Rozdział zawiera wątki erotyczne, sceny
nieprzeznaczone dla dzieci, dlatego życzę miłego czytania xD
Wśliznęłam się do
komnaty, starając się nie robić hałasu. Tak, jak planowałam, Lockhart mnie nie
usłyszał. Siedział w fotelu, odwrócony plecami do wejścia i czytał gazetę. Z
zażenowaniem odkryłam, że był to egzemplarz Czarownicy.
Podeszłam tak blisko, że moje piersi zetknęły się z oparciem wysłużonego,
skórzanego fotela. Objęłam siedzącego w nim mężczyznę za szyję i ukryłam twarz
w gęstej, złotej czuprynie. Udało mi się go uszczypnąć pieszczotliwie w ucho,
zanim odwrócił się zaskoczony.
— Zawsze
przychodzisz wtedy, kiedy się tego najmniej spodziewam — rzekł, gdy obeszłam
fotel, szybko rozpinając swoją szatę.
— Masz z tym jakiś
problem, hmm? — zapytałam spokojnie i, choć na pierwszy rzut oka nie było tego
po mnie widać, bardzo chciałam zabrzmieć groźnie.
— Ależ oczywiście,
że nie — odparł, uśmiechając się do mnie jak anioł. — Chciałbym po prostu mieć
pewność, że któregoś dnia nie zaskoczysz mnie i nie sprawisz, że umrę ze
strachu.
— Dobrze, w takim
razie masz moje słowo, że jutro nie będę ci zawracać głowy. — Zaśmiałam się
cicho i przysunęłam swoją twarz do jego, aby móc go pocałować.
Nie robił tego tak
dobrze, jak Snape, ale co on osiągnął… Lockhart nie miał czasu na romanse, dużo
podróżował i pracował, walczył z magicznymi stworzeniami nękającymi Bogu ducha
winnych ludzi. Za to Mistrz Eliksirów wciąż przebywał w szkole, w wiosce
Hogsmeade mieszkało całe mnóstwo kobiet, nie jest też wykluczone, że znajdują
się tam także dziwki. Jest bardzo prawdopodobne, że kiedy od czasu do czasu
spotykał się ze mną, korzystał też z ich usług. Jednak było mi to teraz
obojętne. To była przeszłość. Przeszłość.
Miałam mężczyznę, który naprawdę mnie kochał i był mi wierny. Zaufałam
Lockhartowi i mogłam mu opowiedzieć o wszystkim, jeśli tylko zapyta. Czułam, że
byłam już gotowa na wyznanie.
Kiedy szybkimi,
zamaszystymi ruchami rozbierał mnie z szat, czułam przejmujące dreszcze na
całym ciele. To była prawdziwa miłość, a nie jakiś zwierzęcy, prymitywny akt,
zaspokojenie tylko i wyłącznie seksualnych (jak to było w przypadku mojego i
Snape'a romansu) potrzeb.
Lockhart poderwał mnie w
ramiona, pocałunkami jeszcze bardziej podsycając pożądanie. Zanim się
zorientowałam, już leżałam na łóżku, przygnieciona jego ciepłym ciężarem. Złote
loki przykryły mi twarz, kiedy całował moją szyję, później dekolt… Pragnęłam,
aby to już się stało, aby dał upust moim żądzom, jednak czułam, że zamierzał
dłużej się ze mną pobawić. Jego dłonie obracały mnie na wszystkie strony,
wydawał się być profesjonalistą w tym, co robił. A kiedy dotykał mojego ciała,
czułam w brzuchu cudowny uścisk, pragnęłam, aby to trwało wiecznie. Otaczał
mnie jego zapach, kiedy otwierałam oczy, widziałam tylko jego przepełnione
pożądaniem, lekko zmrużone, lazurowe tęczówki, które błyszczały delikatnie w
półmroku. Palce zakończone krótkimi, zadbanymi paznokciami błądziły czule po
mojej szyi, ramionach i plecach, bardzo łagodnie i ostrożnie, jakby moja skóra
była najcieńszą, najcenniejszą tkaniną, którą może przerwać najlżejszy uścisk.
Poczułam bijące od niego gorąco i w tej chwili zdałam sobie sprawę, że i on nie
ma na sobie ubrania. Przesunęłam lekko kolanem po jego udzie, dając mu swego
rodzaju… zaproszenie. Skorzystał z niego w tej samej chwili. Jego dłoń
zacisnęła się na moim pośladku, a nasze ciała złączyły się w jedno. Przycisnął
mnie do siebie, a jego szybkie, nieco chaotyczne ruchy doprowadziły mnie do
ekstazy. Czułam, że moje miejsce było właśnie tu, u jego boku, w jego łóżku,
ramionach i… sercu. Lockhart zacisnął powieki, na jego zawsze idealnie gładkim,
alabastrowym czole pojawiła się delikatna, pionowa zmarszczka. Moje paznokcie
wbiły się w jego ramiona, a ciało przeszyła mi szpila rozkoszy. Nie potrafiłam
poskromić przeciągłego, drżącego jęku. Z gardła Gilderoya wydobyło się
przeciągłe westchnienie, które chyba bardzo chciał powstrzymać. Nagle wszystkie
emocje opadły, a ja uniosłam powieki i ujrzałam jego śmiejące się, lśniące oczy
tuż przy moich.
— Kocham cię —
wyszeptałam, uśmiechając się szeroko.
Ujął moją twarz w obie
dłonie i pocałował mnie. Jego język niczym wąż wpełzł pomiędzy moje wargi,
błądząc po wnętrzu policzków i tocząc bój z moim. Było to idealne dopełnienie
gry naszych ciał, które wciąż unosiły się w nierównych oddechach. Kiedy odsunął
swoje usta od moich, pochylił się nisko nade mną i wyszeptał:
— Ja ciebie też.
*
Nie ukrywam, że od kiedy
plotki o Komnacie Tajemnic się rozniosły, zbagatelizowałam je, jak zresztą
wszyscy Ślizgoni w Hogwarcie. Przerażające napaści mnie bawiły, krwisty napis
na ścianie wywoływał pobłażliwe uśmiechy na twarzy, a strachliwe uwagi pierwszoroczniaków
komentowałam jedynie wzruszeniem ramion. Nieobecność Dumbledore'a była dla mnie
akurat mało istotna, w sumie to nawet lepiej, że go zawieszono. Hogwart nie był
już pod jego ciągłą obserwacją. Co prawda nauczyciele niezwykle się martwili,
starali się odprowadzać uczniów na lekcje, wyglądając z nadzieją na starszą
młodzież, jakby oczekiwali, że ktoś z wyższej klasy pomoże im ogarnąć ten chaos.
Nie zostało zbyt wiele czasu do końca semestru, zwyczajne egzaminy końcowe
zaczynały się już za trzy dni, ale do tego momentu mogło wydarzyć się jeszcze
sporo. Bardzo chciałam wyznać całą prawdę Lockhartowi jeszcze przed opuszczeniem
szkołę, ale kiedy już otwierałam usta, aby to uczynić, czułam w żołądku
nieprzyjemny uścisk. Byłam tchórzem. Tłumaczyłam się tym, że rzadko się
ostatnio widywaliśmy, no i nie było do tego okazji… Obiecałam sobie, że przy
najbliższym spotkaniu powiem mu prawdę, choćbym miała wyrzygać wywinięty na
lewą stronę żołądek. To było dla mnie bardzo ważne, przecież od tej informacji
zależał mój związek. A co, jeśli Gilderoy porzuci mnie, bo przerazi go
perspektywa spędzenia reszty życia z kimś takim jak ja? Nie oszukujmy się, nie
należał do najodważniejszych, a ja ani przez chwilę nie uwierzyłam w to, o czym
pisał w swoich książkach. Nie potępiałam go jednak, każdy musi z czegoś żyć, a
sama przecież także oszukiwałam ludzi. Jego sposób na zarabianie był tylko i
wyłącznie jego sprawą.
Dziś absolutnie nic nie
zapowiadało, że będzie to tak niezwykły dzień. Podczas śniadania profesor
McGonagall oznajmiła podekscytowanemu tłumowi uczniów, iż mandragory są już
zupełnie dojrzałe i można przygotować z nich eliksir, który przywróci
spetryfikowanym życie. Ach, cóż za istotna wiadomość, bez wątpienia odmieni moje
życie. Pojawi się kilka starych szlam, aby roznosić zarazę plugawej, brudnej
krwi.
Siedziałam właśnie w salonie Ślizgonów i
odpoczywałam po niedawno spożytym obiedzie, rzucając po całej komnacie korki od
piwa kremowego, a Szaul biegał za nimi, usiłując je złapać. Razem z Josephine i
Poncjuszem zajmowaliśmy miejsce na podłodze, gdzieś w okolicy kominka i
wodziliśmy wzrokiem za szalejącym kotem, nie odzywając się do siebie. W całym
pokoju wspólnym panowała atmosfera ogólnego zmęczenia i znużenia, ale jakoś nikt
nie udał się do sypialni, aby odpocząć po obiedzie. Nagle rozległ się
ogłuszający, przerażający, magicznie wzmocniony głos profesor McGonagall
wydobywający się ze wszystkich ścian:
— Wszyscy uczniowie mają natychmiast wrócić do
swoich dormitoriów. Natychmiast.
Najpierw wszyscy
wpatrywali się w sufit z nadzieją, że padnie jeszcze jakieś słowo wyjaśnienia, po
czym zrobiło się straszne zamieszanie wśród pierwszo i drugoklasistów. Na to
tylko czekałam. Nikt o niczym nie wiedział, ale można było łatwo się domyśleć,
że był kolejny atak. Zanim Josephine lub Poncjusz zdążyli jakoś zareagować,
zerwałam się z miejsca i pobiegłam w stronę wyjścia. W ukrytym przejściu minęła
mnie duża grupa ślizgońskich, bladych ze strachu uczniów z trzeciej klasy.
Przepchnęłam się między nimi na korytarz i od razu wpadłam prosto w objęcia
Snape'a.
— Ach, cóż za
niespodzianka — rzekł, zaciskając mocno palce na moich ramionach. Wyglądał na bardzo
usatysfakcjonowanego. — Nie interesuje mnie, dokąd się wybierasz, ale nadal
jesteś moją podopieczną i musisz stosować się do instrukcji, które…
— Ale…
— …a moim życzeniem
jest, abyś łaskawie wróciła do pokoju wspólnego i nie łamała zasad
bezpieczeństwa. W tej chwili.
Wypowiedział hasło i
wepchnął mnie brutalnie do dormitorium, po czym ruszył przyspieszonym krokiem w
stronę wyjścia. Nie zrezygnowałam jednak tak szybko, jak podejrzewał Snape.
Odczekałam kilka minut, drepcząc niecierpliwie w miejscu, a w tym czasie w salonie
wszystko się uspokoiło.
Na korytarzu powitała
mnie nienaturalna wręcz cisza, kąsając nieprzyjemnie w uszy. Nie spotkałam tam
nikogo, nawet najmarniejszego ducha, tylko postacie z obrazów wodziły za mną
wzrokiem pełnym dawnych, umarłych już emocji. Towarzyszyły mi tylko moje własne
kroki odbijające się echem od zimnych ścian, których nijak nie potrafiłam
zagłuszyć. Serce zaś łomotało mi w piersiach po części ze zmęczenia, a po
części ze strachu. Nigdy nie podejrzewałabym siebie o takie zachowanie i… Na
Boga… Te niestosowne uczucia! Zdenerwowanie było oznaką przeogromnej słabości, a
przejmowanie się czymkolwiek… Było jeszcze gorsze. Jednak czułam, że dla niego
mogłabym nagiąć swoje żelazne, nieustępliwe zasady i być przez chwilę zwyczajną
dziewczyną.
Coś ścisnęło mnie w
sercu, kiedy ujrzałam drzwi do gabinetu Gilderoya. Odetchnęłam ciężko, aby się
uspokoić i zapukałam. Do moich uszu dobiegły jakieś przedziwne odgłosy, jakieś
szuranie, stukanie, stukot podeszew i trzaskanie drewnianych drzwiczek.
— Kto tam? — Usłyszałam
stłumiony okrzyk Lockharta, który zabrzmiał tak, jakby został wypowiedziany na
wydechu.
— To ja! Mary
Madeleine! — zawołałam, lecz uczyniłam to na tyle cicho, aby jakieś ewentualne
błąkające się niedaleko osoby nie były w stanie wykryć mojej obecności.
W minimalnie uchylonych
drzwiach spostrzegłam połowę twarzy Lockharta. Błyskawicznie poznałam, że jest
z nim coś nie tak. Na jego obliczu bez wątpienia malowało się przerażenie,
które nigdy wcześniej tam nie gościło, dlatego też i ja się zaniepokoiłam. Przez
kilka sekund staliśmy tak w milczeniu, po czym Gilderoy wpuścił mnie do środka,
jednak uczynił to bez większego entuzjazmu. Gdy przekroczyłam próg,
dowiedziałam się, dlaczego.
— Co tu się stało? —
zapytałam, rozglądając się dookoła. — Wyjeżdżasz gdzieś?
W całym gabinecie
panował przeogromny chaos. Wszystkie szafki były pootwierane, szuflady
wysunięte, z kufra kipiała mieszanina różnobarwnych szat, pogiętych tiar, całe
mnóstwo listów napisanych przez jego fanki, porozrzucane, różowe i białe
papiloty…
— Nie do końca —
odparł, zatrzaskując za mną drzwi. Był zdenerwowany, czułam to, mimo że
doskonale panował nad swoim głosem. — Była kolejna napaść…
— Tak, słyszałam
oświadczenie nadane przez McGonagall — przerwałam mu, ale on gwałtownie chwycił
mnie za ramiona z taką siłą, że poczułam ból.
— Ale tym razem
potwór posunął się o krok dalej — ciągnął dramatycznym, ochrypłym szeptem. —
Porwał dziewczynkę, małą Ginny Weasley, zaciągnął ją do Komnaty.
Lockhart chyba
oczekiwał, że okażę przerażenie, współczucie albo po prostu przejmę się kolejną
ofiarą, lecz ja wciąż wpatrywałam się w niego z ponurym znudzeniem i wzruszyłam
lekko ramionami. Przerwałam tę podniosłą atmosferę jednym krótkim pytaniem:
— No i co z tego?
To zdrajczyni krwi.
Gilderoy jednak nie
wziął sobie do serca mojego nieprzyjemnego komentarza.
— Muszę ją ocalić —
wpadł mi w słowo, a jego głos zadrżał podejrzanie. — Do tego się zobowiązałem.
— Och, jakże
bohatersko — zadrwiłam, siadając powoli na blacie biurka na tym niewielkim
fragmencie, który nie był jeszcze zawalony porozrzucanymi w nieładzie
notatkami. Lockhart wciąż krzątał się po pokoju, a ja skrzyżowałam ręce na
piersiach i spojrzałam nań wyzywająco, jednocześnie uśmiechając się lekko,
triumfalnie. — Mam jednak dla ciebie coś super, siadaj na tyłku i posłuchaj.
Czyste, błękitne niczym
dwa szafiry oczy zalśniły, mimo że w komnacie panował przytłaczający, gęsty
półmrok. Nie uwierzył w to, że miałam mu coś ciekawego do powiedzenia, choć bez
wątpienia zainteresowały go moje słowa. Również się wyprostował, twarz mu się
wydłużyła.
— Naprawdę? — zapytał
cicho, a jego usta rozciągnął szeroki uśmiech. — Chętnie posłucham.
Zignorowałam jego
uniesioną w złośliwym, nieco kpiącym geście złotą brew, nie chciałam już
ciągnąć tej gry. Zdecydowałam się na szczerość, której Lockhart z pewnością nie
pożałuje, zwłaszcza teraz, kiedy wybierał się do Komnaty Tajemnic… Nie chciałam
do siebie dopuścić tej myśli, ale… Ale Lockhart mógł już nie wrócić.
— Już od dawna
myślałam nad tym, w jaki sposób mam ci to powiedzieć — zaczęłam, a mój ton
głosu zmienił się diametralnie i spowodował także metamorfozę na twarzy
Gilderoya; wyraźnie się zaniepokoił. — Wielokrotnie pytałeś mnie o moją
rodzinę, ale nie chciałam ci zdradzić, kim oni są… Zrozum, bałam się, że będziesz
mną gardził albo potępiał…
— Powiedz to w
końcu — przerwał mi, a w jego głosie zabrzmiało całkiem wyraźnie zniecierpliwienie.
Odetchnęłam. Nie było
już odwrotu.
— Lord Voldemort to
mój ojciec. — Ku memu zaskoczeniu te słowa opuściły moje gardło niesamowicie
spokojnie i gładko.
Między nami zapadło
nieco krępujące milczenie, więc uśmiechnęłam się zachęcająco, lecz wyglądało to
raczej jak grymas po zjedzeniu cytryny. Lockhart przez jakiś czas marszczył
idealne, złote brwi i mrużył oczy, nie patrząc na mnie. Najwyraźniej łączył fakty,
podobnie jak Snape kilka lat temu. Tyle, że Mistrz Eliksirów sam odkrył mój
sekret.
— Tak, to by się nawet
zgadzało — mruknął, a na jego twarzy pojawił się niespodziewanie wyraz dzikiej
radości, co wprowadziło mnie w błąd. — Wiesz, ja podejrzewałem, że musisz być
jakoś związana z tym światem, ale… Nie sądziłem, że jesteś jego córką… Ale mówisz poważnie?
— Tak, to prawda.
— Niesamowite! Tyle
czekałem na to, aż mi o wszystkim opowiesz… Kochana moja! — Ucałował mnie
serdecznie, co wywołało we mnie jeszcze większe zaskoczenie. On chyba… Ucieszył
się, że okazałam się być… — Musisz mi o wszystkim opowiedzieć, ale — spojrzał
na wiszący nad drzwiami zegar — nie teraz. Przyjdź za godzinę.
— Ale co z tą
Gryfonką?
Uśmiech tak pięknie
koronujący tę olśniewającą twarz zbladł, a ogień w oczach przygasł. Zaczął
krążyć po komnacie, myśląc usilnie, jakby każda sekunda była cenna, zrobiona z
najwyższej klasy złota.
— Ach, tak, tak —
mruczał, zerkając co chwilę w stronę szafy. — Dobrze, w takim razie zrób to
teraz, byle szybko.
Usiadł w fotelu,
zrzucając na podłogę stos książek leżących na szerokim podłokietniku. Widać
było, że bardzo mu zależało, aby wysłuchać tego, co mam mu do powiedzenia,
jednak bardzo się niecierpliwił i denerwował. Robienie z siebie bohatera
należało do jego hobby, on po prostu uwielbiał zwracać na siebie uwagę. Ale
teraz pierwszy raz tak naprawdę zainteresował się mną i moją rodziną. Ja
również usiadłam i zaczęłam opowiadać mu o wszystkim, co wyznałam Josephine, pomijając
jedynie fragment ze Snape’em, a nauczyciel słuchał tego z wypiekami na twarzy i
coraz bardziej błyszczącymi oczami. Biło od niego rosnące wciąż podniecenie, a
moja pewność siebie opuszczała mnie z sekundy na sekundę, jakby to Lockhart je
kradł. Gdy skończyłam, zerwał się z fotela. Myśl o porwanej uczennicy całkowicie
wyparowała z jego głowy.
— Nie mogę
uwierzyć, że jesteś jego córką i należysz do mnie. Nawet nie wiesz, jakie
miałem szczęście, gdy cię spotkałem — rzekł, a jego głos zadrżał od nadmiaru
emocji.
Uśmiechał się tak, że
idealnie eksponował swoje olśniewająco białe zęby. Nie panował nad swoją
radością, a ja nie miałam pojęcia, dlaczego tak bardzo go to ucieszyło.
— Ale nie gniewasz
się na mnie? Nie masz pretensji, że to przed tobą ukrywałam? — zapytałam,
jąkając się nieustannie, a Gilderoy chwycił moje dłonie.
— To poważna
sprawa, wszystko rozumiem. Ale ja od dawna podejrzewałem, że musisz być z tym
związana. To wszystko się nie liczy, ważne jest, że teraz zebrałaś się na
odwagę, aby o tym opowiedzieć…
Urwał, a jego głowa
obróciła się w kierunku drzwi. Ja również spojrzałam w tamtą stronę. Na
początku pomyślałam, że się przesłyszałam, lecz później zdałam sobie sprawę, iż
faktycznie na korytarzu rozbrzmiewają kroki wyraźnie zmierzające w kierunku
gabinetu nauczyciela obrony przed czarną magią. Wymieniłam z Lockhartem pełne
niepokoju spojrzenia, a on chwycił mnie za ramię i pociągnął brutalnie w
kierunku wyjścia.
— Idą po mnie —
wysapał, a głos mu drżał. Był naprawdę przerażony. — Wrócę po ciebie, jak to
się skończy. Nie musisz się o nic martwić, poradzę sobie.
Pocałował mnie w czoło,
otworzył drzwi, wyjrzał na zewnątrz, po czym wypchnął mnie za próg tak, jak
uprzednio zrobił to Snape. Bałam się, że mogłam być przyczyną jego problemów,
więc szybko opuściłam ten korytarz, aby na nikogo się tutaj nie natknąć.
Chciałam powrócić do dormitorium, ale tam było teraz całe mnóstwo uczniów
rozsiewających plotki o porwanej uczennicy, wciąż zamartwiająca się Josephine
oraz pytający o wszystko Poncjusz. Zbyt się denerwowałam, że coś mogło pójść
nie tak… Przecież Lockhart chciał zejść do Komnaty Tajemnic i pokonać
bazyliszka. Nie miał zielonego pojęcia, gdzie szukać wejścia! Zajmie mu to całe
miesiące, zanim je odnajdzie. Szkołę przeszukiwano wielokrotnie i jeśli Komnaty
Tajemnic nie odnaleziono, Lockhart miał na to marne szanse. Mogłam pobiec do
niego i wszystko mu wskazać, lecz jeśli ktoś z nim będzie, cała moja tajemnica
wyjdzie na jaw i będę skończona. Jedynym rozwiązaniem okazała się ucieczka.
Przecież mogła opuścić szkołę, zmienić imię i nazwisko, z wizerunkiem nie
będzie najmniejszego problemu… Lecz… Lecz czy to było warte takiego
poświęcenia? Najważniejsze, żeby Gilderoy był szczęśliwy i nie utracił twarzy.
Dużo mu oddałam, ale on ofiarował mi coś o wiele cenniejszego — swoje serce.
Natychmiast zawróciłam.
Z sali wejściowej pobiegłam prosto do gabinetu nauczyciela obrony przed czarną
magią, modląc się żarliwie, aby Lockhart jeszcze tam był. Nie widziałam
niczego, mogłabym minąć się z nagim Dumbledore’em, a moje oczy całkowicie by go
zignorowały. Nie widziałam schodów, obrazów, ścian, korytarzy… Wpadłam do
gabinetu, a serce szalało mi w piersiach. To, co tam ujrzałam sprawiło, że
poczułam w członkach porażającą słabość, a chłód zmroził mi umysł.
___________
No, wraz z następnym odcinkiem kończę „Komnatę
Tajemnic”. W sumie szkoda, zdążyłam się do tych czasów przywiązać. Dedykacja
dla Marzycielki. :*
~Marzycielka
OdpowiedzUsuń27 stycznia 2013 o 19:08
Dziękuję Ci ślicznie za dedykację :*
Rozdział czytałam z zapartym tchem ;)
Początek faktycznie ociekał erotyzmem, ale bardzo podobał mi się sposób, w jaki opisałaś ich akt miłosny.
No i MM wreszcie wyznała ukochanemu prawdę. To niby dobrze, ale zaniepoiła mnie ta ekscytacja Lockharta. Większość osób byłaby zszokowana i zaniepokojona, a mu tylko oczy błyszczały z zaciekawienia. Czyżby zamierzał jakoś wykorzystać te informacje?
Wedle kanonu Lockhart będzie chciał uciec, a nie uratować Ginny, ale Harry zmusi go do zejścia do Komnaty. Ciekawa jestem, czy tym razem też tak się stało i czy MM zastała pusty gabinet. To było piękne, że chciała mu pomóc, niezależnie od ceny. Ale coś mi mówi, że bezgraniczne zaufanie nie jest dobrym rozwiązaniem.
Pozdrawiam serdecznie :)
28 stycznia 2013 o 09:42
UsuńTutaj oczywiście nie zmienię zamiarów Lockharta, on po prostu chciał tylko i wyłącznie dobrze wypaść przed MM, jest takim samym tchórzem jak w książce Rowling. Rozdziałów mam napisanych aż do 19, do tego nie są mega długie, więc będę mogła częściej publikować xD
~Lily
OdpowiedzUsuń28 stycznia 2013 o 00:59
Cóż..
Jestem bardzo zdziwiona że jest tutaj tylko jeden komentarz.
Ale biorąc pod uwagę to że dzisiaj (a może już wczoraj?) dodałaś tą notkę jestem spokojna. ;P
Kurde..
Uwielbiam czytać notki które mają w sobie jakikolwiek wątek erotyczny (może to przez wiek dojrzewania xd), a te w twojim wykonaniu po prostu zwalają z nóg.
Fragment gdzie opisywałaś wygląd Lockharta sprawił że przeszedł mnie dreszcz. Oh tak. ;DD Szczególnie „idziałam tylko jego przepełnione pożądaniem, lekko zmrużone, lazurowe tęczówki, które błyszczały delikatnie w półmroku.” było po prostu fan-ta-sty-czne.
Cieszy mnie to że skupiasz się na dużej ilości opisów np. o Komnacie. Jesteś w tym bardzo dobra.
Oh mamo.
Karm mnie jeszcze takimi rozdziałami a będę wdzięczna po wieki. ;D
I jestem ciekawa czy sama robisz szablony na bloga? Jeśli byłabyś mi w stanie kogoś polecić byłabym wdzięczna, bo jest mi wstyd przez moją własną nieudolną grafikę komputerową. ;D
Pozdrawiam. ;*
http://lily-ev.blog.onet.pl/
28 stycznia 2013 o 09:45
UsuńW następnych rozdziałach będą praktycznie same opisy, a będzie to skutek faktu, iż piszę w pierwszej osobie.
Szablony robię sama, mogę Ci zrobić, jeśli chcesz, dla mnie to zaledwie pięć minut, tylko musisz mi powiedzieć, jakie kolory chcesz i wysłać zdjęcie xD
Brak komentarzy może być z dwóch powodów – albo nikomu się nie chce czytać, albo po prostu nie poinformowałam wszystkich (bo właśnie tak uczyniłam, ponieważ wróciłam ze studniówki, przespałam kilka godzin i natychmiast zabrałam się za przepisywanie rozdziału) xD
~Caitlin
OdpowiedzUsuń28 stycznia 2013 o 21:19
Huhu, pierwsza scena bardzo sensualna;) racja, rozumiem co miałaś na myśli pisząc mi o sposobie pisania scen miłosnych, ale nie jestem mistrzem :D u Ciebie rzeczywiście są też obecne doznania psychiczne, nie tylko fizyczne;)
Oho, już wiadomo kto szedł do pokoju… Wredne bachorki które lubią wtykać nochale we wszystko.
Hmm, jestem ciekawa, czy zastała tam książkową scenę, gdy Ron i Harry celują różdżkami w Gilderoya czy coś innego…? ;)))
buziak! :)
29 stycznia 2013 o 22:26
UsuńOczywiście, teraz tego nie wyjawię, kto wszedł do pokoju, ale w następnym rozdziale wszystko będzie napisane.
A jak Ci się podoba szablon? Nie widzę, byś załadowała go xD
~Caitlin
Usuń29 stycznia 2013 o 22:31
No wiadomo, że muszę poczekać do kolejnego rozdziału :)))
szablon bardzo mi się podoba, bardzo CI za niego dziękuję:) odpisałam Ci u siebie na Twój komentarz, że niedługo zmienię, mogłaś nie czytać:) jak tylko będę dodawać nową notkę to zmienię, żeby już wszystko było nowe i ładne:)
30 stycznia 2013 o 18:16
UsuńKiedy ja zaczynałam, to pisałam gorsze sceny miłosne od Ciebie. Naprawdę, o niebo gorsze.
Haha, akurat kiedy odpowiedziałam na Twój komentarz na LMM, a potem weszłam na Twojego bloga, to zauważyłam odpowiedź xD
~Lily
OdpowiedzUsuń28 stycznia 2013 o 21:48
Hej. ;) Na blogu http://lily-ev.blog.onet.pl/ nowa notka..
Byłabym wdzięczna za ocenę. ;)
Pozdrawiam. ;*