamionej obficie krwią; ledwo udało mi się doprowadzić do zdrowia dłonie,
teraz musiałam pielęgnować nogi. Na szczęście mogłam użyć różdżki, co też
rychło uczyniłam. Co prawda rany powoli zaczęły się zrastać, niestety pozostała
krew nie tylko na postrzępionej szacie, ale i na ciele. Wyczarowałam maleńki
strumyk czystej wody, dzięki której doprowadziłam się do porządku. Tylko tyle
mogłam w tej chwili zrobić. Czułam się znudzona i przygnębiona, dlatego
położyłam się w szerokim łóżku i niemal natychmiast zasnęłam, pełna nadziei na
lepsze jutro.
Kiedy
rano otworzyłam oczy, ujrzałam tylko i wyłącznie ciemność, majaczące gdzieś w
oddali odrapane ściany i przenikające pomiędzy deskami w oknach białe promienie
słońca, które na moment mnie oślepiły. Całe ciało bolało mnie nieznośnie po
wczorajszej walce ze staruszką i silnym mężczyzną ze sklepu, jednak zebrałam
się w sobie i jakimś cudem wstałam z łóżka. Żołądek boleśnie skręcał mi się z
głodu (przypomniałam sobie, że nie jadłam od dwudziestu czterech godzin), ale
zignorowałam to. Musiałam teraz jak najszybciej postanowić, co dalej począć.
Nie mogłam przecież mieszkać tu przez resztę życia! Jedyne, co powinnam
uczynić, to wyjechać za granicę, zmienić nazwisko, wygląd i zacząć nowe życie.
Perspektywa takiej przyszłości wydawała mi się najrozsądniejsza.
Podeszłam do okna i zaczęłam wyłamywać
deski, którymi było zabite. Ku mojemu zaskoczeniu uczyniłam to bez większych
problemów, gdyż spróchniałe drewno łamało się w moich palcach niczym grudki
pozlepianego piasku, a do środka wdarły się oślepiające, ciepłe promienie
słońca. Musiałam to przyznać — za dnia wioska wyglądała uroczo, domy mugoli
były schludne i białe jak niczym nieskalany śnieg, z oddali przypominały swoim
kształtem duże kamienne chlewy. Piaszczyste polne drogi wiły się jak złote
wstęgi, a nawet stary, zapuszczony cmentarz urzekał — wyglądał jak ogromna
szachownica z przewagą czarnych pionków.
Ogród otaczający apartament lśnił
blaskiem najczystszego szmaragdu. Ciemny, świeży, idealnie przycięty żywopłot
przypominał opasłego, zdrowego, błyszczącego jamnika, natomiast rozkwitnięte w
pełni róże kusiły pszczoły soczystością swoich wonnych, czerwonych płatków. I…
Tak. Nareszcie go zobaczyłam. Wśród rozmaicie barwnych kwiatów klęczał
zasuszony, przygarbiony staruszek i dłubał zawzięcie w czarnej, wilgotnej ziemi;
widziałam przez okno, jak błyszczy swą soczystą żyznością. Zastygłam w
bezruchu, obserwując pracującego w pocie czoła mugola. Każdy jego ruch
wykonywany był z największym trudem; spostrzegłam, jak jego zapadnięta twarz
lśni od potu (najwyraźniej pracował od wielu godzin). Nie miałam pojęcia,
dlaczego tak się poświęcał dla opuszczonego domu swoich dawnych temu umarłych
pracodawców. Riddle’owie — bo takie nazwisko widniało na drzwiach kuchennych —
spoczywali na tym starym, rzadko pielęgnowanym cmentarzu już grubo ponad
czterdzieści lat, a ubogi ogrodnik zamiast w spokoju dożyć końca swoich dni,
opiekował się roślinnością, którą i tak musieli regularnie dewastować młodzi
mugole. No cóż, teraz zaczęłam doceniać obecność tego starca i, mimo że był tak
zwyczajny i pozbawiony magicznej mocy, stał się dla mnie niemym przezroczystym
towarzyszem w mojej małej, nic nieznaczącej dla społeczeństwa tragedii.
___________
Ciężki
rozdział i zapewne nudnawy, ale uwielbiam opisy i chciałam trochę popisać to,
co sprawia mi największą radość. Jest weekend, więc korzystam z okazji i coś dodaję,
jutro zaś jadę do Krakowa xD Dedykacja dla YuukieChan. :*
~Blackie.
OdpowiedzUsuń14 kwietnia 2013 o 20:53
Próba dodania komentarza [3].
Opisy wychodzą Ci tak dobrze, że miło się czyta. U kogoś innego nieraz jak w rozdziale jest za dużo opisów to to tak nudzi.. W sumie to ciekawe, że Mary Madeleine doceniła obecność mugola.. To pewnie dlatego, że oprócz Szaula nie ma tam nikogo. Chciałabym, by Czarny Pan już powrócił. To będzie pewnie interesujący okres. Pewnie jeszcze długo bd na to czekać, bo to dopiero 2 część :P
Wczoraj napisałam dłuższy komentarz, ale mi go zjedli ;D
14 kwietnia 2013 o 21:35
UsuńA powiem Ci, że bardziej interesujący będzie czas „HP3″, zwłaszcza wiosna, już się nie mogę doczekać xD
~Blackie.
Usuń15 kwietnia 2013 o 14:08
Czyli można się spodziewać dużo Syriusza? ;>
15 kwietnia 2013 o 15:01
UsuńWłaśnie nie, Syriusza tam będzie minimalna ilość xD
~Marzycielka
OdpowiedzUsuń27 kwietnia 2013 o 18:40
Bardzo przepraszam, że komentuję tak późno. Mam nadzieję, że się nie gniewasz za bardzo xD
Rozdział faktycznie bardziej opisowy i refleksyjny, ale nie przeszkadzało mi to, bo uwielbiam Twoje opisy. W tej notce szczególnie ujął mnie opis miasteczka, a zwłaszcza porównanie cmentarza do szachownicy ^^
W sumie cieszę się, że MM wyrwała się z pubu na Nokturnie. Tam stąpała po cienkim lodzie, natomiast w domu swoich zamordowanych krewnych ma spokój i może odetchnąć. Co prawda samotne życie w opustoszałym domostwie nie nazwałabym dobrymi warunkami, ale przynajmniej jest bezpieczna. Ktoś, kto jest poszukiwany za morderstwo, chyba na nic więcej nie może liczyć. Zastanawiam się, jak dalej potoczą się losy dziewczyny, co dalej zrobi ze swoim życiem. Czy już zawsze pozostanie w cieniu?
I Szaul – dobrze, że jest przy MM. Gdyby nie on, mogłaby się nie wyrwać temu mężczyźnie. No i przynajmniej nie jest całkowicie sama.
Pozdrawiam serdecznie ;)
27 kwietnia 2013 o 21:26
UsuńOczywiście, że się nie gniewam xD
Powiem szczerze, że specjalnie ciągnę ten nudny temat ukrywania się, opisy…. bo na później szykuję coś super, muszę Was przetrzymać w niepewności xD
~MiSia
OdpowiedzUsuń1 maja 2013 o 22:22
Zostałas nominowana to The Versatile Blogger i do Liebster Award
szczegóły tutaj —–> slytherin-love-life.blogspot.com
2 maja 2013 o 07:21
UsuńAha. O najmniejszej liczbie obserwatorów. Nie wiem, czy zauważyłaś, ale to nie jest blogspot i nie ma tu możliwości obserwowania oO” Aczkolwiek miło mi.
~TwojaZmora
OdpowiedzUsuń7 maja 2013 o 21:11
Rozdział mimo opisów bardzo interesujący aczkolwiek ciężko czyta mi się już o bólu i cierpieniu Mary , jednakże mam nadzieję ,że wszystko jej się ułoży i los jej to wszystko wynagrodzi . Mam przeczucie ,że Mary nawiąże znajomość z mugolem i może zostanie on również jedną z ciekawszych postaci (?) Nie mogę doczekać się jej dalszych losów i powrotu Czarnego Pana . Będzie na pewno ekscytująco !
8 maja 2013 o 14:43
UsuńTobie się ciężko czyta, więc pomyśl, jak mnie się musi ciężko pisać xD Do sześcianu ciężej xD Wybacz, to taka pozostałość po dzisiejszej maturze z matmy xD W piątek będę mówić już chyba tylko samymi wzorami xD